REKLAMA

Z Lex Trump do Lex Konfederacja. Ziobro chce walczyć z cenzurą Facebooka. Tylko czy nie zgotuje ingerencji w naszą prywatność?

Rząd chce ratować zbanowaną przez Facebooka Konfederację, odgrzebując ustawę, za pomocą której... chciał rok temu ratować także zbanowanego Donalda Trumpa. Tyle że na projekcie Ministerstwa Sprawiedliwości suchej nitki nie zostawiają kolejne instytucje publiczne. Z kolei co konkretnie myślą o niej eksperci z organizacji pozarządowych, nie wiadomo. Resort od dwóch miesięcy nie ujawnił treści ich uwag.

ziobro obraźliwe komentarze
REKLAMA

W wielkim skrócie Ustawa o Wolności Słowa zakłada regulację mediów społecznościowych, które na własną rękę decydują o tym, które treści znikają. Serwisy społecznościowe mające powyżej 1 mln polskich użytkowników podporządkowane mają być nowym zasadom gry. Mają mieć swojego polskiego przedstawiciela, który będzie odpowiedzialny za kontakty z polską administracją. A nad prawami użytkowników, których zablokowano, ma czuwać pięcioosobowa Rada Wolności Słowa, która ma rozstrzygać, czy do zablokowania doszło w uzasadniony sposób.

REKLAMA

To już trzecie podejście resortu Zbigniewa Ziobry do tego prawa. Pierwszy raz pochwalił się nim w połowie grudnia 2020 roku, drugi raz rok temu tuż po tym, gdy opinią publiczną właściwie całego świata wstrząsnęły decyzje Facebooka, Twittera i kilku innych cyfrowych platform, które zbanowały wtedy jeszcze urzędującego prezydenta USA Donalda Trumpa. Blokady zostały nałożone tuż po tym, gdy protestujący nieuznający wyborczej porażki Trumpa wdarli się na Kapitol. W czwartek była zresztą pierwsza rocznica tego wydarzenia.

Dziś projekt ponownie został wyciągnięty - tym razem już po podwójnych konsultacjach społecznych - po tym jak Facebook niemal dokładnie w rocznicę ataku na Kapitol, ogłosił, że banuje profil Konfederacji. Czyli partii mającej i reprezentację w Sejmie, i do niedawna prawie 700 tys. bardzo aktywnych obserwujących. Powód kary: wielokrotne i powtarzające się łamanie regulaminu serwisu w kontekście dezinformacji o Covid oraz mowy nienawiści.

Decyzja Facebooka wywołała bardzo dużo kontrowersji, bo niezbicie pokazała, jak ogromną siłą dysponują platformy cyfrowe i jak może wyglądać stosowana przez nie tzw. prywatna cenzura. Ministerstwo Sprawiedliwości poczuło się wywołane do tablicy. Czy raczej nie chciało dać się wyprzedzić Konfederacji - która oczywiście też zapowiedziała własny projekt prawa chroniący przed arbitralnością platform cyfrowych - i wyciągnęło projekt sprzed roku. Ale i tak Konfederacja swoją konferencję z własnym projektem miała półtorej godziny wcześniej niż resort Zbiniewa Ziobry.

Tyle że z oczywistych powodów to ustawa firmowana przez Solidarną Polskę ma znacznie większą szansę na uchwalenie. - Jest rzeczą absolutnie niebywałą i nieakceptowalną, żeby w polskim państwie ktoś, prywatny właściciel medium, w tym wypadku społecznościowego, mógł tak głęboko ingerować i naruszać sferę wolności debaty politycznej i wpływać na przyszły wynik wyborów - mówił minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro podczas konferencji, na której ogłoszono przyspieszenie prac nad tzw. ustawą wolnościową.

Prac, bo ostatnio w konsultacjach ten projekt był jesienią. Tyle że wciąż oficjalnie nie wiadomo, co o ustawie sądzą organizacje pozarządowe i eksperci. - Spłynęło do ministerstwa kilkaset uwag, od kilkudziesięciu organizacji. Część z nich została uwzględniona - przyznał podczas konferencji prasowej wiceminister Sebastian Kaleta odpowiedzialny za przygotowanie tej ustawy.

Choć od tego spłynięcia opinii minęły ponad 2 miesiące, to MS wciąż nie opublikował treści dokumentów. Co więcej na pytania Krzysztofa Izdebskiego, eksperta ds. cyfryzacji wnioskującego 14 grudnia o ujawnienie tych opinii, odpowiedziało, że "z uwagi na konieczności konsultacji z innymi departamentami, a także zmianę organizacji pracy w związku z utrzymującym się stanem epidemii, przekażemy uzupełnienie odpowiedzi do 14 stycznia 2022 roku".

Czyli Covid tak przeorał resort Zbigniewa Ziobry, że na udostępnienie cyfrowych dokumentów potrzebuje miesiąc. Ale już nową wersję ustawy, która może mieć kluczowy wpływ na funkcjonowanie mediów społecznościowych, poprawiono w jeden świąteczny dzień Trzech Króli.

Ustawa o Wolności Słowa - kto ma o tę wolność walczyć?

Jako że Ministerstwo Sprawiedliwości już tradycyjnie (rok temu także robiło konferencje bez publikacji treści tej ustawy) nie udostępniło szczegółów zmian w projekcie, to przypomnijmy, co było w wersji sprzed roku, do której udało nam się dotrzeć.

Użytkownik mógłby odwołać się od decyzji o usunięciu lub ograniczeniu dostępności do treści do tego serwisu, w którym wpis został zamieszczony, a serwis musiałby skargę rozpatrzyć w ciągu 48 godzin. Gdyby nie uwzględnił reklamacji, użytkownik miałby prawo odwołać się do Rady Wolności Słowa.

To zupełnie nowe ciało ma być powoływane przez Sejm wielkością kwalifikowaną (czyli trzy piąte Sejmu). Ale jeżeli w pierwszym głosowaniu nie udałoby się danego kandydata powołać, wystarczająca będzie już zwykła większość. Co więcej, RWS ma mieć sześcioletnią kadencję. Czyli jeżeli byłaby powołana w tym lub w przyszłym roku, to jej działanie obejmie też praktycznie całą przyszłą kadencję sejmową. I to niezależnie od tego, jaki będzie przyszły kształt sceny politycznej.

Za niezastosowanie się do rozstrzygnięć Rady Wolności Słowa lub sądu Rada będzie mogła nałożyć na serwis społecznościowy karę administracyjną w wysokości od 50 tys. zł do 50 mln zł. Co więcej, projekt ministerstwa zakłada też wprowadzenie tzw. pozwu ślepego, czyli możliwość złożenia pozwu o ochronę dóbr osobistych bez wskazania danych pozwanego.

Rada Wolności Słowa miała działać ze wsparciem Urzędu Komunikacji Elektronicznej. I tu nagle pojawiła się chyba największa zmiana, bo dziś ogłoszono, że jednak będzie działała w... Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji.

Ta zmiana to zapewne efekt krytyki, jaka spłynęła z samego UKE, które pierwotnie miało być praktycznym, zbrojnym ramieniem wspomnianej rady. Tyle że w swojej opinii Urząd podkreślał, że nie ma ku temu środków, a te przewidziane w ustawie są nierealne: "w projekcie ustawy nie zawarto regulacji precyzujących instrumenty nadzoru nad wewnętrznym postępowaniem kontrolnym. Nie jest jasne, na czym nadzór ten miałby polegać i do jakich czynności w jego ramach upoważniony byłby Prezes UKE".

UKE nie bardzo w ogóle wiedziało, co miałoby faktycznie robić, bo w pewnym momencie prezes Jacek Oko wręcz pisze: "Powstaje zatem pytanie o cel tego przepisu. Nie jest bowiem jasne, jakie działania po otrzymaniu wskazanej informacji od Rady Wolności Słowa miałby podejmować Prezes UKE".

