Nie zapraszam do dyskusji. Piractwo w 2022 r. to absurd - z jednym wyjątkiem
"Po co płacisz, skoro możesz mieć to wszystko za darmo?" - takie zdanie wyraziła przerażająca większość komentujących pod ostatnim tekstem, w którym podliczyłem, ile musiałbym wydać na popkulturę, żeby mieć na własność to, co mam dziś w abonamencie. Mamy 2022 rok, a piractwo nadal przez wielu nie tylko nie jest traktowane jak kradzież, ale wręcz jak święte prawo.
"Płacisz za Spotify? Po co, przecież możesz słuchać muzyki na YouTubie!". "I po co ci te wszystkie abonamenty? Możesz to przecież ściągnąć z torrentów". "Autor jest frajerem, skoro płaci za rzeczy, które mądry człowiek znajdzie w internecie za darmo" - takie komentarze, zwykle napisane w nieco bardziej niewybredny sposób (do tego stopnia, że sporo musieliśmy kasować), dominują pod większością naszych tekstów traktujących o płaceniu za treści. Ostatnio podsumowałem, ile wydaję rocznie na abonamenty i ile musiałbym wydać, by mieć konsumowane treści na własność i w przeważającej większości jeśli ktoś skomentował ten tekst - czy to na Spider’s Web, czy w mediach społecznościowych - dominującą postawą było "co za debil, płaci za rzeczy w internecie".
Nie jesteśmy w tym postrzeganiu jacyś wyjątkowi. Serwis Android Authority przeprowadził ostatnio ankietę, pytając czytelników, czy spiracili coś w 2022 r. Ponad 85 proc. odpowiedziało, że tak, a argumentacja tej decyzji bywa przeróżna - od niezadowolenia z jakości usług, poprzez większą wygodę (!?) aż po mój ulubiony bzdurny argument - serwisów VOD jest za dużo, więc pirackie serwisy są moim najlepszym przyjacielem.
Czytaj również:
Piractwo w 2022 r.? Serio?
Nie będę zgrywał świętego - sam w młodzieńczych latach posuwałem się do piractwa, a teraz też w jednym bardzo konkretnym przypadku zdarza mi się korzystać z szarej strefy internetu (o tym za chwilę). Na swoje usprawiedliwienie mam jednak tyle, że w tamtych czasach nie było takich luksusów jak dziś. Nie było 5 serwisów streamingowych z dziesiątkami świetnych seriali za grosze. Nie było Spotify czy Apple Music, z całą muzyką tego świata za równowartość jednej fizycznie kupionej płyty. Nie było tak rozbudowanej cyfrowej dystrybucji gier wideo i takich promocji, a już na pewno nikt nawet nie marzył o abonamencie na gry. Chcąc mieć cokolwiek, trzeba się było tego sporo naszukać, zwykle można to było kupić tylko w fizycznej formie, a do tego zapłacić pieniądze, którymi większość nastolatków po prostu nie dysponuje.
Po ukończeniu liceum błyskawicznie jednak nauczyłem się szacunku do cudzej pracy i dóbr cyfrowych, które mają przecież taką samą wartość, co dobra fizyczne. A przynajmniej powinny taką mieć, choć w oczach niektórych nadal pokutuje przekonanie, że jeśli coś jest na komputerze czy smartfonie, to nie jest to równie wartościowe, a prawdziwa praca to jest w kopalni, a nie przy komputerze. Nauczyłem się go po części dlatego, że sam zacząłem treści tworzyć i sam też padłem ofiarą piractwa po publikacji książki, co skończyło się długotrwałą batalią z pewnym popularnym serwisem z gryzoniem w nazwie. W większej mierze jednak zacząłem płacić za treści nie tylko z szacunku do cudzej pracy, ale też ze względu na to, że łatwiej było za nie zapłacić, niż je spiracić.
Po co mam przekopywać torrenty za jakimś filmem, skoro mogę go albo tanio kupić albo zapłacić abonament w którymś z serwisów VOD? Po co mam marnować czas na poszukiwanie i pobieranie albumu, skoro mam go na wyciągnięcie ręki w tanim jak barszcz Spotify? Nowa gra kosztuje krocie? To nic, mogę poczekać aż stanieje, a w międzyczasie przejść 15 innych pozycji, które w wyprzedażach na Steamie, Epicu czy GoG-u kosztują ułamek oryginalnej kwoty. Albo zapłacić 40 zł miesięcznie i w zamian mieć dostęp do setek gier w Game Passie.
