Z ambitnego programu wyszły tylko sute wypłaty prezesów. Pomysł z ekologicznymi domkami to niewypał
Jednym z elementów programu Mieszkanie Plus miały być drewniane i przede wszystkim niedrogie domy. Rząd chciał, aby Polacy marzący o własnych kątach budowali właśnie takie budynki, zaś materiały miały pochodzić z polskiego drewna. Po latach pomysł okazał się więcej niż fiaskiem.
- Do 2023 lub 2026 ma powstać ok. 36-43,5 tys. domów jedno- i wielorodzinnych - zapowiadał ambitne plany w 2018 roku resort gospodarki. Tymczasem dopiero w ubiegłym roku, i to we wrześniu, spółka Polskie Domy Drewniane poinformowała o rozstrzygnięciu konkursu na pierwsze drewniane osiedle.
Polskie Domy Drewniane to niewypał
Bliżej projektowi przyjrzała się redakcja programu "Polska i Świat", który jest emitowany w stacji TVN 24. W rozmowie senator KO, Krzysztof Bejza, ujawnił, że w Polsce jest zaledwie 30 "wybudowanych i zasiedlonych domów drewnianych". Do zapowiadanych ponad 30 tys. jak widać bardzo daleka droga.
Co poszło nie tak? - Spółka [Polskie Domy Drewniane] od początku swego istnienia była skazana na to, żeby najpierw zbudować bank ziemi - powiedział Tomasz Szlązak, prezes PDD.
Wcześniej zakładano, że grunty miały przekazać Lasy Państwowe, ale tak się nie stało. Leśnicy nie chcieli "prywatyzować lasów" i ostatecznie nie zgodzili się wziąć udziału w projekcie.
Z kolei w 2020 rząd poinformował, że drewniane domy jednak nie będą dla osób mniej zamożnych w ramach programu "Mieszkanie plus", jak zapowiadano. Będą zaś dostępne w ramach wolnego rynku. Rząd, mówiąc wprost, stał się więc zwykłym prywatnym deweloperem.
Na dodatek takim, który sprzedaje swoje domy drogo. Jak pisała rok temu "Wyborcza", za domki ze spółki Polskie Domy Drewnianeo powierzchni ok. 100 m2 trzeba w Łodzi zapłacić od 714-740 tys. zł.
Kontrowersje wzbudzał też fakt, że choć Polskie Domy Drewniane nie oddały do użytku ani jednego domu, to wydały 581 tys. zł na pensje dwóch prezesów
Według przedstawicieli spółki Polskie Domy Drewniane inwestycje powstają z polskiego drewna skupowanego z polskich tartaków. Biorąc jednak pod uwagę, że powstało ich dużo mniej niż można było liczyć, żadna to pociecha.
- Przecież gdyby to była normalna spółka prywatna, to ona by zbankrutowała. Bo żaden właściciel prywatny nie pozwoliłby sobie na utrzymanie tego typu przedsiębiorstwa, bo nie byłoby go stać na dokładanie do utrzymania tej firmy - stwierdził Stanisław Gawłowski, senator niezależny i były wiceminister środowiska w rządzie PO-PSL.