Microsoft pracuje nad nowym Windowsem, który jest w chmurze. I wszystkie twoje dane też
Dlaczego Chromebook nadal nie doczekał się sensownej konkurencji? Microsoft ma większe ambicje od Google’a i chce wykorzystać wszystkie swoje historyczne atuty. Ma okazję do rozwiązania licznych problemów. Nie jest tylko do końca jasne czy swoich, czy też swoich użytkowników.
Windows zarobił 24,8 mld dol. przychodu w 2022 r., co stanowi wzrost o 1,5 mld dol. (+7 proc.) w porównaniu z rokiem poprzednim. Windows był trzecim co do wielkości źródłem przychodów Microsoftu. Ów Microsoft co prawda nie podaje tych danych bezpośrednio, ale przyjmując, że całkowite przychody Microsoftu w 2022 r. wyniosły 198 mld dol., można obliczyć, że Windows stanowił około 12-13 proc. tego kwoty.
I to właściwie wydaje się głównym powodem, dla którego Windows nadal jest ważnym dla Microsoftu projektem. Trudno się odwrócić od takiej ilości gotówki. Windows jednak pasuje do bieżącego modelu biznesowego Microsoftu jak pięść do nosa. Niegdyś kluczowy dla egzystencji firmy, dziś jest głównie dojną finansową krową. Bo Microsoft pod nowym zarządem nie jest już zainteresowany ofertą oprogramowania w takiej formie.
Windows kiedyś a dziś
Windows swego czasu był nie tylko jednym z głównych źródeł utrzymania Microsoftu, ale też jednym z głównych narzędzi kontroli rynku. Nie tylko zarabiał pieniądze, ale przyczyniał się do mnożenia przychodów z tytułu oferowania innych produktów. Microsoft Office? Tylko na Windowsa. Większość porządnego oprogramowania do pracy i rozrywki, lub gier? Tylko na Windowsa. W pewnych niszach doskonale sprawdzały się komputery Macintosh lub pracujące pod kontrolą jednego z linuxowych systemów, ale to Windows i tylko Windows gwarantował zgodność z największym wyborem nowoczesnego oprogramowania i sprzętu peryferyjnego.
Te czasy minęły wiele lat temu. Windows nie jest już narzędziem do kontroli czegokolwiek. Nie jest też już ekscytującym miejscem dla programistów. Jeśli ktoś nie wierzy, proponuję prosty eksperyment: spróbujcie wymienić choć jedną ekscytującą software’ową premierę na ten system. Cokolwiek się nie pojawiło, zapewne jest multiplatformowe. I prawdopodobnie napisane w technologiach webowych, a nie jako Windows App. To samo zresztą powoli zaczyna dotyczyć systemu Mac, co świadczy o podobnej dojrzałości. Najpopularniejsze aplikacje to, od lat, Chrome, Office czy Spotify. Resztę i tak najczęściej obsługuje się u typowego użytkownika w przeglądarce.
Sam Microsoft napędza te zmianę. Nie tylko większość oprogramowania Microsoftu doczekała się wersji na Androida i systemy Apple’owe, to na dodatek priorytetem są multiplatformowe technologie webowe. Najlepszym przykładem na to niech będą aplikacje Microsoft 365, czyli najważniejsze z całej oferty Microsoftu. Każda nowość trafia najpierw do webowej wersji danej aplikacji, a dopiero z czasem jest portowana na dedykowaną wersję dla Windowsa, iOS-a, Maca i Androida.
Ta zmiana strategii jest ogólnie dobrze oceniana i wynika po części z faktu, że Microsoft nie zdołał odnieść sukcesu na rynku systemów operacyjnych dla telefonów komórkowych - które stanowią na dziś najważniejszą dla deweloperów platformę, przynajmniej w ujęciu całościowym i biznesowym. Przede wszystkim jednak wynika z kompletnej zmianie sposobu myślenia o ofercie Microsoftu, jaką wprowadziło kierownictwo firmy w ostatniej dekadzie. Wszystko ma być usługą, najlepiej hostowaną w chmurze Microsoftu. Nieważne kto jakiego urządzenia używa - byle miał stały dostęp do cyklicznie opłacanych usług, w tym na urządzeniu od innej firmy.
