Szwajcarski scyzoryk wśród głośników. Sonos Roam - recenzja
Spędziłem już prawie miesiąc z najmniejszym głośnikiem w ofercie Sonosa. Sonos Roam zaskakuje.
Roam to bodajże najmniejszy, a przy tym najbardziej uniwersalny z głośników w portfolio Sonosa. Jest to pierwszy prawdziwie przenośny głośnik Bluetooth. Choć w ten typ łączności wyposażony był już Sonos Move, tak trudno nazwać go „mobilnym”. Do kieszeni czy plecaka nikt go nie zmieści.
Sonos Roam z kolei gabarytami nie odstaje od większości przenośnych głośników Bluetooth. Ba, jest od wielu z nich mniejszy, mierząc raptem 168 x 62 x 60 mm i ważąc ok. 430 g.
Od strony jakości wykonania Sonos Roam może zawstydzić niejednego rywala.
Całość wykonana jest z precyzją i kunsztem, do jakiego przyzwyczaił nas Sonos. Nie bez powodu nazywają go „Apple’em świata audio” - poziom dbałości o detale jest tu niebywały. Zwłaszcza przyciski zasługują na uznanie - zarówno fizyczny przełącznik przy gnieździe USB, jak i przełączniki na panelu sterującym mają krótki, acz wyczuwalny skok, z subtelnym wytłumieniem, dzięki czemu są bardzo przyjemne w dotyku. Klasa sama w sobie.
Konstrukcja spełnia normę IP67 i jest odporna na upadki (oczywiście do pewnego stopnia), a mimo to prezentuje się bardzo elegancko. Szczególnie podoba mi się przebijająca spod siatki ochronnej faktura plastra miodu, która prócz właściwości akustycznych zmienia też zachowanie światła padającego na głośnik, zwłaszcza w testowanej, jasnej wersji kolorystycznej. W mojej opinii Roam jest najładniejszym z głośników przenośnych i mam tylko jedno zastrzeżenie do jego konstrukcji - gumowana powłoka u podstawy i na panelu sterującym bardzo szybko zbierają drobinki kurzu i brudu, co bywa problematyczne, zwłaszcza gdy często zabieramy głośnik na wojaże.
Na szczęście dzięki wodoszczelności możemy głośnik po prostu opłukać pod bieżącą wodą i pozbyć się zabrudzeń.
Od strony mobilności nie sposób czegokolwiek zarzucić nowemu głośnikowi Sonosa. Jednak oprócz tego, że Roam jest przenośnym głośnikiem Bluetooth, jest również… Sonosem. A to zmienia wszystko.
Mobilny, gdy potrzebujesz. Stacjonarny, gdy tego chcesz.
Sonos Roam, pomimo mobilności i zastosowania łączności Bluetooth, w dalszym ciągu pozostaje Sonosem - zintegrowanym głośnikiem domowego audio, który podłączamy do lokalnej sieci Wi-Fi i którym możemy sterować z poziomu znakomitej aplikacji Sonos S2.
Najmniejszy z głośników możemy zintegrować z całym istniejącym systemem, łączyć go w grupy z innymi urządzeniami czy przypisywać do konkretnych pomieszczeń - jak każdy inny głośnik Sonosa.
Kiedy zaś wychodzimy z domu i chcemy zabrać muzykę ze sobą, wystarczy wrzucić Roama do plecaka i po sprawie; głośnik automatycznie przełączy się na połączenie Bluetooth, gdy wyjdziemy z domu i przywróci połączenie Wi-Fi, gdy do niego wrócimy.
Na przestrzeni miesiąca testów nie miałem najmniejszych problemów z połączeniem, zwłaszcza po aktualizacji poprzedzającej wprowadzenie głośnika do sprzedaży, która wygładziła kilka wczesnych problemów, o których mogliście przeczytać w innych recenzjach. Osobiście zdecydowałem się zaczekać, aż Sonos załata problemy. Po ostatniej aktualizacji wszelkie bolączki wieku dziecięcego zniknęły jak ręką odjął. Gdy klienci zamówią swoje egzemplarze, otrzymają urządzenie działające perfekcyjnie.
Muszę tylko zaznaczyć, że aby w pełni skorzystać z domowej wygody Roama i jego mobilności, dobrze jest zainwestować w ładowarkę bezprzewodową. Sonos przewidział dedykowaną ładowarkę, która magnetycznie podłącza się do spodu głośnika, jednak Roam jest kompatybilny z każdą ładowarką Qi. Wspominam o tym dlatego, iż chociaż poza domem przy wykorzystaniu łączności Bluetooth Sonos Roam faktycznie gra przez blisko 10 godzin, które reklamuje producent, tak w domu przy łączności Wi-Fi ten czas znacznie się skraca. W moich testach udało mi się wyciągnąć maksymalnie 4 godziny przy łączności sieciowej, co nie jest złym wynikiem oczywiście, no ale daleko mu do 10 godzin poza domem. W domowych warunkach warto więc Sonosa „zadokować” na stacji ładowania, a gdy trzeba wyjść z domu lub przejść do innego pokoju, można głośnik wygodnie zdjąć bez tańcowania z kablami.
Sam wykorzystywałem Roama w domu i w studio mojej żony, gdzie nie ma łączności sieciowej. W domu Roam stał w kuchni na ładowarce, a gdy wychodziłem do studia wrzucałem go po prostu do torby. Po powrocie głośnik od razu lądował na ładowarce. Proste i bezproblemowe rozwiązanie.
Połączenie możliwości ekosystemu Sonosa z mobilnością małego głośnika bezprzewodowego sprawia, że Roam jest nie tylko najbardziej uniwersalnym Sonosem, ale też jednym z najbardziej uniwersalnych głośników na rynku. A gdy dodamy do tego jakość brzmienia, trudno znaleźć choć jeden powód, by nie polecić zakupu Sonosa Roam.
Sonos Roam gra jak głośnik dwukrotnie większy.
Zanim opowiem o wrażeniach dźwiękowych, jeszcze słowo o możliwościach połączenia. Nie bez powodu Sonos jest uwielbiany przez miliony użytkowników na świecie. Wygoda obsługi tego systemu jest nieporównywalna z czymkolwiek i chociaż wielu konkurentów próbowało na przestrzeni lat zbudować własny ekosystem, na wzór sonosowego, tak żaden rywal nie oferuje zbliżonego poziomu niezawodności i komfortu użytkowania.
W najbardziej podstawowym użytkowaniu możemy sterować odtwarzaniem na głośniku poprzez aplikację Sonos S2. W niej też możemy łączyć głośniki w pary czy pokoje. Sam w czasie testów korzystałem z pary Sonos Roam + Sonos One. Pierwszy stanął w aneksie kuchennym, drugi w salonie. Razem bez trudu wypełniały dźwiękiem przestrzeń około 30m2.
Do aplikacji Sonos możemy podłączyć ulubione usługi muzyczne, jak Spotify czy Apple Music, ale możemy też korzystać ze zintegrowanego radia Sonos. Są tam stacje muzyczne i informacyjne z całego świata, także z Polski. Kolejny punkt w kategorii „uniwersalność”.
Jednak na dobrą sprawę po wykonaniu pierwszej konfiguracji nie ma powodu, by w ogóle dotykać aplikacji Sonosa, zwłaszcza jeśli korzystamy ze Spotify lub posiadamy urządzenia Apple’a.
W Spotify możemy wykorzystać głośniki Sonosa poprzez Spotify Connect. To pozwala sterować odtwarzaniem na głośniku z poziomu usługi streamingowej na dowolnym urządzeniu - komputerze, smartfonie, tablecie. Minusem Spotify Connect jest to, że nie możemy jednocześnie skorzystać z kilku głośników - musimy najpierw połączyć je w pary, a dopiero potem możemy wybrać predefiniowaną parę w Spotify.
Ten problem przestaje istnieć, jeśli posiadamy sprzęty Apple’a kompatybilne ze standardem AirPlay 2. Wtedy sterowanie głośnikami możemy w całości oddać w ręce iPhone’a, iPada czy Maca i działa to jeszcze lepiej, niż sterowanie poprzez natywną aplikację Sonosa.
Z aplikacji Sonosa warto jednak skorzystać choćby po to, by „dostroić” głośniki do własnych upodobań. Co prowadzi mnie do tego, jak gra Sonos Roam.
Prosto z pudełka dźwięk był nieco zbyt płaski i mało wyrazisty jak na moje upodobania. Brakowało mu zwłaszcza tonów niskich. Oczywiście nie spodziewałem się młócącego czaszkę basu po tak małym głośniku, ale istnieją głośniki Bluetooth o tych gabarytach, które mają sporo „dołu”.
Wystarczyło jednak wejść do aplikacji Sonos i podbić nieco tony wysokie oraz niskie, by Roam zbudził się do życia.
W obudowie najmniejszego Sonosa znajdziemy dwa głośniki - wysokotonowy i średniotonowy, każdy napędzany indywidualnym wzmacniaczem klasy H. Jest tu również układ dalekosiężnych mikrofonów; zagranicą można go wykorzystać do wywoływania asystenta głosowego (u nas niestety ta funkcja nie jest dostępna), a wszędzie Sonos Roam wykorzystuje głośniki do automatycznej regulacji akustyki - Trueplay.
Jeśli mam być szczery, pomimo wprawnego ucha nie byłem w stanie usłyszeć różnicy między włączonym i wyłączonym trueplayem, ale może to kwestia tego, że używałem głośnika w de facto podobnych do siebie pomieszczeniach. Być może różnica byłaby bardziej zauważalna przy bardziej drastycznych zmianach otoczenia.
Niezależnie jednak czy Trueplay działa, czy też nie, Sonos Roam (po ustawieniu korekty w aplikacji) brzmi fenomenalnie. Gra ciepło, ale nie sztucznie. Szczegółowo, ale nie skrzekliwie. Bas jest ciepły i selektywny, ale nie przytłaczający.
Będąc przy basie, zauważyłem też ciekawą zależność, porównując Sonos One z Sonosem Roam. Otóż Sonos One ma znacznie więcej basu, co jest oczywiste, bo to większy głośnik. Tyle tylko, że po przekroczeniu pewnego progu głośności ten bas… po prostu znika. Nie ma go. Ewidentnie głośnik został zaprojektowany tak, by po przekroczeniu poziomu X niskie częstotliwości były odtwarzane przez inne głośniki w ekosystemie Sonosa, np subwoofer Sonos Sub. Tymczasem w Roamie bas pozostaje słyszalny na całym zakresie głośności.
Co mnie osobiście bardzo cieszy, Roam - podobnie jak Sonos One - nie musi jednak grać głośno, aby grać dobrze. Dzięki temu, że patrzymy na niewielkie przetworniki, nawet przy cichym słuchaniu muzyki wszystkie tony są słyszalne. Muszę tylko dodać, że z jakiegoś powodu Sonos Roam gra zauważalnie lepiej stojąc w pionie niż w poziomie. Być może wynika to z faktu specyficznego rozmieszczenia komponentów, ale słychać dość wyraźną zależność między brzmieniem, a pozycją głośnika.
To z kolei prowadzi mnie do innej kwestii - zapewne wielu konsumentów będzie się zastanawiało, czy wybrać Sonosa Roam, czy Sonos One/One SL. Kosztują one zbliżoną kwotę, więc naturalnie mogą interesować tych samych nabywców.
Jeśli nie planujesz przemieszczać się z głośnikiem, Sonos One pozostaje lepszym wyborem. Najmniejszy stacjonarny Sonos nadal gra lepiej od mobilnego Sonosa. Jego dźwięk jest pełniejszy, basy są głębsze, a co najważniejsze - dźwięk z Sonos One jest bardziej przestrzenny. W przypadku Roama Sonos robił co mógł, by oszukać fizykę, ale dźwięk nadal jest ewidentnie emitowany z małego pudełka. Jest ściśnięty i kierunkowy. W przypadku Sonosa One mamy wrażenie przestrzeni i otwartości, których w przenośnym Sonosie zabrakło.
Roam jednak gra zauważalnie lepiej od dostępnych w sklepach Ikea głośników SYMFONISK, zwłaszcza od modelu „półkowego”.
Jest też jeden scenariusz, w którym Roam spisuje się lepiej od Sonosa One - słuchanie podcastów. Sonos One ma nieco zbyt dużo basu i za mało klarowności w górnych registrach, co sprawia, że głosy podcasterów - często rejestrowane przeciętnej jakości sprzętem - zdają się „dudnić” i czasem trudno wychwycić słowa. Sonos Roam z kolei prezentuje bardzo klarowny, pozbawiony tego dudnienia dźwięk podczas słuchania rozmów. Dla wielu osób będzie to istotny argument, zwłaszcza jeśli Roam miałby być użytkowany np. w kuchni czy w warsztacie, gdzie wielu ludzi chętnie słucha audycji zamiast muzyki.
Czy muszę dodawać, że warto?
Sonos Roam kosztuje 799 zł, co stawia go w jednym rzędzie z najlepszymi głośnikami Bluetooth na rynku. Tyle że żaden z głośników Bluetooth nie oferuje takiej uniwersalności i wygody połączenia jak Roam. Żaden nie pozwala rozbudować ekosystemu głośników lub też przyłączyć głośnika do istniejącego ekosystemu. Pod względem wygody i możliwości Sonos Roam bije na głowę dowolny inny głośnik Bluetooth w tej cenie - to prawdziwy szwajcarski scyzoryk wśród urządzeń audio.
Fakt, że za te pieniądze można kupić głośnik, który gra lepiej, np. Beoplay A1. Ale różnica w brzmieniu będzie marginalna, zaś różnica w komforcie użytkowania - ogromna.
Głośnik Sonos Roam to też prawdopodobnie najlepszy sposób, by zacząć swoją przygodę z ekosystemem tej firmy. Z kolei dla obecnych posiadaczy innych głośników Sonosa, Roam to pozycja obowiązkowa i znakomite uzupełnienie istniejącego zestawu.