I tego jednego absolutnie nie rozumiem u ludzi, którzy dziś wręcz z dumą przyznają, że nie są "frajerami", bo zamiast płacić za Spotify słuchają muzyki na YouTubie, a zamiast płacić za Netflixa pobierają seriale z torrentów. Sorry, ale w moich oczach to właśnie wy jesteście frajerami, bo nie macie za grosz szacunku do swojego czasu i komfortu życia.
Czy 20 zł miesięcznie, które trzeba wydać na strumieniowanie muzyki, naprawdę jest więcej warte niż czas, który trzeba zmarnować na buszowaniu po YouTubie, by słuchać nielegalnie wgranej tam muzyki, która zwykle nie jest nawet porządnie posortowana i można ją odsłuchać w bardzo niskiej jakości? Naprawdę bardziej "opłaca się" wam przekopywać torrenty za jakąs grą, stosować cracki i walczyć z zabezpieczeniami antypirackimi niż poczekać na wyprzedaż i cieszyć się grą nie dość, że legalnie, to jeszcze wygodnie? Nie rozumiem i nie szanuję.
Bo tematu szacunku do cudzej pracy aż szkoda tutaj poruszać, bo ten argument po prostu mija się z celem. Powiem więc tylko tyle - czy wyobrażasz sobie sytuację, w której mówisz "nie chce mi się iść do piekarni, do warzywniaka i do mięsnego, więc pójdę do supermarketu i ukradnę chleb, marchewkę i udko z kurczaka". Mniej więcej taka sama logika towarzyszy argumentacji "serwisów VOD jest za dużo, więc idę na torrenty, bo tam jest wszystko pod ręką". Dlaczego w 2022 r. nadal kradzież dóbr cyfrowych jest uznawana za nieodłączną część życia w sieci, skoro nie tolerujemy kradzieży w fizycznych sklepach?
Druga strona medalu - jest jeden przypadek, w którym piractwo ma uzasadnienie.
Ten przypadek to geoblock. Największy rak internetowych treści, który ma swoje podłoże w archaicznych, niedostosowanych do współczesnego świata umowach licencyjnych i niechęci organizacji zarządzających prawami autorskimi do zmian. To właśnie one sprawiają, że np. dany serial jest dostępny tylko dla widzów ze Stanów Zjednoczonych, ale dla tych z Europy już nie. Albo uniemożliwiają odsłuchanie albumu japońskiego albumu, bo jego wydawca pozwala na streaming wyłącznie w Kraju Kwitnącej Wiśni. Szczytem geoblockowej bezczelności jest tworzenie przez giganta kinematografii serwisu VOD, umieszczanie tam nowych, oryginalnych filmów i seriali i nie dopuszczanie do nich widzów z połowy globu, choć fizycznie nic nie stoi temu na przeszkodzie.
W takiej sytuacji nie potrafię potępiać piractwa, bo jest to jedyny sposób na to, by zyskać dostęp do treści, które są blokowane z irracjonalnych powodów. Sam niestety jestem od czasu do czasu zmuszony się uciekać do takiego rozwiązania, bo większość mangi i anime, które lubię czytać i oglądać, zwyczajnie nie jest dostępna dla Polaka. Bo nie i już.
Geoblokady działają na niekorzyść wszystkich i dają koronny argument zwolennikom piractwa. I w tym przypadku nie potrafię powiedzieć "skoro nie jest dostępne, to nie czytaj/nie oglądaj", bo brak dostępności nie ma logicznego uzasadnienia. Spróbujmy sobie wyobrazić geoblokadę w rzeczywistości. Na przykład w mieście otwiera się nowe centrum handlowe, ale do środka mogą wejść Polacy - mieszkańcy Ukrainy, Niemiec czy jakiegokolwiek innego kraju nie są wpuszczani do środka. Wyobrażacie sobie, co by się działo? Toż to rasizm i ksenofobia w najczystszej postaci, a jednak z jakiegoś powodu w świecie cyfrowym jest to całkiem powszechne.
Piractwo wynikające z geoblokady to jednak wyjątek potwierdzający regułę. Piractwo - czy to się komuś podoba, czy nie - jest kradzieżą. Jest łamaniem praw autorskich, brakiem szacunku do cudzej pracy i - w wielu przypadkach - kompletnym brakiem szacunku do swojego czasu i komfortu życia. Nie zapraszam do dyskusji.