O włos od historycznego sojuszu w Destiny 2. Ruszył nowy sezon, gra działa lepiej niż kiedykolwiek
Destiny i Destiny 2 od zawsze wymuszało na graczu realizację strategii oblężonej twierdzy. Ludzkość kontra cała reszta. Strzelaj do wszystkiego, co się rusza. W najnowszym sezonie kosmicznej strzelaniny producenci z Bungie byli o włos od tego, by to zmienić. O włos!
Ta koncepcja oblężonej twierdzy jest w Destiny 2 realizowana również dosłownie: świat popularnej gry orbituje wokół ostatniego bezpiecznego ludzkiego miasta na planecie Ziemia, otoczonego wielkimi murami z jeszcze większymi działami. Za fortyfikacjami rozciąga się dzika, niekontrolowana strefa wojny, pełna kosmicznych najeźdźców. Wszyscy chcą zetrzeć ludzkość z powierzchni ziemi i tylko (niemal) nieśmiertelni Strażnicy sprawiają, że tak się jeszcze nie stało.
„Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem“ - ale niestety nie w Destiny.
Z dodatku na dodatek coraz lepiej poznajemy historie i motywacje stojące za czterema kosmicznymi siłami walczącymi z ludzkością. Cabal, Vexowie, Upadli i Rój to zróżnicowane biologicznie, kulturowo, politycznie, religijnie, cywilizacyjnie i socjologicznie nacje, każda ze świetnie rozpisanymi dziejami. I chociaż Destinypedia ugina się od detali różnicujących agendy oraz cele każdej z sił, w samej grze jedno się nie zmienia: strzelamy do wszystkiego, co wpada pod lufę. Bez zadawania pytań.
To dziwne o tyle, że nie trzeba być specem od fabuły Destiny, aby dostrzec sprzeczne interesy wrogów ludzkości. Cabal i Upadli mają tego samego przeciwnika co Ostatnie Miasto: niszczący wszystko na swojej drodze Rój. Mimo tego dewiza Roberta Ludluma - wróg mojego wroga jest moim przyjacielem - nigdy nie jest uskuteczniona w Destiny 2. Praktyka pokazuje, że kosmiczne nacje znają wyłącznie język wojny i agresji, chociaż stojąca za nimi historia dokumentuje, iż bywa inaczej.
Bungie było o krok od historycznego sojuszu, ale postanowiło iść na łatwiznę.
Społeczność Destiny 2 koncentruje się teraz na inwazji Ciemności, zapowiadanej jeszcze od czasów pierwszej odsłony. Mroczna Flota pojawiła się w układzie słonecznym i zdaje się, że nic nie może stanąć jej na przeszkodzie. Taki obrót spraw aż prosi się o sojusz ponad wszelkimi podziałami. O przymierze na miarę wielkiego finału trylogii Mass Effect. Bungie jest tego świadome od dawna, delikatnie sugerując nadchodzące sojusze w trakcie wywiadu ze Spider’s Web.
Niestety, deweloperzy celowo zrujnowali okazję na arcyciekawe przymierze. Oto bowiem dochodzi do bezprecedensowej rozmowy o potencjalnym pokoju między inspirowanym cesarstwem rzymskim Cabalem i Ostatnim Miastem. Filmowa wstawka dla nowego sezonu Destiny 2 przedstawia negocjacje lidera Strażników z samą cesarzową. Do porozumienia jednak nie dochodzi, a obie strony żegnają się w atmosferze zapowiadającej nowy konflikt.
Wkrótce potem gracz ponownie przebija się przez dziesiątki i setki wrogich żołnierzy Cabalu. Nowy tryb rozgrywki przedstawiony w 13 sezonie - Battlegrounds - skupia się na masowej eksterminacji nacji, z którą jeszcze przed chwilą prowadziliśmy historyczne wręcz negocjacje dotyczące pokoju. Nowy sezon stawia przed nami jasne zadanie: wyrżnąć wszystkich generałów Cabalu, co do jednego. I to w momencie, gdy Ciemność dosłownie puka do naszych drzwi.
Boli mnie to. Zwłaszcza, że producenci Destiny 2 mają wszelkie narzędzia, by stworzyć wielki sojusz.
Bungie korzysta z czegoś, co nazywa Skarbcem. To zamknięty przed graczami magazyn, do którego ląduje zawartość, która w danym momencie nie jest istotna dla gry lub scenariusza. Do Skarbca lądują rzeczy rozmaite. Od postaci niezależnych, przez misje oraz kolekcje broni i pancerza, kończąc na całych planetach. W przypadku sojuszu z Cabalem Bungie mogłoby wrzucić do swojego czyśćca te lokacje i obszary, gdzie trwa permanentna walka z wymienioną nacją lub po prostu oczyścić je z przeciwników, bądź zastąpić innymi. Jestem przekonany, że twórcy nie mieliby z taką operacją wielkich trudności, bo właśnie przeprowadzili ją na księżycu Europa, ale w drugą stronę: upychając tam Cabal.
Z czterema wrogo nastawionymi nacjami, czasowa redukcja tej liczby do trzech nie zabiłaby gry. Przeciwnie. Sprawiłaby, że mamy do czynienia z żywym, zmieniającym się światem, w którym sojusze oraz agendy poszczególnych stron konfliktu potrafią nieoczekiwanie ewoluować. A muszą ewoluować, o ile Destiny 2 ma oferować chociaż strzępy wiarygodnej narracji.
Od technicznej strony, Destiny 2 to arcydzieło. Nowy sezon nie ma jednak odpowiedniego przytupu.
Gra na PlayStation 5 działa niesamowicie przyjemnie. Konsolowi gracze nareszcie mogą się cieszyć rozgrywką w 60 klatkach na sekundę, co w przypadku tej gry jest czymś niezwykle ważnym. Gdyby tego było mało, moduł PvP do Destiny 2 działa w aż 120 klatkach. Gra przeszła gruntowne wizualne odświeżenie. Wykorzystano ulepszone modele i efekty graficzne. Wszystko to sprawia, że Destiny 2 działa i wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Aż chce się grać. Zwłaszcza dzięki radykalnie skróconym czasom ładowania, które dawniej potrafiły dosłownie uśpić gracza.
Niestety, rozpoczynając przygodę z 13 sezonem, mam poczucie, że biorę udział w wielkim projekcie recyklingowym. Chociaż nasza uwaga została przekierowana z Upadłych na Cabal, robimy w zasadzie to samo: rozwijamy sezonowy przedmiot, który umożliwia pozyskiwanie coraz lepszych nagród oraz podejmowanie coraz trudniejszych wariacji tego samego wyzwania. Same battlegroundy - reklamowane jako nowa aktywność PvE - to także nic innego jak lekko zmodyfikowany tryb hordy. Do tego spłycony i maksymalnie uproszczony.
Trzynasty sezon na pewno będzie rozwijany z czasem. Znając Bungie, twórcy dodadzą do gry kolejne istotne fabularnie zadania na przestrzeni następnych tygodni. Pierwsze wrażenie nowym rozdziałem można zrobić jednak wyłącznie raz, a to jest takie sobie. Trzynasty sezon to rażące pójście na skróty. Rozumiem, że Bungie to niezależne studio, które pracuje jednocześnie nad wielkimi dodatkami do Destiny 2 oraz zupełnie nową, niezapowiedzianą jeszcze grą. Jeśli jednak każdy nowy sezon będzie strukturalną kopią poprzedniego, nie będę widział powodu, dla którego mam logować się na serwerach Destiny 2 między kolejnymi pełnoprawnymi dodatkami.
Kiedyś dojdzie do wielkiego sojuszu. Jestem o tym przekonany.
Pierwsze kroki ku temu już poczyniono. Zaczęło się od postaci Variksa, jeszcze w oryginalnym Destiny. Upadły był pierwszym przedstawicielem wrogiem nacji, który nie kończył z dymiącą dziurą w czaszce. Później w świecie Destiny pojawili się tacy bohaterowie niezależni jak np. wygnany przez Cabal imperator Calus, obsypujący gracza nagrodami. Gdy w Destiny 2 pojawiła się postać chciwego Pająka - również będącego Upadłym - doszło nawet do kilku sytuacji, w której ramię w ramię walczyliśmy z przedstawicielami wrogiej zdawałoby się nacji. Ba, Upadli służący Pająkowi wspierali nas maszynami bojowymi, osłaniając ogniem z wielkich czołgów.
Te nieliczne, wyjątkowe sekwencje pokazują, czym Destiny 2 może się stać w przyszłości. Oczami wyobraźni widzę epicką wojnę toczoną z wściekłym Rojem, z Cabalem i Upadłymi w roli kluczowych sojuszników. Trzynasty sezon pokazuje jednak, że Bungie nie spieszy się do zawiązania i zintensyfikowania narracji. Zamiast tego odsmaża strukturę sezonu dwunastego, oblekając wszystko w inne szaty. To jednak za mało, abym spędzał w Destiny 2 dziesiątki godzin tak jak w poprzednim sezonie. Do gry na pewno wrócę, ale ta nie ma na razie nic ekscytującego do zaoferowania.