Star Wars: Tales From Galaxy’s Edge, czyli Gwiezdne wojny w VR. Wszystko fajnie, ale za mało - recenzja
Star Wars: Tales From Galaxy’s Edge to wirtualna wycieczka na planetę Batuu, podczas której możemy poczuć się jak mieszkańcy odległej galaktyki i porobić trochę piu piu piu.
Co prawda do niedawna EA miało licencję na wyłączność na gry wideo w uniwersum Gwiezdnych wojen, ale w praktyce nie dotyczyło to produkcji w wirtualnej rzeczywistości. Dzięki temu mogła się pojawić — najpierw na sprzętach marki Oculus i innych zestawach VR podłączanych do pecetów, a dopiero potem na PSVR — przygodówka w odcinkach Star Wars: Vader Immortal. Jej miejscem akcji był Mustafar, gdzie walczyło się na miecze świetlne z samym Mrocznym Lordem Sithów.
Vader Immortal okazało się jedną z najlepszych gier w VR. Odpowiedzialne za nią studio ILMxLAB przygotowało we współpracy z Facebookiem kolejną produkcję w gwiezdnowojennym uniwersum, która na start ponownie trafiła na wyłączność na gogle Oculusa. Fani odwiedzają w niej opisywaną w kilku książkach planetę Batuu, którą wykreowano z myślą o stworzeniu… parku rozrywki o nazwie Galaxy’s Edge (czyli takiego Disneylandu, ale w klimacie Star Wars).
Star Wars: Tales From Galaxy’s Edge to podzielona na segmenty przygodówka inspirowana parkiem rozrywki.
Gracz wciela się w bohatera, który miał za zadanie dostarczyć tajemniczy ładunek na Batuu, ale na orbicie napadają go gangsterzy. Po krótkiej strzelaninie i wykorzystaniu narzędzi w celu odblokowania drzwi, trafia do kantyny na powierzchni planety w osadzie Black Spire Outpost. Poznaje tam sympatycznych kosmitów, w tym zleceniodawcę, który liczy na odzyskanie ładunku, jak i barmana Seezelslaka, który prosi o zebranie składników na koktajl.
Prolog trwa około kwadransa, a po przybyciu na Batuu na gracza czeka około dwugodzinna przygoda, podczas której walczy się z Guaviańskim Gangiem Śmierci prowadzonym przez złowieszczą Tarę Rashin. W poszukiwaniu ładunku wpada się też w pewnym momencie na starych znajomych w postaci R2-D2 i C-3PO (któremu głos podłożył sam Anthony Daniels!), a w kantynie, z której okna widać Sokoła Millenium, dostępne są minigry (szukanie porgów, rzucanie rzutkami itp.).
Po wyjściu z kantyny na otwarty świat do dyspozycji gracza oddano kilka różnych broni oraz całkiem sporo wyposażenia.
Przy sobie można nosić dwie sztuki laserowej broni dystansowej przytwierdzone do kabur na obu udach — od pistoletów, przez karabiny, na strzelbach skończywszy. Co ciekawe, strzelać da się z dwóch giwer naraz, ale w przypadku tych większych lepiej podeprzeć sobie lufę drugą ręką. Oprócz tego trzeba pamiętać, że po kilku strzałach trzeba zwykle broń schłodzić, a do tego może się zdarzyć, iż ładunek całkowicie się wyczerpie.
W takiej sytuacji dobrze jest mieć zapasową broń pod ręką albo szybko sobie przypomnieć, gdzie na mapie ostatnio takową widzieliśmy. Gra nawet na średnim poziomie nie jest wcale taka prosta, jak mogłoby się wydawać, ale podczas rozgrywki można znaleźć wiele przedmiotów, które nieco ułatwiają kolejne starcia z gangsterami, robotami zwiadowczymi, krwiożerczymi zwierzętami itp.
Ciekawym dodatkiem w ekwipunku gracza są latające droidy przypominające kulkę, z którą trenował Luke Skywalker w Nowej nadziei.
Jeśli przeciwnicy dają nam się wyjątkowo mocno we znaki, możemy wezwać na pomoc aż trzy takie roboty naraz. Dostępne są w dodatku różne rodzaje robotów, a niektóre zamiast strzelania np. oznaczają pozycję przeciwników, dzięki czemu łatwiej jest nam ich namierzyć. Na brak starć nie będziemy też narzekać, gdyż wrogowie odradzają się po przejściu z mapy do mapy, a ekwipunek możemy kupić w odkrywanym w toku gry warsztacie.
Oprócz tego dysponujemy multitoolem, który pomaga nam odblokowywać nowe obszary na mapie, pchać fabułę do przodu i otwierać skrytki z zaopatrzeniem. W zależności od potrzeby możemy użyć go do przecinania metalu, zasilania kabli elektrycznych oraz odkręcania śrub. Szkoda tylko, że te czynności są czysto mechaniczne i wymagają jedynie machania kontrolerami w powietrzu — nie obraziłbym się za np. jakieś zagadki logiczne.
W grze Star Wars: Tales From Galaxy’s Edge nie zabrakło też czegoś dla fanów mieczy świetlnych.
Co prawda twórcy na pojedynki z użyciem broni na bardziej cywilizowane czasy nie kładą zbytniego nacisku i na Batuu sobie świecącym patykiem nie pomachamy, ale w grze ukryta została mała niespodzianka. Okazuje się, że po zebraniu składników na koktajl dla barmana, Seezelslak zaczyna snuć historię o rycerzu Jedi, który szkolił się pod okiem samego mistrza Yody. My z kolei mamy możliwość odgrywania bohatera tejże opowieści, gdzie korzystamy i z miecza, i z Mocy.
Niestety na ten moment Star Wars: Tales From Galaxy’s Edge wygląda jak urwane w połowie i zostawia ogromny niedosyt — aż prosi się o jeszcze więcej przygód utrzymanych w podobnym klimacie! Tyle dobrego, że chociaż nowa gra nie jest (tak jak Vader Immortal) wydawana w odcinkach, to twórcy dodatkową zawartość planują udostępnić za jakiś czas nieco dodatkowej zawartości. Do tego czasu z pewnością tej produkcji z gogli nie usunę!