Myśleliśmy, że będzie gorzej. Najczarniejsze scenariusze klimatyczne można włożyć między bajki
Jeszcze kilka lat temu naukowcy ostrzegali, że czarny scenariusz dla Ziemi będzie oznaczał jej wielkie problemy w 2100. Dzisiejsze prognozy aż tak dramatyczne nie są. Jak w takim razie świadczy to o badaczach, którzy przestrzegają przed katastrofą klimatyczną?
Jeśli nie należycie do grona 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie, którzy marzą o nieśmiertelności, prawdopodobieństwo dożycia do 2100 roku jest raczej niewielkie. I to bardzo dobra wiadomość.
W XXII wieku Ziemia będzie jeszcze mniej przyjaznym miejscem do życia. Część planety dosłownie przestanie być bezpieczna z powodu upałów, niektóre rejony zostaną zalane, Europa będzie jedynym schronieniem dla milionów, zwiększą się nierówności.
Taką wizję świata kreślili naukowcy, zakładając, że świat nic nie będzie robił ze zmianami klimatycznymi. A skoro tak, to do 2100 temperatura na Ziemi wzrośnie o 4 stopnie. To jednak już nieaktualne - zauważa Graham Lawton. W swoim felietonie opublikowanym na łamach NewScientist zwraca uwagę, że wcześniejsze czarne scenariusze nie są już tak alarmujące jak wcześniej. Jeszcze dziesięć lat temu taki wzrost temperatury faktycznie był zakładany - przy scenariuszu, że państwa machną ręką na środowisko i będą działać tak, jak działały wcześniej - ale obecne prognozy mówią o wzroście o około 3 stopnie do końca wieku. I mowa tu o czarnym scenariuszu.
To nadal niebezpieczne dane, ale już nie aż tak tragiczne, jak wcześniej. Co więcej, optymistyczna wersja zakłada, że jeśli obecne zobowiązania do ograniczenia emisji zostaną utrzymane, ocieplenie utrzyma się poniżej 2 stopni.
Graham Lawton zwraca uwagę, że w publikacjach na temat katastrofy klimatycznej bardzo często autorzy wciąż powołują się na ten katastroficzny scenariusz. Wiemy już jednak, że raczej się nie spełni. Z jednej strony to dobra wiadomość, bo jednak jako ludzkość nie jesteśmy tacy źli i w jakiś sposób działamy. Z drugiej: to woda na młyn dla wszystkich tych, którzy machali ręką na ostrzeżenia i mówili, że jakoś to będzie. Pewnie za te sto lat ktoś wyciągnie stare newsy i powie: "patrzcie, w 2100 Ziemia miała płonąć! A tu proszę, globalne ocieplenie nas nie zabiło!".
Dokładnie tak samo było w przypadku dziury ozonowej. Kilkanaście lat temu była realnym zagrożeniem, a teraz informacje głoszą, że w ciągu najbliższych 40 lat wróci do swojego naturalnego stanu.
Dziura ozonowa pokazuje jednak, że straszenie miało sens
Pewnie gdyby nie kampanie w latach 80., moglibyśmy mieć faktyczny problem. Świat jednak zaczął działać, dzięki czemu doszło do podpisania protokołu montrealskiego, który doprowadził do spadku produkcji substancji niszczących warstwę ozonową. Obecnie wielu narzeka, że w temacie katastrofy klimatycznej robi się za mało. Zresztą naprawdę trudno z tym dyskutować. Już w 2024 roku możemy przekroczyć klimatyczny Rubikon. Jak pisał Radek:
Może w 2100 nie będzie więc aż tak źle jak prognozowano, ale to nie oznacza, że najbliższe lata zapowiadają się kolorowo. Wręcz przeciwnie.
Wróćmy jednak do myśli, że "nie będzie tak źle, jak mówiono", bo ona może wpłynąć na debatę o zmianach klimatycznych. Nawet jeżeli naukowcy się mylili, to nie dlatego, że celowo chcieli nas wprowadzić w błąd: po prostu najczarniejszy scenariusz zakładał katastrofę. Jeżeli dziś badacze wychodzą i mówią, że aż tak źle nie będzie, to nie dlatego, że atakują poprzedników. Taka jest przecież nauka: operuje się na danych, które się zmieniają. Co więcej, naukowcy dysponujący większą wiedzą powinni kwestionować wcześniejsze dokonania. Na tym polega rozwój.
"Szczerość jest najlepszą polityką" - uważa Lawton. Już od lat naukowcy zastanawiają się, jak powinno mówić się o katastrofie ekologicznej. Nathaniel Rich, autor książki "Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy?" pisał o badaczach, którzy w latach 80. domagali się bardziej stanowczych działań. Ich zdaniem naukowcy powinni bić na alarm, bo mają ku temu podstawy. Inni zaś - i to właśnie oni wygrali - sugerowali bardziej stonowaną taktykę. My dostarczamy informacje, a co z nimi zrobi świat, to nie nasza sprawa. Swoją robotę wykonaliśmy.
Dyskusja, jak widać, aktualna jest do dziś. Istnieje ryzyko, że teraz niektórzy będą powoływali się na czarne prognozy dotyczące 2100, by mówić: straszyli, straszą i będą straszyć, a my róbmy swoje. Czyli żyjmy jak do tej pory. A to najgorsze wyjście.
Możemy cieszyć się, że w 2100 nie będzie tak źle, jak myśleliśmy. Możemy nawet uznać to za pewien sukces. Obawiam się tylko, że porównanie czarnych scenariuszy zachęci do spoczęcia na laurach. Jeżeli jednak ludzkość potrzebowała wiatru w żagle, dowodu, że współpraca ma sens i trzeba robić więcej – to właśnie coś takiego już mamy.