Problem z Windowsem polega na tym, że trudno oczekiwać, by dziś użytkownik chciał za niego płacić jakieś szczególnie wysokie pieniądze. Z uwagi na absurdalną złożoność kodu źródłowego Windowsa, jego ciągłe aktualizowanie o nowe funkcje - jak to w usługach - jest nie lada wyzwaniem technicznym. No ni diabła Windows nie pasuje do wizji Microsoftu.
Ale czy aby na pewno?
Chromebook nie doczekał się konkurencji w postaci Edgebooka. Dlaczego?
Rynki wielu krajów (co dziwne, nadal jeszcze nie rynek polski) podbijają niedrogie komputery określane mianem Chromebooków. Urządzenia te pracują pod kontrolą systemu Chrome OS - niezwykle prostego tworu, pozwalającego wyłącznie na uruchamianie aplikacji webowych i przeznaczonych dla Androida. Za sprawą tej prostoty Chrome OS nie wymaga wiele od sprzętu, jest też nieporównywalnie łatwiejszy w administracji od niemal dowolnego innego systemu operacyjnego. Microsoft nie ma na to dobrej odpowiedzi, jego Windows wymaga droższego sprzętu i z uwagi na jego złożoność administracja tym systemem jest trudniejsza i bardziej czasochłonna.
Microsoft mógłby jednak wystosować odpowiedź na wyzwanie rzucone przez Google’a. Sercem Chromebooka, nie licząc małego linuxowego jądra, jest środowisko uruchomieniowe Chromium. A tak się składa, że Microsoft, obok Google’a, jest jednym z głównych jego współtwórców. Przeglądarka Microsoft Edge korzysta w dużej mierze z tej samej technologii, co przeglądarka Google Chrome. Opracowanie platformy Edge OS bazującej na Chromium OS powinno być zadaniem technicznie trywialnym dla takiej firmy, jak Microsoft.
Satya Nadella, prezes Microsoftu, nie lubi jednak prostego kopiowania. Porażkę na rynku telefonów komórkowych tłumaczył tym, że system Windows 10 Mobile nie wnosił niczego fundamentalnie nowego i ważnego, by odciągnąć uwagę klientów od iPhone’a i telefonów z Androidem. Diagnoza ta brzmi sensownie, a hipotetyczny Edgebook - poza przejściem z Konta Google na Konto Microsoft i innymi niuansami - nic względem Chromebooka by nie wnosił.
To jednak nie oznacza, że Microsoft chce oddać rynek Google’owi. Windows 365 może być ważniejszym projektem niż pierwotnie przypuszczano.
O Windowsie 365 zapewne część czytelników już słyszała. To Pulpit Windows oferowany w formie streamingu, nieco jak gry w Xbox Cloud Streaming czy filmy z YouTube’a. To przyjaźniejsza dla użytkownika i administracji odmiana Azure Remote Desktop. Oznacza, że na dowolnym komputerze o dowolnej mocy obliczeniowej (w granicach minimalnego rozsądku) można uruchomić dowolną aplikację dla Windows i na niej pracować.
Bo, umówmy się, trzy siły Windowsa to 1) bezpieczeństwo 2) łatwość zarządzania w środowisku firmowym i 3) zgodność z aplikacjami. Bo może te nowe są już pisane multiplatformowo, ale przecież nadal istnieją rozwijane od dekad potwory pokroju AutoCAD-a czy innego Premiere Pro. Nie chodzi o Windowsa, a aplikacje pod Windowsa. Za sprawą Windows 365 klienci znajdujący się w szczególnych sytuacjach mogą nadal pracować. To jednak, póki co, dość kosztowna propozycja.
Ceny planu Windows 365 Business zaczynają się od 32 dol. za użytkownika na miesiąc za Cloud PC z 2 GB RAM, 64 GB pamięci i 1 vCPU. Plan Windows 365 Enterprise jest przeznaczony dla większych organizacji, które mają subskrypcję Microsoft 365 i chcą skorzystać z zaawansowanych funkcji zarządzania i bezpieczeństwa. Ceny planu Windows 365 Enterprise zaczynają się od 28 dol. za użytkownika na miesiąc za Cloud PC z 2 GB RAM, 64 GB pamięci i 1 vCPU. Nie ma różnicy w cenie dla użytkowników z uprawnieniami do korzystania z Windows Hybrid Benefit.
Można również dostosować Cloud PC do swoich potrzeb, wybierając więcej pamięci RAM, pamięci dyskowej lub vCPU. Na przykład Cloud PC z 8 GB RAM, 256 GB pamięci i 2 vCPU kosztuje 54 dol. za użytkownika na miesiąc w planie Windows 365 Business lub 50 dol. w planie Windows 365 Enterprise. To drogie rozwiązanie, by zaspokoić niszowe potrzeby. W idealnym dla Microsoftu świecie taka oferta byłaby tą główną - potrzeby świata i Microsoftu jednak stanowczo się od siebie różnią.
Mając na uwadze powyższe, jakim cudem Microsoft może w ogóle marzyć o konsumenckim Windows 365?
A jednak marzy. Do tej pory mogliśmy to co najwyżej przypuszczać, jednak przy okazji przesłuchań amerykańskiej Federalnej Komisji Handlu w sprawie potencjalnego przejęcia wydawnictwa Activision Blizzard przez Microsoft. W ujawnionych do informacji publicznej dokumentach znajduje się wpis ilustrujący strategie firmy na przyszłość, a jedną z nich jest zapewnienie użytkownikom indywidualnym Windowsa 365.
Tyle że zapis ten ma kilka niuansów. Pozwolę sobie go przytoczyć w oryginale, by przy tłumaczeniu nie uciekły żadne niuanse:
Move Windows 11 increasingly to the cloud: Build on Windows 365 to enable a full Windows operating system streamed from the cloud to any device. Use the power of the cloud and client to enable improved AI-powered services and full roaming of people’s digital experience.
Szczególnie istotne jest ostatnie zdanie. Wykorzystać możliwości chmury i urządzenia klienckiego, by umożliwić działanie usług bazujących na sztucznej inteligencji (…). To bardzo ładnie wpisuje się w ostatnie inwestycje Microsoftu w układy scalone. Bo choć Microsoft nie ma w ofercie konkurencji dla AMD Epyc, Apple Silicon czy innego kawałka krzemu, tak inwestuje w prace partnerów. Przede wszystkim tych zajmujących się podzespołami serwerowymi na potrzeby chmury Azure, ale też z tymi od urządzeń ultramobilnych i Internetu rzeczy. Między innymi z Qualcommem.
Współpraca ta dotyczy przede wszystkim modułów NPU, czyli wywodzących się z układów graficznych koprocesorów przeznaczonych do akceleracji przeliczeń związanych z uczeniem maszynowym i sztuczną inteligencją. Są one powszechne w urządzeniach mobilnych i w nowych komputerach Mac. W świecie Windowsa są nowością, która jest wykorzystywana na razie w sposób szczątkowy, Microsoft jednak otwarcie mówi, że to ma się wkrótce zmienić.
Jednym z elementów, które Microsoft prototypuje, jest głęboka integracja Windowsa 365 z Windowsem 11 i... oprogramowaniem układowym komputera. Klienci firmowi mogą już testować rozważanie boot to Windows 365, które polega dokładnie na tym, co nazwa sugeruje: pozwala na bezpośredni rozruch komputera od razu do hostowanego w chmurze Pulpitu Windows. Testowane są też rozwiązania samego interfejsu, pozwalające na strumieniowanie okien samych aplikacji, bez rzeczonego pulpitu - podobnie jak to robią niektóre programy do wirtualizacji.
