REKLAMA

Naukowcy alarmują. Ludzkość nie jest przygotowana na erupcję megawulkanu

Po okresie względnej stabilności na świecie, w 2020 roku weszliśmy w erę, w której iście apokaliptyczne wizje zagłady ludzkości stały się jakby nieco bardziej realne. Pandemia wirusa zamknęła świat w domach. Kiedy pandemia ucichła, Rosja wyciągnęła zardzewiałą atomową szabelkę, a naukowcy przypomnieli, że do uderzenia planetoidy jesteśmy tak samo przygotowani jak diplodoki. Teraz, inni naukowcy mówią, że czyha na nas jeszcze jedno zagrożenie.

18.08.2022 11.42
wulkan
REKLAMA

Ironia całej sytuacji polega na tym, że zastanawiamy się, czy przeżyjemy uderzenie planetoidy, analizujemy bezustannie metody mitygowania tego zagrożenia, szukamy metod zmiany trajektorii lotu potencjalnie zagrażającej nam planetoidy, choć prawdopodobieństwo takiego zdarzenia w ciągu najbliższych stu lat jest niemalże zerowe.

REKLAMA

Tymczasem znacznie bardziej nam zagraża zupełnie inne zjawisko, które właściwie nie pojawia się w przekazie medialnym. Kiedy bowiem słyszeliście choćby wzmiankę o tym, że zagraża nam naprawdę potężna eksplozja wulkanu? Brak takich informacji jest tym bardziej dziwny, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że od czasu do czasu wulkany się odzywają. Najczęściej są to niewielkie erupcje, choć od czasu do czasu dochodzi do dużych eksplozji. Wystarczy tutaj wymienić chociażby wybuch wulkanu Hunga Tonga, czy pamiętną eksplozję islandzkiego Eyjafjallajokull. Nawet przy okazji takich wydarzeń w dyskusji publicznej nie pojawia się temat groźniejszych erupcji wulkanicznych.

Tymczasem…

W artykule opublikowanym w periodyku Nature, naukowcy z Uniwersytetu w Cambridge wskazują, że ludzkość jest zupełnie nieprzygotowana na gigantyczną erupcję wulkaniczną i jej długofalowe konsekwencje.

Po erupcji Eyjafjallajokull cała Europa w ciągu kilku dni dowiedziała się co znaczy zerwanie łańcucha dostaw w związku z wstrzymaniem ruchu lotniczego nad całą Europą. Większe erupcje miałyby jednak niezrównanie większe skutki. Owszem początkowo doskwierałby nam brak komunikacji lotniczej, ale w kolejnych latach i miesiącach eksplozja wpłynęłaby na klimat oraz na uprawy na całym świecie. A to postawiłoby nas w tej samej sytuacji, w której znaleźlibyśmy się po wybuchu konfliktu jądrowego między Rosją a Stanami Zjednoczonymi.

Tymczasem naukowcy przekonują, że częstotliwość erupcji tego typu w dziejach Ziemi wskazuje, że ryzyko takiej megaeksplozji w ciągu najbliższych stu lat wynosi jeden do sześciu. Filmy akcji i przygodowe jednak nie uwrażliwiły nas na takie zagrożenie, przez co wydaje się ono dużo mniej prawdopodobne niż uderzenie w Ziemię planetoidy. Rzeczywistość jest jednak dokładnie odwrotna. To nie planetoidy, a wulkanów powinniśmy się obawiać.

Wszak czy naprawdę tak trudno jest wyrzucić wybraną liczbę kostką do gry? Szanse są dokładnie takie same - jeden do sześciu.

Zaraz, ale o jakiej my eksplozji właściwie mówimy?

Badacze mówią gigantycznej erupcji, której skutki byłyby porównywalne z uderzeniem w Ziemię planetoidy o średnicy jednego kilometra. Analiza rdzeni lodowych i pojawiających się w nich wzrostów ilości siarki spowodowanych potężnymi erupcjami wulkanicznymi wskazuje, że erupcje od dziesięciu do stu razy silniejsze niż erupcja wulkanu Tonga wstrząsają Ziemią średnio raz na 625 lat.

Ostatnia silna eksplozja wulkanu, do której doszło w 1815 roku zabiła w bezpośrednim swoim otoczeniu 100 000 ludzi. Temperatury na całym świecie spadły o jeden stopień Celsjusza prowadząc do znaczącego zmniejszenia zbiorów z upraw i do klęski głodu.

Problem tym, że w 1815 r. ludzi na Ziemi był miliard, teraz ludzi jest już osiem miliardów. W efekcie skutki identycznej erupcji byłyby wielokrotnie większe niż 200 lat temu.

Co robić? Gdzie uciekać?

Przede wszystkim nigdzie nie uciekać. Nawet po katastrofalnej erupcji wulkanu, która zmieni Ziemię w naprawdę nieciekawe miejsce, w porównaniu do powierzchni Księżyca czy Marsa, będzie tutaj jak w raju.

Autorzy opracowania wskazują, że przede wszystkim ludzkość powinna przeznaczyć znacznie więcej środków na monitorowanie wulkanów, opracowanie planów radzenia sobie z mniejszymi erupcjami. Co więcej, należy więcej wysiłku włożyć w poznanie innych potężnych eksplozji, do których dochodziło na przestrzeni ostatnich 60 000 lat. Jak na razie wiemy tylko o kilkunastu, podczas gdy dane z rdzeni wskazują na 97 takich eksplozji. Możliwe zatem, że pod nami drzemią gdzieś wulkany, o których istnieniu nie mamy aktualnie pojęcia, a które teoretycznie mogą dać o sobie znać w sposób katastrofalny.

Jeżeli chcemy już wyrzucać pieniądze w kosmos, to warto także zainwestować w satelitę, którego głównym i jedynym zadaniem będzie monitorowanie wulkanów z orbity. Wulkanolodzy nie mogą się o takiego satelitę doprosić od ponad 20 lat. Jak na razie naukowcy muszą liczyć na przychylność prywatnych operatorów satelitów, którzy mogą im udostępnić zdjęcia pojedynczych wulkanów.

REKLAMA

Od strony teoretycznej należy natomiast zastanowić się nad wykorzystaniem metod geoinżynierii, na wypadek gdybyśmy musieli sztucznie ograniczać ilość pyłu wyrzucanego przez wulkany do atmosfery, tak aby nie dopuścić do „wulkanicznej zimy”, która zniszczy uprawy i doprowadzi ogromną część ludzkości do śmierci z głodu.

Pytanie, czy wyniki prac naukowców z Cambridge dotrą kiedykolwiek do osób decyzyjnych, zdolnych do wprowadzenia istotnych zmian i przeznaczenia znaczących środków na badania wulkanologiczne. Obawiam się, że w najlepszym wypadku świat podejmie wysiłki takie jak w walce z ociepleniem klimatu.
Czyli żadne.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA