Po co miliarderom bajki o nieśmiertelności? Żebyśmy nie rozliczali ich za teraźniejszość
Czy 2023 rok będzie tym, w którym start-upy zajmujące się tematyką wydłużenia wieku i pokonania śmierci, ogłoszą pierwsze sukcesy? Jeśli tak, to mamy przechlapane - uważają niektórzy. Warto jednak zastanowić się, dlaczego liderzy świata technologicznego rzucają pieniędzmi w naukowców i czy faktycznie chodzi tu o coś więcej, niż tylko odwieczne ludzkie pragnienie.
W tekście rozpoczynającym "Rozkład. Esej o związkach państwa i patogenów" Michał Pospiszyl przywołuje szokującą dla świadków scenę grabieży szat zmarłego w 1216 papieża Innocentego III i przede wszystkim rozkład jego ciała. Dla ówczesnych była to katastrofa, zmuszająca do pytań: "jak może działać świat, na którego szczycie stoi postać tak krucha jak papież". Od tego momentu, jak pisze Pospiszyl, Kościół robił wszystko, by wydłużyć życie papieży. Na papieskim dworze królować zaczynają sowicie opłacani lekarze, coraz większą popularnością cieszą się letnie uzdrowiska, gdzie głowy Kościoła mogą zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie.
Podobny strach muszą teraz odczuwać miliarderzy z branży technologicznej
Osiągnęli przecież wszystko. Są najbogatszymi ludźmi na świecie, jednymi z najbardziej wpływowych, bo w końcu ich decyzje czy produkty oddziałują na społeczeństwo czy polityków, z którymi zresztą się spotykają. Można jednak powtórzyć za średniowiecznymi ludźmi: jak kruchy jest ten świat, skoro nawet tacy jak Musk czy Bezos w końcu umrą?
Nic więc dziwnego, że ludzie z branży technologicznej od dawna szukają sposobu na nieśmiertelność. Wired pisze, że w 2023 roku nawet najmniejsze sukcesy z tej dziedziny mogą wywołać największą rewolucję od czasu odkrycia antybiotyków. Futurist obawia się, że będzie to punkt zwrotny w historii bogactwa.
Po co miliarderom nieśmiertelność? Na usta cisną się dwie odpowiedzi. Po pierwsze, chodzi o przekraczanie granic. Dziś kosmos to już za mało, skoro Mars jest na wyciągnięcie ręki, przynajmniej w marzeniach Muska. Pewnie da się to osiągnąć, jak nie jutro, to może za 10-20 lat. Ale być nieśmiertelnym? Albo chociaż wydłużyć życie o 50 lat? To już jest coś. W kosmosie zresztą już byliśmy, więc pokonanie śmierci jest wyzwaniem ostatecznym.
Jest też druga możliwa odpowiedź. Najbogatsi po prostu troszczą się o swój majątek
Wiadomym jest, że przehulać takie sumy jest trudno – choć nie jest to niemożliwe, co najwyraźniej stara się udowodnić Musk. Można przekazać środki następcom albo rozdać potrzebującym, ale na końcu pojawia się pytanie: to po co mi to wszystko było? Konsumować nie przez 40 lat, a przez 100 – wtedy ma to większy sens. Jest więc o co walczyć.
Dla nas byłaby to fatalna wiadomość. Christopher Wareham, naukowiec zajmujący się etyką starzenia na łamach Financial Times stwierdził, że im dłużej żyliby bogaci, tym mieliby więcej czasu na gromadzenie majątku, a co za tym idzie ich wpływy stałyby się jeszcze większe.
Te dwie odpowiedzi są najbardziej logiczne i prawdopodobne. Jednak trochę mi nie wystarczają. Może powinniśmy traktować zachcianki najbogatszych trochę poważniej i szerzej. Tym bardziej że ich pragnienia dużo mówią o nowoczesnych społeczeństwach i na to, jak postrzegamy samo odchodzenie z tego świata.
Tomasz Stawiszyński w książce "Ucieczka od bezradności" zauważa, że "w XX wieku śmierć zniknęła z pola widzenia mieszkańców kultury zachodniej". Stała się "jeszcze jednym problemem do rozwiązania". Przez to, że śmierć stała się nieobecna, nie mamy umiejętności umierania, a co za tym idzie pogodzenia się ze stratą. O tym, jak zgon potrafi być zaskakujący, poświadczyć najlepiej mogą reakcje na śmierć królowej Elżbiety II. Niektórzy wręcz nie potrafili sobie wyobrazić, że 96-letnia władczyni nagle i niespodziewanie opuściła świat żywych.
Działania miliarderów, inwestujących w badania związane z wydłużeniem życia, tylko utwierdzają w przekonaniu, że śmierć nie musi nadejść
To bardzo niebezpieczne, skoro już teraz nie radzimy sobie z żałobą. Stawiszyński dodaje, że stała się ona kolejnym indywidualnym przeżyciem, czymś, z czym jednostka musi zmagać się sama. Umieramy sami – nie w domu, jak dawniej, a w szpitalach czy hospicjach – ale też sami zostajemy, gdy ktoś bliski odchodzi.
Śmierć jest sprywatyzowana. W "Ucieczce od bezradności" czytamy o bestsellerach, w których autorzy opisują, czym dzielili się umierający w swych ostatnich chwilach: czego żałowali, czego im w życiu zabrakło. Recepta dla czytelnika jest więc jasna – trzeba żyć tak, aby później nie wspominać, że zbyt długo się pracowało albo nie miało czasu dla znajomych.
Wracamy do jednostki i jej odpowiedzialności za wszystko. Tyle że kult indywidualności to przecież coś, na czym i miliarderzy z branży tech się bogacą. Świat wierzy w geniusz Muska, Gatesa czy Bezosa, zapominając, że droga na szczyt jest wyboista, skomplikowana albo wręcz przeciwnie, czasami prostsza, bo można liczyć na łatwiejszy start. Jedno jest pewne: sam przeciwko wszystkim to tylko mit.
Bajki o nieśmiertelności to zasłona dymna
Całkiem sprytna, dodajmy. Zastanawiamy się, dlaczego miliarderom zależy na dłuższym życiu. Obawiamy się, czy w takiej przyszłości nierówności będą większe, czy każdy będzie mógł sprawić, że pobędzie wśród żywych nieco dłużej. Zapominamy przy tym, o tym co dzieje się tu i teraz, a także o tym, jaki wpływ na rzeczywistość mają ci, którzy marzą o życiu wiecznym. Nie da się przecież uciec od faktu, że najbogatsi mają znacznie większy wpływ na kryzys klimatyczny. Weźmy pod uwagę ich loty czy po prostu styl życia. Łatwo odpowiedzieć: jak Musk czy Bezos mogą chcieć niszczyć planetę, skoro chcą zostać na niej na zawsze? I wpadamy w pułapkę.
Głównie z tego powodu mniej przejmowałbym się tym, jak będzie wyglądała przyszłość, gdy najbogatsi będą mogli żyć 120,150 czy 200 lat. Bardziej mnie martwi to, co stanie się w ciągu najbliższych pięciu czy dziesięciu lat ich "rządów".