Cienki klient Internetu rzeczy. Czyli laptop
Łącząc poszczególne wysiłki i (niejawne bądź nieoficjalne) deklaracje, rysuje się intrygująca wizja przyszłości personal computingu. Na rynek mogłyby być wprowadzone masowo niskokosztowe komputery, o łatwości obsługi i administracji podobnej do Chromebooków. Zainstalowane lokalnie oprogramowanie prawdopodobnie miałoby podobną wartość użytkową, oferując Chromium (Microsoft Edge) jako główne środowisko uruchomieniowe dla aplikacji. Co prawdę powiedziawszy jest satysfakcjonującym rozwiązaniem.
Niskokosztowe nie oznacza niefunkcjonalne. Apple, twórcy aplikacji na Androida i częściowo nawet sam Windows 11 zdążyli już w praktyce wykazać użyteczność NPU, które przy relatywnie niskim poborze energii potrafią przetworzyć złożone dane, w tym multimedialne - znacznie efektywniej niż CPU ogólnego zastosowania. W chipy sprawnie przetwarzające przeliczenia ML/SI mogą jednak również zostać wyposażone Chromebooki, to byłaby zaległość prawdopodobnie względnie prosta do nadrobienia przez Google i jego partnerów, którzy również inwestują w sprzętowe technologie do SI. Dodatkowym atutem mógłby być Windows 365.
Microsoft 365 już od dawna ma nie być kojarzonym tylko z Office’em. W ramach konsumenckiego microsoftowego abonamentu użytkownik otrzymuje też rozmaite inne aplikacje i usługi, w tym dysk w chmurze, darmowe minuty na Skype czy funkcje kontroli rodzicielskiej. Mogłaby powstać droższa wersja Microsoft 365, tak jak istnieje droższa wersja Xbox Game Pass dla graczy - która w zamian za dopłatę zapewnia nie tylko dostęp do gier na konsoli, ale w streamingu na każdym urządzeniu. Analogicznie, Microsoft 365 Ultimate dawałby dostęp do windowsowych aplikacji na Macu, tablecie z Androidem czy nawet bardzo tanim Edgebooku, który mimo niskiej ceny bez trudu uruchamia (a raczej: strumieniuje) dowolną aplikację, jaką nauczyciel czy kierownik w firmie sobie wymyśli.
Jest tylko jeden problem. Always online
Tu nawet nie chodzi o możliwość przerw w dostępie do internetowego sygnału. Dostępność szybkiego bezprzewodowego Internetu wyłącznie rośnie, w większości regionów można ją uznać za powszechność. To przede wszystkim sprytny plan na coraz głębsze wiązanie się z Microsoftem. Na dziś Microsoft nie ma dostępu do danych swoich użytkowników, chyba że ci zdecydują inaczej - i bardzo słusznie.
W wymarzonej przez Microsoft przyszłości nie będzie innego miejsca na przetwarzanie danych niż jakaś usługa hostowana przez Azure. Przetwarzanie lokalne, jak przy pomocy wspomnianych NPU, ma na celu tylko zapewnienie mocy obliczeniowej w sytuacjach, w których opóźnienia związane z przetwarzaniem w chmurze są problemem. Całą reszta mają się zajmować serwery Microsoftu. Przecież na tym cały atut ma polegać, to jeszcze mniej problemów i wydatków dla użytkownika.
To jednak również zmyślna strategia na przyzwyczajanie klientów, że ich dane nie są tak do końca ich, podobnie jak ich oprogramowanie i usługi. Klienci mają kupować prawo do korzystania i przetwarzania tych danych, na różnych warunkach rozmaicie wycenionych. To zapewnia dużym korporacjom IT jeszcze większą władzę nad rynkiem, jeszcze mocniej cementując go przed mniejszymi firmami, które podobnych usług nie będą w stanie oferować. A na tym, obawiam się, konsumenci mogą stracić wiele.