Wolność słowa czy wolność kłamstwa? Facebook rozważy uchylenie banu dla (byłego) prezydenta Donalda Trumpa
Zablokowanie kont Donalda Trumpa i jego najbardziej ekstremistycznych zwolenników w mediach społecznościowych wywołało niemałą burzę. Facebook rozważy uchylenie banu dla byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych - czy słusznie?
7 stycznia Facebook zablokował „na czas nieokreślony” konto Donalda Trumpa we wszystkich swoich usługach, podobnie jak zrobił to Twitter, Snapchat i chyba każdy rezydujący w Stanach Zjednoczonych serwis internetowy. Nikt nie chciał dopuścić do dalszego podjudzania do przemocy i rozsiewania kłamstw o rzekomo „ustawionych” wyborach, w co nikt prócz prawicowych ekstremistów z USA i niektórych publicystów w Polsce nie wierzy.
Donald Trump od wczoraj nie jest już prezydentem Stanów Zjednoczonych. Na szczęście wbrew oczekiwaniom niektórych nie został wywleczony z Białego Domu siłą, lecz relatywnie pokojowo przekazał władzę nowemu prezydentowi. Równocześnie zignorował szereg wieloletnich tradycji, takich jak choćby oprowadzenie nowej „pierwszej rodziny” po korytarzach Białego Domu czy wzięcie udziału w zaprzysiężeniu nowego prezydenta. Tak czy inaczej: jego akcje w mediach społecznościowych nie są już w stanie zagrozić pokojowemu przekazaniu władzy, bo przekazanie władzy Stany Zjednoczone mają już za sobą. A skoro tak, Facebook postanowił poddać rewizji postanowienie o zablokowaniu kont Trumpa w swoich serwisach.
Facebook skieruje blokadę konta Donalda Trumpa do rozpatrzenia przez radę nadzorującą.
Tzw. oversight board, czyli - z braku lepszego tłumaczenia - rada nadzorująca Facebooka, to niezależny organ, który został powołany do rozpatrywania tego typu decyzji Facebooka. Jego decyzje stoją nawet nad przykazami samego Zuckerberga czy kogokolwiek innego z zarządu Facebooka; jeśli rada uzna, że jakaś treść narusza (lub nie narusza) standardy społeczności, nawet CEO Facebooka nie może tej decyzji uchylić. Rada składa się z niezależnych ekspertów z całego świata - jej pełny skład można w każdej chwili podejrzeć na stronie projektu. Zasiadają w niej profesorowie, prawnicy, członkowie organizacji broniących praw człowieka, a nawet była premier Danii czy laureatka pokojowej Nagrody Nobla.
Teraz rada nadzorująca zajmie się kwestią podtrzymania, bądź uchylenia blokady kont Donalda Trumpa. To sytuacja bezprecedensowa, która może wpłynąć także na późniejsze działania Facebooka i innych społecznościówek - po raz pierwszy zostanie bowiem oceniony sposób, w jaki media społecznościowe powinny traktować obecne i byłe głowy państw.
Nie wiadomo, ile czasu zajmie radzie ocena sytuacji. Oficjalny komunikat Facebooka mówi tylko, iż po ogłoszeniu werdyktu zostanie on przedstawiony na oficjalnej stronie internetowej.
Czy Donald Trump powinien wrócić do mediów społecznościowych?
Można się spierać, czy giganci tech mają, czy też nie mają prawa do blokowania głowy państwa (choć w tym przypadku raczej to prawo mieli, skoro głowa państwa podżegała do zamachu stanu). Nie da się jednak polemizować z obiektywnymi skutkami zablokowania kont Donalda Trumpa.
Gdy z Sieci zniknął „główny podjudzacz”, jak nazywają go amerykańscy publicyści, liczba fałszywych informacji dotyczących wyborów w Stanach Zjednoczonych zmalała o 73 proc. (!). Trudno nazwać to inaczej jak ucięciem głowy wężowi, który sączył jad do całego Internetu. Co więcej, jak zbadała organizacja Zignal, po zablokowaniu ekstremistycznych kont wspierających Trumpa (w tym kont popierających teorie spiskowe grupy QAnon), użycie hasztagów podjudzających do buntu spadło nawet o 95 proc.
Joe Biden w przemowie podczas swojego zaprzysiężenia powiedział, iż powinniśmy odrzucić rzeczywistość, w której fakty są podważane, a miejscami wręcz fabrykowane. Twarde dane jasno pokazują, jak ogromny wpływ na tę fabrykację miał przez ostatnie 4 lata jeden człowiek. Nawet w Polsce nie możemy powiedzieć, by działania Trumpa nas nie dotyczyły, zważywszy na to, iż jeszcze wczoraj Witold Waszczykowski w Radiu Zet mówił o tym, że wybory w USA były nieuczciwe. W Polsce nie brakuje sympatyków byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, którzy spijali z jego ust każde słowo; także wśród naszych polityków i dziennikarzy, którzy przekazują te słowa dalej. Nawet jeśli ktoś nie obserwuje żadnego z kont Donalda Trumpa, w ten czy inny sposób prędzej czy później usłyszy jego słowa.
A trzeba pamiętać, że słowa Trumpa zwykle… mijały się z prawdą.
Jak podliczył The Washington Post, od dnia swojego zaprzysiężenia Donald Trump aż 30573 razy skłamał lub wprowadził w błąd swoimi słowami. To ok. 21 udokumentowanych i sprawdzonych kłamstw dziennie (sic!). W samym tylko październiku 2020 r., czyli miesiącu poprzedzającym wybory w Stanach Zjednoczonych, Trump 3917 publicznie powiedział nieprawdę.
Czy w obliczu tak udokumentowanej, patologicznej kłamliwości na pewno zasadne jest zdjęcie blokady z kont byłego prezydenta? Ten, choć przegrał wybory, nadal jest popierany przez miliony ludzi z Ameryki i spoza niej. I nie ma wątpliwości, że gdy tylko odzyska głos w sieci, powróci do rozpowszechniania kłamstw i wygodnych dla siebie półprawd, sącząc toksyczny jad w żyły całej społeczności internautów.
Być może w imię szeroko pojętej wolności słowa zasadnym jest odblokowanie kont Donalda Trumpa i jego zwolenników, oczywiście jeśli ci nie zaczną na nowo podżegać do przemocy. Jednakże w przypadku byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, gdy mówimy o „wolności słowa”, mówimy raczej o „wolności kłamstwa”. A wcale nie jestem pewien, czy to jedno i to samo.