Po dwóch tygodniach z Sonosem One w końcu rozumiem, na czym polega fenomen tych głośników
Przez lata nie rozumiałem fenomenu Sonosa. Bardzo drogie sprzęty, grające raczej przeciętnie, nadrabiające estetyką braki w brzmieniu kompletnie do mnie nie przemawiały. Aż przyjechał do mnie na testy nowy Sonos One i w końcu dotarło do mnie, skąd ta popularność.
W najprostszych słowach, Sonos to taki Apple świata audio. Można kupić lepiej grające głośniki za mniej pieniędzy, ale kupując Sonosa – podobnie jak kupując sprzęt z nadgryzionym jabłkiem – płacimy za coś więcej, niż tylko sumę części i suchą specyfikację.
Różnicę między zwykłym głośnikiem a głośnikiem Sonosa można odczuć już przy pierwszym podłączeniu.
Dotarły do mnie dwa głośniki Sonos One. Jeden postawiłem w salonie, drugi w przylegającym do niego aneksie kuchennym. Konfiguracja nie mogła być prostsza: wystarczyło, że podłączyłem obydwa głośniki do prądu i zainstalowałem aplikację na smartfonie. Aplikacja od razu wykryła obydwa głośniki w sieci Wi-Fi, połączyła je, a ja musiałem tylko zatwierdzać kolejne opcje. Prościej by się nie dało.
Równie łatwo wygląda kwestia podłączenia nowego smartfona do systemu Sonos – w aplikacji na innym telefonie wybieramy po prostu „połącz się z istniejącym systemem”, a smartfon nie tylko połączy się z rozstawionymi w mieszkaniu głośnikami, ale też aplikacja Sonosa zsynchronizuje całą bibliotekę, połączone usługi, a nawet ostatnio odtwarzany utwór. Rewelacja!
Wygoda użytkowania Sonosa mnie urzekła. Przez moment czułem się, jakbym faktycznie miał sprzęt Apple’a, na którym wszystko „po prostu działa”. W świecie Windowsa i Androida takie sytuacje po prostu się nie zdarzają, tym większe było moje zdziwienie.
Jeszcze bardziej jednak byłem zaskoczony tym, jak gra Sonos One.
Nie byłem wielkim fanem poprzedniej generacji Sonosów, a już na pewno nie modelu Play:1. Słuchałem ich wszystkich i każdy jeden zbywałem donośnym „meh”. Sonos One to inna bajka.
Jak na malutki głośnik ważący niespełna 2 kg i składający się tylko z dwóch przetworników i dwóch wzmacniaczy, jakość brzmienia jest więcej niż satysfakcjonująca. Pewnie, za 999 zł można kupić o wiele lepiej grający sprzęt audio, a za 2000 zł (czyli koszt pary Sonosów One) to już w ogóle, ale żaden głośnik na rynku nie oferuje podobnego stosunku jakości brzmienia do wygody obsługi.
Sonos One gra po prostu w porządku. Dźwięk jest wyraźnie cyfrowy, bardzo ciepły, wyraźnie strojony w kierunku muzyki popularnej. Tego charakteru nie zmienia nawet zabawa korektorem graficznym, Sonos One gra tak, by trafić w gust jak największego grona odbiorców. Nie przypadnie do gustu audiofilom ani miłośnikom studyjnej surowości, ale przy tym nie odstraszy zwolenników cieplejszego brzmienia.
Jak na maleńki głośnik Sonos One oferuje też zaskakująco soczysty bas. Nie ma go dużo, ale jest bardzo wyraźny i nadspodziewanie selektywny. Wynika to pewnie po części z faktu, iż Sonos One został stworzony także z myślą o słuchaniu podcastów. I faktycznie, niskie męskie głosy na tym niewielkim głośniku brzmią bardzo czysto i wyraźnie, czego nie można powiedzieć o wielu głośnikach z takim natężeniem niskich tonów.
Dla mnie ogromną zaletą Sonosa One jest też fakt, iż gra on dobrze nie tylko na wysokim poziomie głośności, ale także na niskim. Można słuchać muzyki czy podcastu bez rozpraszania domowników i nadal cieszyć się przyzwoitą jakością.
Warto też dodać, że z Sonosa One możemy korzystać praktycznie wszędzie. Głośnik jest odporny na wilgoć, więc można go postawić zarówno w suchym salonie, jak i zaparowanej łazience, i jak na produkt o tak niewielkich gabarytach Sonos One wykonany jest znakomicie. Nie znajdziemy tu ani jednego elementu, który sprawiałby „tanie” wrażenie – począwszy od bardzo przemyślanej wtyczki, chowającej się w podstawie głośnika, poprzez metalowy grill na dotykowych przyciskach skończywszy. Co jak co, ale jeśli chodzi o jakość wykonania, Sonos One doskonale odzwierciedla swoją cenę.