Wiadomo za to, że przekierowanie UKE do wsparcia RWS miało kosztować więcej, niż wyliczało Ministerstwo Sprawiedliwości: "Aktualnie Prezes UKE nie zajmuje się bowiem sprawami z zakresu kontroli treści i w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej nie są zatrudnieni odpowiedni eksperci, którzy mogliby realizować zadania, jakie będą m. in. wynikały z obsługi merytorycznej Rady Wolności Słowa oraz z upoważnienia przez Przewodniczącego Rady pracownika urzędu do załatwiania określonych spraw w jego imieniu" - czytamy w oficjalnym piśmie.

Ministerstwo Sprawiedliwości wyliczało, że średnio jeden pracownik UKE zarabia 4 tys. zł. Sam Urząd jednak rozwiewał te nadzieje i podaje, że bliższe prawdzie są sumy 5 437 zł (wynagrodzenie zasadnicze) oraz 7 591 zł (wynagrodzenie całkowite). Co więcej "koszt utworzenia 1 stanowiska pracy w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej aktualnie wynosi 11 570 zł. Biorąc pod uwagę, że członkowie Rady Wolności Słowa będą zajmować stanowiska kierownicze, koszt utworzenia ich stanowisk będzie z pewnością wyższy". A jakby tego było mało, to UKE jeszcze prognozuje, że będą potrzebowali specjalnego systemu informatycznego do obsługi nowych obowiązków. 

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i ... mediów społecznościowych

Opór UKE zwalczono, przesuwając RWS do KRRiTV. - Rozwiązania te zagwarantują współpracę - zapewniał minister Kaleta. I rzeczywiście opinia podpisana przez przewodniczącego KRRiTV Witolda Kołodziejskiego - któremu sześcioletnia kadencja upływa w tym roku - kończy się propozycją. "Krajowa Rada, wykorzystując bogate, wieloletnie doświadczenia związane z implementacją dyrektywy o audiowizualnych usługach medialnych, jest gotowa do podjęcia zadań związanych z ochroną wolności słowa i prawa do informacji w środowisku nowych mediów cyfrowych" - czytamy.

Ale i Krajowa Rada też do projektu ustawy wolnościowej podeszła krytycznie, podkreślając, że przecież w Komisji Europejskiej już opracowywany jest Digital Service Act, który ma kwestie platform cyfrowych uregulować na poziomie unijnym. KRRiTV pisze tak: "powstaje wątpliwość co celowości tworzenia odmiennego systemu ochrony wolności słowa i prawa do informacji, który i tak po wejściu w życie rozporządzenia DSA będzie musiał zostać dostosowany do wiążących wszystkie państwa członkowskie wymagań DSA".

Unia chce cenzurować, a nie regulować - grzmi Ministrstwo Sprawiedliwości

Na prace nad DSA uwagę zwraca także Rzecznik Praw Obywatelskich, podkreślając, że jednak skuteczność ponadnarodowych przepisów będzie większa. Minister Kaleta niespodziewanie jednak na konferencji prasowej oświadczył: - Rozwiązania DSA wzmocnią możliwość cenzurowania przez wielkie korporacje. KE tylko w tym aspekcie nakłada na korporacje zwiększone obowiązki. Będzie tak, że za kilka lat administratorzy Facebooka będą mogli kasować każdą partię w Polsce - twierdzi wiceminister sprawiedliwości.

Ale równolegle twierdzi, że z prac unijnych skorzystano i zgodnie z ich sugestią w nowej wersji ustawy ma się pojawić możliwość wskazywania przez Radę Wolności Słowa ekspertów rekomendowynych przez np. Najwyższą Izbę Lekarską czy specjalistyczne urzędy,. - Kolejną zmianą jest wskazanie instytucji sygnalizacyjnych. Urzędy mające szczególną wiedzę i znaczenie w różnych dziedzinach życia, będą mogły sygnalizować dezinformację czy treści szkodliwe - mówił Kaleta.

Wolność, użytkownik, boty...

Wciąż jednak nie wiadomo, czy MS odniosło się do licznych uwag zgłoszonych przez same urzędy publiczne.

