"Nie strasz, nie strasz" - Duda powiedział, ty wypijesz. Tak polskie browary pomagają Ukrainie
Coraz więcej polskich browarów chce włączyć się w pomoc Ukrainie. Dochód ze sprzedaży konkretnych piw przekazywany jest akcjom charytatywnym, podobne pomysły mają właściciele pubów. Powstają też konkretne trunki inspirowane wydarzeniami w Ukrainie. Możesz miło spędzić czas i zrobić dobry uczynek.
Browar Artezan, jeden z pionierów piwnej kontrrewolucji, wypuści na rynek piwo o jakże sympatycznej nazwie "Nie strasz, nie strasz". Powiedzonko zna każdy, ale ostatnio nabrało nowego, wojennego znaczenia, bo skierowane było w stronę rosyjskich gróźb sugerujących możliwy atak na Polskę. I to przez samego prezydenta Andrzeja Dudę.
Tę ryżową IPĘ Artezan uwarzył z myślą o akcji Brew For Ukraine, w ramach której wraz z browarami z całego świata zbierane są fundusze dla organizacji wspierających Ukrainę i Ukraińców w potrzebie.
To nie pierwsze "wojenne" piwo z Polski
Wcześniej na podobny ruch zdecydował się browar Pinta – inny weteran polskiego kraftu. Piwo zostało uwarzone jeszcze w czasach przedwojennych wraz z kijowskim browarem Rebrew. Gdy jednak piwo miało wejść na rynek, Ukraina została zaatakowana, a Kijów był pod ostrzałem. Dlatego też Pinta zdecydowała się przekazać cały dochód ze sprzedaży na działania Polskiej Akcji Humanitarnej. Piwo będące dziełem współpracy polsko-ukraińskich browarów stało się pewnym symbolem.
Nic więc dziwnego, że odzew był natychmiastowy, a puszka znikała ze sklepów specjalistycznych tak szybko, jak się na nich pojawiła. Błyskawicznie rozchodziło się też piwo "Putin Ch**" od (pod)lubelskiego Browaru Zakładowego. Prawie 6-procentowa "ipka" doczekała się rozlewu do butelek, ale te zbyt długo w sklepach nie postały. Podobnie jak beczki w pubach, które prędko zostały wyzerowane.
Na niektóre piwa trudno się już załapać, ale w wielu polskich kraftowych lokalach dochód z konkretnego kranu, z którego leje się wybrane piwo, przekazywany jest na akcje charytatywne. Wystarczy zapytać barmana, by wypijając ulubiony trunek móc przy okazji pomóc Ukrainie. Liczy się każdy gest, więc skoro można połączyć przyjemne z pożytecznym, czemu by tego nie zrobić?
Na tym jednak akcje polskiej piwnej rewolucji się nie kończą
Do pubów i sklepów specjalistycznych mają trafiać piwa z Ukrainy. Tamtejsze browary rzecz jasna nie mogą ich sprzedawać u siebie na miejscu, więc Polska staje się naturalnym rynkiem zbytu. Ukraińska scena kraftowa rozwijała się prężnie, szkoda tylko, że niektórzy posmakują jej w tak ponurych okolicznościach. Ale tym bardziej warto, bo każda złotówka się liczy – dzięki temu browary będą mogły opłacić swoich pracowników.
Tak błyskawiczna reakcja na wydarzenia w Ukrainie jest jeszcze jednym dowodem na to, czym jest polska piwna rewolucja. Trwa od kilku lat i w skrócie chodzi o to, że polskie browary zaczęły warzyć inaczej niż robiły to duże koncerny. Postawiły na eksperymenty, nowe chmiele, różne style. Jako że to ciągle małe – choć najwięksi mają coraz to bardziej imponujące dochody – przedsięwzięcia, mogą działać spontanicznie, w odróżnieniu od korporacji. Tam, gdzie pewne rzeczy "nie wypadają" lub proces decyzyjny jest długi, inni mogą szybciej wkroczyć do akcji.
Piwna rewolucja w Polsce to także zasługa internetu. Nie można nie wspomnieć o Tomaszu Kopyrze, który jest jej medialną twarzą, do dziś zresztą ocenia piwa na swoim kanale. Kraft i internet przenikają się od dawna, czego idealnym dowodem jest słynna pasta o Browarze Koczkodan. Zmyślone piwo Atomowy Morświn doczekało się swojej prawdziwej wersji, uwarzonej przez Browar Golem.
Do internetowej estetyki odwołuje się ostatnio browar Ziemia Obiecana:
Polskie browary są na bieżąco z wydarzeniami, a ich kolejne piwa często są okazją, aby niektóre internetowe mody wyśmiać czy w pomysłowy sposób do nich nawiązać. W przypadku wojny miejsca na żarty rzecz jasna nie ma, za to jest okazja, aby pomóc i wesprzeć potrzebujących. A że przy okazji można poczuć przyjemny smak goryczki i innych smaków, w jakie kraftowe piwka obfitują – cóż, tym bardziej warto.