Nie wiem, czy poleciłbym zakup jednego głośnika Sonos One. Ale zakup dwóch to już inna historia.
Dopiero gdy stworzymy ekosystem głośników, zaczynają się dziać prawdziwe czary. Wystarczą nawet dwa głośniki Sonos One, by odczuć tę „magię” i zrozumieć, na czym polega fenomen Sonosa.
W czasie testów uwielbiałem fakt, że mogę przypisać np. odtwarzanie z aplikacji do podcastów do jednego głośnika w kuchni, a odtwarzanie muzyki do dwóch głośników (kuchnia + salon).
Podobało mi się, że mogę sterować głośnością całej grupy lub indywidualnych głośników. Odtwarzaniem można sterować zresztą nie tylko z poziomu aplikacji, ale też przy użyciu dotykowych przycisków u szczytu obudowy. Tam też znajduje się włącznik i wyłącznik mikrofonu, ale z tej funkcji niestety w Polsce nie możemy korzystać, póki nie jest u nas oficjalnie dostępna Alexa od Amazonu.
Sonos ma też niepodważalną zaletę w postaci modułowości systemu. Możemy w dowolnym momencie dokupić kolejne elementy, np. lepiej grający głośnik Play:5, subwoofer czy grajbelkę do telewizora, bez obaw o kompatybilność czy konfigurację. Kolejne głośniki dodają się do systemu praktycznie same, wystarczy wybrać odpowiednią opcję w aplikacji lub wcisnąć przycisk na obudowie.
Bardzo doceniam też fakt, że – w przeciwieństwie do głośników Bluetooth – Sonos nigdy nie przerywa odtwarzania, nigdy nie dotykają go zakłócenia. Jeśli tylko mamy stabilne połączenie Wi-Fi w całym domu, Sonos nigdy nie traci zasięgu z urządzeniami. Jeśli połączenie Wi-Fi jest do kitu, zawsze można podłączyć Sonosy One kablem ethernet.
W przeciwieństwie do głośników Bluetooth nie ma też problemu typu „wszystko albo nic”. Jeśli podłączamy telefon przez Bluetooth, to odtwarzamy przez Bluetooth wszystkie multimedia. W przypadku Sonosa jest inaczej – z głośników możemy korzystać albo przez player w dedykowanej aplikacji, gdzie synchronizujemy konta z innymi odtwarzaczami, albo w kompatybilnych usługach, jak np. Spotify czy Tidal, gdzie możemy wybrać Sonosa z listy podłączonych urządzeń.
W ten sposób mogłem odtworzyć muzykę na głośnikach i np. przeglądać Insta Stories z włączonym dźwiękiem na smartfonie, a aplikacja Instagrama nie przerywała odtwarzania muzyki. Bardzo wygodne. Odrobinę brakowało mi możliwości przeprowadzenia rozmowy telefonicznej w trybie głośnomówiącym na Sonosie One, ale cóż – coś za coś. Szkoda również, że najmniejszy Sonos nie ma fizycznego wejścia audio, by można było podłączyć go np. do komputera na biurku. Bez trudu wyobrażam sobie Sonosa One jako element minimalistycznego zestawu komputerowego, ale w przypadku laptopów z Windowsem nie można by było używać głośnika Wi-Fi jako wyjścia audio dla całego systemu.
To na szczęście jedyne zauważalne braki od strony sprzętowej, jakie zwróciły moją uwagę podczas dwóch tygodni testów głośników Sonos One. Jeśli chodzi o samo urządzenie – gorąco polecam zakup, najlepiej w parze.
Jeśli jednak chodzi o ekosystem, trzeba być gotowym na pewne bolączki. Już wyjaśniam.
Sonos ewidentnie nie jest dla plebsu został stworzony z myślą o sprzętach Apple'a.
Podobnie jak w przypadku niezliczonej liczby innych usług i aplikacji, tak i w przypadku Sonosa widać wyraźnie, na którą platformę sprzętową postawili twórcy. Podpowiem: nie jest to Android ani Windows 10.
Testowałem aplikację Sonosa na trzech różnych smartfonach, dwóch z Androidem 9.0 i jednym z Androidem 8.1. Na każdym aplikacja zachowywała się inaczej.
W jednym przypadku aplikacja działała wzorowo, ale zawieszała odtwarzanie w losowych momentach. Nie pomogło wyłączenie oszczędzania energii, dodanie dodatkowych uprawnień ani gruntowne przeczesanie innych opcji w poszukiwaniu źródła problemu; odtwarzanie po prostu się zatrzymywało.
W drugim przypadku aplikacja raz działała, raz nie. Po włączeniu odtwarzania wszystko było w porządku, głośniki grały, ale np. znikało powiadomienie o odtwarzaniu, albo widget Sonosa zatrzymywał się i pokazywał utwór, który dawno się zakończył. Po ponownym wejściu w aplikację ta potrafiła się zawiesić i wyłączyć.
W trzecim przypadku nie działała integracja z usługami dodanymi do aplikacji Sonosa. Próbowałem reinstalacji aplikacji i ponownego połączenia usług, ale nic to nie dało – jeśli chciałem posłuchać muzyki, musiałem to robić wewnątrz kompatybilnych aplikacji.
Tam niestety również bywało różnie. Przede wszystkim, rażąca jest niekonsekwencja sterowania głośnością głośników. Dla przykładu, w Spotify Connect możemy regulować głośność wyłącznie wewnątrz aplikacji; poza aplikacją nie wyświetla się regulacja głośności dla połączenia sieciowego, jak w przypadku Tidala czy aplikacji Sonos.
Aplikacja Tidala z kolei chyba nieszczególnie lubi się z Sonosem, bo niezależnie od smartfona zawieszała się po podłączeniu do systemu. Można było uruchomić odtwarzanie, ale już zatrzymanie go zazwyczaj wymagało zamknięcia aplikacji. Każda z aplikacji (Sonos, Tidal, Spotify) niezależnie od smartfona miała też problem z odtwarzaczem na ekranie blokady. Dopóki muzyka grała przez głośniki Sonos, nie dało się go zamknąć i usunąć powiadomienia. Bo tak.
Dodam również, że Spotify Connect w aplikacji na Windowsie 10 ustawicznie rozłączało się z głośnikami. Wybierałem głośnik z listy, Spotify łączył się z urządzeniem, grał przez minutę, a potem bez wyraźnego powodu powracał do odtwarzania na urządzeniu.
Smutne jest to, że skonsultowałem te problemy ze znajomymi, którzy używają Sonosa w tandemie z urządzeniami Apple’a i… żadna z powyższych bolączek tam nie występuje. Ani na iPhonie, ani na iPadzie, ani na Macu. Sonos zachowuje się przewidywalnie i bezproblemowo niezależnie od urządzenia, a nie jak na loterii, co ma miejsce w przypadku urządzeń z Androidem i Windowsem.
Posiadacze sprzętów Apple’a mają też dodatkowe ułatwienie w postaci kompatybilności Sonosa One z natywnym systemem AirPlay 2. Jest to nieporównywalnie bardziej eleganckie i proste rozwiązanie od aplikacji producenta, szczególnie na komputerach – aplikacja Sonosa na Windows 10 wygląda jak żywcem wyjęta ze złotej ery Windowsa Visty i działa mniej więcej tak samo sprawnie, jak Windows Vista. Na Macu wystarczy połączyć się z Sonosem przez AirPlay, i po sprawie.
Takie drobne irytacje skutecznie uprzykrzają w innym wypadku znakomite doświadczenie.
Rozumiem w pełni, dlaczego ludzie płacą tyle pieniędzy za sprzęt, który w tej cenie powinien grać znacznie lepiej. Wygoda ekosystemu Sonosa, połączona z prostotą obsługi i pięknym designem zdecydowanie jest tego warta, a Sonos One to doskonały punkt wejścia do tego świata.
Warto mieć jednak na uwadze, że jeśli na co dzień korzystamy ze smartfona z Androidem, nasze doświadczenie może być… różne. Jednego dnia wszystko może działać idealnie, drugiego kompletnie się posypać.
Można powiedzieć, że powyższy opis pasuje w zasadzie do całokształtu obcowania z Androidem, ale w przypadku tak udanego ekosystemu jak Sonos potrafi skutecznie uprzykrzyć życie.
Tym niemniej warto zaryzykować. Odesłałem testowe głośniki wczoraj i już tęsknię za ich wygodą. Po dwóch tygodniach z Sonosem korzystanie z głośników Bluetooth jest wręcz uwsteczniającym doświadczeniem, więc pomimo kilku bolączek związanych z aplikacją na Androida, autentycznie po raz pierwszy nie tylko rozumiem fenomen Sonosa, ale też… całkiem poważnie zastanawiam się nad tym, by zakupić te głośniki do własnego mieszkania.