Najpoważniejsze dotyczą Rady Wolności Słowa i niejasności przepisów. W ocenie Rzecznika Praw Obywatelskich przewidziany w projekcie sposób wyboru członków RWS nie gwarantuje, że będą oni faktycznie reprezentatywni dla różnych politycznych poglądów i co więcej, że w ogóle będą ekspertami.

W opinii czytamy: "wymagania nie gwarantują profesjonalizmu Rady, w szczególności nie jest wykluczone, że w jej składzie ostatecznie nie znajdzie się ani jedna osoba posiadająca wiedzę w zakresie standardów dotyczących ochrony wolności słowa, przeciwdziałania mowie nienawiści, ochrony prywatności czy nowych technologii".

Zresztą RPO krytykuje fundamentalne założenie całego projektu i podkreśla, że ustawa nie odnosi się wystarczająco do ochrony użytkowników przed dezinformacją. Ostrzega też, że ustawa mająca wspierać wolność słowa w internecie, może go też ograniczać.

"Wątpliwości budzi proporcjonalność przewidzianych w projektowanej ustawie rozwiązań służących ingerencji w treści, które nie stanowią przestępstw. Proponowane rozwiązanie może prowadzić do nieuzasadnionego ograniczenia wolności słowa poprzez arbitralną ingerencję organu, jakim ma być Rada Wolności Słowa”.

Rzecznik Praw Obywatelskich

Sąd Najwyższy ma wątpliwości co do precyzyjności zapisów ustawy, niejasnych pojęć i definicji, a nawet co do możliwości prawnych przetwarzania danych użytkowników i zjawiska botów oraz kont fałszywych. Jak pisze SN w swojej 25-stronicowej opinii, "portale i serwisy społecznościowe z reguły nie prowadzą bieżącej weryfikacji prawdziwości innych danych podawanych podczas procesu rejestracji profilu (w tym nawet imienia i nazwiska). Jednocześnie obowiązek takiej weryfikacji nie wynika z przepisów prawa - ani obecnie obowiązujących, ani projektowanych". SN dodaje, że przecież w tylko w pierwszej połowie 2021 roku Facebook dezaktywował 3 mld takich fałszywych kont, więc skuteczność w pozyskaniu i weryfikacji takich danych od wielkich cyfrowych graczy będzie wątpliwa.

Sporo uwag związanych z niejasnością przepisów mają Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów i Urząd Ochrony Danych Osobowych. UOKiK wielokrotnie podkreśla niejasność i nieprecyzyjność przepisów, zaczynając od pojęć "prawdziwe informacje" czy "treści o charakterze bezprawnym". Powód, który stoi za tymi uwagami, jest ważny. UOKiK obawia się, że zacznie się spór kompetencyjny: "brak w projekcie wyraźnego rozgraniczenia tych kompetencji może spowodować, że Prezes UOKiK i wspomniana Rada (...) dokonają odmiennej oceny przedmiotowego stanu faktycznego i wydadzą dwie sprzeczne ze sobą decyzje".

Podobne wnioski ma także UODO, które zwraca uwagę na brak precyzyjnych definicji w projekcie, niejasność co do celów i możliwości egzekwowania przepisów. Ale przede wszystkim wyraża wątpliwości co do legalnych możliwości przetwarzania danych użytkowników przez Radę ze względu na charakter danych "głęboko ingerujących w prywatność".

REKLAMA
 class="wp-image-2000471"

UODO ostrzega, że "koniecznym jest zatem przeprowadzenie ww. testu prywatności w zakresie niezbędności przetwarzania takich danych przez Radę, jak i wprowadzenia w przepisach właściwych mechanizmów ochrony praw i wolności osób, których tej kategorii dane miałyby być przetwarzane dla celów realizacji ustawy".

O szczegóły - a właściwie całą treść nowej wersji ustawy o wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych - zapytaliśmy Minssterstwo Sprawiedliwości. Czekamy na odpowiedzi i opublikowanie projektu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA