REKLAMA

Graliśmy w kampanię Halo Infinite: świat nie jest otwarty, wizualnie gra nie rozpieszcza, ale czuć ogień

Uratowałem kilku żołnierzy, przypadkowo zabiłem kilku kolejnych, zdobyłem potężny czołg i spadłem w przepaść znacznie częściej niż chcę się do tego przyznać. Kampania Halo Infinite jest kompletnie inna od tego, czego się spodziewałem, ale już teraz nie mam wątpliwości: gra się w nią znacznie lepiej niż w poprzednią odsłonę.

Halo Infinite: graliśmy w kampanię. To nie jest otwarty świat
REKLAMA

Dzięki uprzejmości Microsoftu uzyskałem dostęp do przedpremierowej wersji Halo Infinite, pozwalającej rozegrać cztery pierwsze misje kampanii fabularnej. Dwie o zamkniętej strukturze, dwie kolejne w otwartym świecie na pierścieniu Zeta Halo. Z tym, że ten open world wcale nie jest taki open, o czym bardzo szybko przekona się każdy wcielający się w uwielbianego Master Chiefa.

REKLAMA
 class="wp-image-1939835"
Zeta Halo. To coś w oddali to nie góra. To zakręca wewnętrzna część pierścienia.

Świat w Halo Infinite zdecydowanie nie jest otwarty. To korytarz, tylko bardzo, bardzo szeroki.

Pierścień Zeta Halo to długa, eliptyczna struktura zawieszona w kosmosie. Kwitnie na niej życie, od prostej flory po zróżnicowaną faunę. Znajdziemy tutaj górskie szczyty, łąki oraz iglaste lasy. Wszystko to na pierwszy rzut oka może przypominać otwarty świat, jaki znamy z wielu innych pierwszoosobowych strzelanin, np. serii Far Cry. Jednak w praktyce Zeta Halo to po prostu bardzo szeroki korytarz bez wyraźnie zarysowanych ścian.

Halo Infinite nie pozwala swobodnie poruszać się po całym kosmicznym pierścieniu. Eksploracja wciąż jest liniowa, kawałek po kawałku, a dostępu do kolejnych obszarów bronią nam m.in. wielkie rozpadliny czy pola siłowe. Nowością jest za to gigantyczne rozbudowanie linearnej przygody na szerokość. Zamiast iść non stop przez siebie, możemy zboczyć z utartej ścieżki, realizując poboczne zadania, zdobywając militarne placówki bądź szukając skrzyń ze skarbami.

 class="wp-image-1939862"
Zabij, zdobądź, podbij, wysadź - klasyka klasyki na mapie świata
 class="wp-image-1939913"
Uwielbiam korzystać z pomocy NPC w Halo Infinite

Rewelacyjnie działa to w praktyce. Halo Infinite nie męczy, nadając się na 15-minutową sesję i kilkugodzinny maraton.

Jeśli akurat nie mamy ochoty realizować głównych zadań fabularnych, z którymi najczęściej wiąże się bardzo intensywna wymiana ognia, możemy skręcić w lewo lub prawo i wybrać się na spacer. Eksploracja pierścienia Zeta Halo jest nie tylko przyjemna, ale daje graczowi określone benefity. Znajdujemy np. skrzynie z technologią, pozwalające ulepszać wyposażenie Master Chiefa. Odblokowujemy także nowe bronie i pojazdy, które potem możemy przyzwać w bazie wypadowej. Zwiększamy też wpływ frakcji UNSC, dzięki czemu na pierścieniu pojawiają się sojuszniczy marines.

Dodatkowe aktywności w Halo Infinite przypominają nieco to, co znamy z takich gier jak Mad Max czy Rage. Tutaj ratujemy zakładników, tam wysadzamy reaktory, gdzie indziej polujemy na mini-bossa z własnym paskiem życia nad głową. Wszystko to prawie zawsze sprowadza się do pełnej eksterminacji wrogów. Pod tym względem Halo Infinite jest dosyć archaiczne. Nie wystarczy zabić wrogiego VIP w jego obozie, a potem oddalić się pod osłoną nocy. Master Chief nie ucieka. Musimy wyrżnąć wszystkich, jak Anakin Skywalker na Tatooine.

 class="wp-image-1939898"
Opcjonalne skarby w Halo Infinite mają silne przełożenie na rozgrywkę
 class="wp-image-1939916"
Uratowani marines wolą pomagać zamiast uciekać

Chociaż sama struktura pobocznych misji jest jak z poprzedniej dekady, takie skoki w bok i tak rewelacyjnie uzupełniają kampanię. Sprawiają, że gracze zawsze mają coś do zrobienia. Zamiast rozpoczynać kolejną długą misję fabularną, mogą wyczyścić jeden z obozów wroga, zabijając 15 minut wolnego. Halo Infinite pozostaje świeże, nie męczy, a do gry chce się wracać. To bardzo duża zmiana na plus, jeśli zestawić grę z do bólu nijakim Halo 5 Guardians dla Xboksa One.

Gdy myślę o kampanii w Halo Infinite, myślę o swobodzie. Gra oddaje w ręce graczy masę zabawek i możliwości.

Misja: odbicie lądowiska wroga. Cel: zdobycie nowego punktu szybkiej podróży. Realizacja: dowolna. Ufortyfikowaną placówkę możemy zaatakować klasycznie, od frontu, strzelając do przeciwników oraz miotając granatami. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby wjechać do niej potężnym czołgiem, strzelając z działa do wszystkiego, co tylko się rusza. Przesada? W takim razie może agresywny wjazd czterokołowym Warthogiem, z trzema sojuszniczymi marines? Gracze wolący bardziej dystansową walkę mogą dostać się przy pomocy linki z wyciągarką na pobliski klif, stamtąd zdejmując przeciwników karabinem snajperskim.

 class="wp-image-1939877"
Wjazd do wrogiej bazy czołgiem? Dlaczego nie
 class="wp-image-1939853"
Pojazd kołowy, czołg, nawet myśliwiec - w bazie zamawiamy wszelakie wsparcie

Nie licząc kluczowych zadań fabularnych, gracz ma pełną dowolność w realizowaniu wyzwań, otrzymując masę narzędzi do wyboru. Poprzednie odsłony Halo już dekady temu wprowadzały pojazdy i bardziej otwarte struktury do kampanii single player, lecz Infinite wyciąga ten aspekt na zupełnie nowy, odczuwalnie wyższy poziom. Uwielbiam zwłaszcza pomocnych NPC, dzięki którym gracz nie czuje się osamotniony. Szkoda tylko, że sojuszników tak łatwo jest przypadkowo potrącić pojazdem. Na śmierć.

Od samego początku czuć, że twórcy Halo Infinite przekładają dobrą zabawę nad inne aspekty rozgrywki. Jeśli nie chcesz wysiadać z potężnego czołgu, nikt cię do tego nie zmusi. Co prawda ukształtowanie terenu sprawia, że opancerzony Scorpion nie wszędzie się zmieści, ale swoboda w realizacji celów i tak jest znaczna. Przykładowo, jednym razem zaparkowałem czołg pod ściśle ufortyfikowaną bazą wroga, potem przypuściłem samobójczy bieg Chiefem do reaktora, dezaktywowałem osłony placówki, uciekłem do czołgu i wjechałem na główny plac, czyniąc pogrom. To za Cortanę i Binga.

Wymiana ognia jest bardzo przyjemna, a poziom trudności satysfakcjonująco wysoki. No i ta linka!

Na średnim poziomie Halo Infinite potrafi być zdumiewająco bezwzględne. Gra błyskawicznie uczy korzystania z osłon terenowych, wyszarpując wielkie połaci paska osłony/życia z każdym atakiem przeciwnika. To miła odmiana na tle wielu innych współczesnych gier FPS, które traktują gracza w kampanii jak delikatny płatek śniegu. Skrypty ułatwiające i wygładzające starcia są oczywiście obecne, ale podoba mi się, że w Halo strzał schowanego snajpera w nasze plecy potrafi bezceremonialnie posłać nas do piachu. Zagrożenie jest wszędzie, nie tylko tam, gdzie aktualnie spogląda gracz.

 class="wp-image-1939838"
Poznanie rodzajów energii to jeden z kluczy do sukcesu
 class="wp-image-1939874"
Linka robi robotę. Dzięki niej walki są znacznie ciekawsze i bardziej dynamiczne

Jednocześnie Infinite kładzie jeszcze silniejszy nacisk na różnego rodzaju energie - kinetyczną, plazmową, elektryczną i tak dalej. Przeciwnicy korzystają z pól siłowych różnego typu, a usiane po lokacjach kanistry energetyczne mają różną zawartość. Odpowiednio szybkie poznanie tego systemu kamień-papier-nożyce jest kluczowy by ułatwić starcia z mini-bossami. Amunicji nigdy bowiem nie ma przesadnie wiele, a gracz musi rotować bronie, dopasowując się do sytuacji. System elementów nadaje wymianie ognia głębi, świetnie łącząc się z wcześniej wspomnianym wymagającym (ale satysfakcjonującym!) poziomem trudności.

Jest jeszcze linka z wyciągarką. Dzięki niej Master Chief potrafi wdrapywać się na urwiska i gzymsy, pokonywać duże rozpadliny, skracać dystans do przeciwników, a także przyciągać do siebie wybuchowe kanistry, którymi później rzucamy w przeciwników. Linka - zwłaszcza po ulepszeniu - nadaje rozgrywce dodatkowego dynamizmu. To świetny dodatek, bardzo pozytywnie wpływający na walkę oraz eksplorację. Podoba mi się zwłaszcza pewien efekt naturalności. Pomimo wyciągarki cały czas czuć, że Master Chief waży swoje, a sprzęt nie jest jak magiczne lasso Wonder Woman. Czasami bliżej mu do liany niż do broni Batmana.

Szkoda tylko, że Halo Infinite wygląda tak bardzo jak gra z Xbox One.

Po tym, jak na producentów strzelaniny spadła lawina krytyki dotyczącą grafiki, premiera nowego Halo została przełożona, a producenci zakasali rękawy i dopieścili warstwę wizualną. Infinite jest ładniejsze względem tego, co widzieliśmy na E3, lecz nie można powiedzieć, aby tytuł pokazywał moc nowej generacji. Wizualnie mamy do czynienia z przeciętną strzelaniną klasy PS4/XONE, w której plenery potrafią być klimatyczne, ale na pewno nie powalają wizualnie. Widoki wciąż są dosyć surowe, a geometria dosyć powtarzalna. Mam wrażenie, że zyskały głównie tekstury.

 class="wp-image-1939868"
Halo Infinite zdecydowanie nie rozpieszcza wizualnie...
 class="wp-image-1939886"
...chociaż zdarzają się również milsze dla oka kadry

W tym miejscu ktoś może zauważyć, że to cena, jaką producenci płacą za dostępność Halo Infinite na konsolach Xbox One. Cóż, nowa Forza Horizon 5 również zadebiutowała na XONE, ale nie przeszkadza jej to wyglądać obłędnie na PC oraz Xbox Series X. W przypadku Halo Infinite tego efektu wow niestety brakuje. Spójrzcie zresztą na wykonane przeze mnie zrzuty ekranu. Wszystkie pochodzą z konsoli Xbox Series X, z ustawieniami graficznymi w trybie wizualnym. Lepiej niestety nie będzie, trzeba się z tym pogodzić.

Szczerze? Halo Infinite w kampanii daje więcej frajdy, niż przypuszczałem.

Oczywiście cztery misje fabularne i kilkanaście dodatkowych aktywności to zbyt mało, by wyrokować na temat pełnej wersji, która zadebiutuje w grudniu. Jednak na tutaj i teraz przyjemność z grania w Halo Infinite jest nieporównywalnie większa niż ta z grania w Halo 5: Guardians. To wciąż nie jest ten mistrzowski sznyt studia Bungie, z jakim mieliśmy do czynienia przy Halo: Reach, ale tym razem seria ma do zaoferowania graczowi single player coś więcej niż kompletnie nijaką i przeciętną kampanię.

 class="wp-image-1939832"
Ten duet świetnie spisuje się w kampanii
REKLAMA

Na fabularną niekorzyść Halo Infinite grają sylwetki wrogów - poznana w Halo Wars 2 frakcja Banished jest tak jednowymiarowa jak to tylko możliwe. Za to relacja Master Chiefa z jego nową AI - ach, aż miło się tego słucha. Co prawda protagonista w dalszym ciągu jest mrukiem, ale w każdym zdaniu wypowiadanym przez Chiefa drzemie moc. Szykuje się świetny fan-service. Wszystko to składa się na przygodę, w którą zagram z nieukrywaną chęcią, a nie - jak w przypadku Halo 5 - wyłącznie z redakcyjnego obowiązku. Zapowiada się dobrze.

Jeśli macie jakieś pytania dotyczące kampanii w Halo Infinite, postaram się na wszystkie odpowiedzieć w komentarzach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA