REKLAMA

Nowe The Last of Us intryguje mnie mączną teorią. Ma sens

Świeżo po drugim odcinku The Last of Us wciąż jestem pod wrażeniem tego, jak wierny oryginałowi jest ten serial. Drugi odcinek najbardziej spodobał mi się jednak z innego powodu.

23.01.2023 19.15
Nowe The Last of Us intryguje mnie mączną teorią. Ma sens
REKLAMA

Kompletnie nie tego się spodziewałem. Scena otwierająca drugiego odcinka The Last of Us pokazała Dżakartę w 2003 roku. Zamiast kontynuacji przygody Joela i Ellie otrzymaliśmy kolejną unikalną retrospektywę dotyczącą narodzin zagrożenia, tym razem bezpośrednio w stolicy Indonezji.

REKLAMA

Scen w Dżakarcie nie znajdziecie w grze The Last of Us. Mimo tego są naprawdę świetne.

 class="wp-image-3149565"

Producenci serialu świetnie ukazali przerażenie, jakie może budzić infekujący grzyb wśród wykwalifikowanych naukowców. Gdy profesor Ibu Ratna prosi o to, aby odwieźć ją do domu, bo chce spędzić czas z rodziną, dało się poczuć bezsilność oraz grozę. Jej drżące ręce. Stopniowe uświadamianie sobie powagi sytuacji odzwierciedlone w oczach. Naprawdę sceny te zostały wyreżyserowane po mistrzowsku i pasuje zarówno do serialu, jak i do uniwersum The Last of Us.

Gdy większość seriali na podstawie gier czy książek dodaje tego typu wstawki, których brak w materiale źródłowym, częściej szkodzą one produkcji niż jej pomagają. Tymczasem Dżakarta w The Last of Us tak mi się spodobała, że otwieracz zobaczyłem dwukrotnie. Nie wiem, czy twórcy serialu współpracowali przy tym konkretnym elemencie scenariusza z producentami gry, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.

Dżakarta jest w centrum fanowskich teorii spiskowych. Chodzi o mąkę, którą rzekomo szerzy się infekcja.

W pierwszym odcinku serialu HBO, podczas sekwencji w 2003 roku, Joel oraz jego córka słyszą audycję w radiu o zaburzonych łańcuchach dostaw żywności ze stolicy Indonezji. W drugim epizodzie Indonezja jest wskazywana jako jedno z potencjalnych źródeł infekcji, która w ciągu kilkunastu godzin obiegła cały świat. Być może właśnie na skutek transportu żywności.

Ugryzienia w Dżakarcie miały miejsce przy wielkim spichlerzu, a sama profesor podkreślała, że jest to doskonałe miejsce dla rozwoju grzybów. Ten konkretny grzyb mógł zatem wykorzystać mąkę jako naturalny środek transportu, infekując najpierw największe składy i porty, a potem samych konsumentów.

Smaczku tej teorii dodaje fakt, że Joel miał kupić tort urodzinowy w pierwszym epizodzie, ale tego nie zrobił. Z kolei jego córka nie jadła ciasteczek pieczonych przez sąsiadkę. Tych samych, którymi najprawdopodobniej żywili się pozostali członkowie domu, w tym nestorka na wózku. Być może osoby, które unikały produktów mącznych, nie były zainfekowane.

Z chęcią widziałbym unikalne otwieracze w każdym nowym odcinku. Powiększałyby uniwersum The Last of Us.

 class="wp-image-3149577"

Londyn. Tokio. Warszawa. Widzowie mogliby zobaczyć urywki świata na moment przed upadkiem ludzkiej cywilizacji. Tego typu wstawki z jednej strony tworzyłyby naturalny bufor wobec opowieści skoncentrowanej na ciągle tych samych bohaterach, a drugiej stanowiły wielką gratkę dla wszystkich fanów The Last of Us, którzy chcą wiedzieć więcej o tym uniwersum.

Grając w pierwsze The Last of Us niemal od razu zacząłem się zastanawiać: ciekawe co stało się z resztą świata. Z Europą. Z Polską. Odnajdując dokumenty oraz zapiski w trakcie eksploracji zyskiwaliśmy pewne strzępki informacji, ale to zbyt mało, by odpowiedzieć na wszystkie pytania. Tutaj może pomóc właśnie serial.

Produkcja HBO Max mogłaby rozszerzać uniwersum TLOU w sposób, jakiego gra, ze swoją spójną przygodą znad ramienia głównego bohatera, nie potrafi. Scenarzyści mogą skakać po całym globie, pokazując wiele niesamowitych scen: ludzi uciekających przez płytę lotniska do pospiesznie odlatujących samolotów, kurczowo trzymając się kół wznoszących się maszyn. Wielkie barykady szturmowane przez fale zainfekowanych. Zbiorowe samobójstwa popełniane podczas hucznych imprez.

Nawet bez takich scen The Last of Us wyrasta na najlepszy serial z aktorami na licencji gry.

REKLAMA
 class="wp-image-3149571"

HBO osiąga coś, co wydawało się niemożliwe: tworzy świetny serial na podstawie gry wideo. Wierny oryginałowi, współpracując z producentami TLOU. Okazuje się, że tyle wystarczy - oczywiście poza odpowiednio wysokim budżetem - by stworzyć coś naprawdę dobrego. Ambitni scenarzyści, którzy wychodzą z założenia, że stworzą lepszą historię niż ta pokazana w serii ukochanej przez miliony fanów, wcale nie są potrzebni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA