30 lat temu przewidział, jak będą inwigilować nas w internecie. Zniknął, gdy jego prognozy się sprawdziły
Prawie 30 lat temu, u początków internetu powstała praca naukowa, w której przewidziano inwigilację na masową skalę.
Pamiętacie 1994 rok? Większość nie miała dostępu do internetu, sam miałem szczęście, bo na uczelni założono mi pierwsze konto e-mailowe. W 1994 roku nie było jeszcze Yahoo!, a Amazon nie sprzedał jeszcze żadnej książki online. Trudno było przewidzieć cokolwiek konkretnego na temat e-commerce i biznesu online.
Wtedy właśnie, w czasach raczkującego internetu, Philip Agre napisał i opublikował swoją pracę Surveillance and Capture: Two Models of Privacy. Przeciwstawił w niej koncepcję ciągłego nadzoru i inwigilacji rodem z Roku 1984 George'a Orwella innej koncepcji prywatności, a raczej jej braku. Takiej, której nikt się nie przeciwstawi, bo nie będzie dokuczliwa, zauważalna i będziemy widzieli jej korzyści.
Philip Agre to doktorant z MIT, który już w latach 1990 wypowiadał się na tematy, które dziś wydają się dziwnie aktualne (między innymi brak satysfakcjonującego rozwoju sztucznej inteligencji). Sprzeciwiał się również nazywaniu automatyzacji inteligencją (np. w znaczeniu „inteligentnego domu”).
Jak widział powszechną inwigilację Agre w 1994 roku?
Agre argumentował, że zamiast bezpośredniej obserwacji, takiej jak w dystopijnych powieściach i filmach, będziemy mieli do czynienia ze zbieraniem danych, które następnie dopiero będą identyfikowane za pomocą technologii i odpowiednich metafor, jako ludzkie zachowania. Takie dane to np. współrzędne z GPS, sieć, do jakiej jesteśmy podłączeni, informacje o zakupach i stronach na jakie wchodzimy. Ale również informacje które pozwalamy zbierać aplikacjom społecznościowym bądź wyposażonym w społecznościowe funkcje - np. fakt obserwowania kogoś i komentowania jego treści.
Na podstawie tych uproszczonych danych, argumentował Agre, nie tylko będziemy w stanie odtworzyć czyjeś zachowanie ale i przewidzieć je w przyszłości. Będziemy mogli określić preferencje zakupowe i preferencje dotyczące kontaktów międzyludzkich.
Gdzie w latach 90. dwudziestego wieku autor znałazł inspirację do tak dogłębnej analizy inwigilacji elektronicznej?
Podaje kilka przykładów rodzących się wtedy technologii. Powstawały wtedy pierwsze systemy śledzenia przesyłek (oparte o skanowanie kodów paskowych), jak również systemy śledzące pojazdy za pomocą GPS-u. Z drugiej strony, jako specjalista od informatyki, widział rosnącą moc obliczeniową komputerów. Dodał dwa do dwóch i wyobraził sobie przyszłość, w której rozproszone systemy komputerowe będą zbierać o nas informacje, a my będziemy się na to godzili z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie będzie centralnego systemu zawierającego wszystkie dane (Wielki brat z powieści Orwella), po drugie dlatego że będziemy widzieli w tym użyteczność.
Reklamy pozwalają zapłacić za treści, śledzenie preferencji na Facebooku pozwala odnaleźć znajomych, a lokalizacja pozwala np. znaleźć pobliską restaurację. To zadziwiająco przypomina współczesne podejście do prywatności: nie ma problemu, dam aplikacji A dostęp do mojego położenia, a aplikacji B dostęp do moich maili. Przecież nikt nie wie wszystkiego o mnie, prawda?
Wielu pojęć, którymi teraz opisujemy te kwestie, nie było jeszcze w 1994 roku, gdy Philip Agre pisał swój artykuł. Mimo to jesteśmy w stanie zrozumieć jego koncepcję. Dziś żyjemy w świecie, który powstał dzięki zignorowaniu jego ostrzeżeń. W 2001 roku Agre opublikował artykuł Your Face is not a Bar Code (Twoja twarz to nie kod paskowy), w którym argumentował przeciwko automatycznemu rozpoznawaniu twarzy w miejscach publicznych. Warto przeczytać, bo argumenty „za”, jakie tam przytacza, aby się z nimi rozprawić, są do dziś używane (np. rzekoma konieczność obrony przez terrorystami).
Sam Agre w 2009 roku zniknął z powierzchni Ziemi - zrezygnował z pracy i z dnia na dzień przestał spotykać się z przyjaciółmi. Gdy zaniepokojeni zawiadomili policję, ta odnalazła go, ale poprosił o respektowanie prywatności i nie informowanie ich. Nigdy więcej nie wystąpił publicznie. Ostatnio przypomniał o nim Washington Post, jednak nawet dziennikarzowi tej gazety nie udało się dotrzeć do tajemniczego naukowca.
Photo by Matthew Henry on Unsplash