Kultura redaktora naczelnego, odcinek 5
Witajcie w piątym odcinku z serii „Kultura redaktora naczelnego. O wszystkim co shitowe”. Tych, którzy nie wiedzą, co to za cykl, a dowiedzieć się chcą, odsyłam do odcinka pierwszego. A tu lista wszystkich dotychczasowych tekstów w tej serii.
***
Mam dziś urodziny. Czterdzieste trzecie. Zakładam, że statystycznie jestem już w tej drugiej części swojego życia. I - co może zabrzmieć dziwnie - cieszę się, że tak jest. Wiek średni to fajna rzecz.
Dorosłość przyszła do mnie dość późno. Nie ta dorosłość formalna związana z wiekiem, ani nawet ta, która pojawia się wraz z pojawieniem dzieci w życiu, ale ta, która rodzi się w głowie.
Spotkałem niedawno bardzo dobrego kolegę z byłej pracy. Powiedział mi: - Przemo, jesteś jakiś spokojniejszy, to ci zdecydowanie służy! Dało mi to do myślenia i między innymi zainspirowało ten tekst. Rzeczywiście - jestem spokojniejszy. Mniej narwany. Rzadziej się denerwuję. Nie histeryzuję, gdy pojawiają się problemy, nie skaczę pod sufit, gdy pojawiają się sukcesy. Życie przyjmuję takim, jakie do mnie przychodzi. Oczywiście staram się, by były sukcesy, a nie porażki, ale wiem, że nie wszystko ode mnie zależy.
Odwróciły się moje zawodowe priorytety. Jeszcze do niedawna ogromnie mnie stresowało, jak moja praca jest odbierana przez innych. Z drugiej strony imponowało mi, że jestem rozpoznawalny, że pojawiam się w mediach, że zapraszany jestem jako komentator do najważniejszych telewizji w tym kraju. Dziś zupełnie mi na tym nie zależy. Pracuję wręcz z boku - nie pojawiam się raczej na imprezach branżowych, nie jeżdżę na wyjazdy prasowe, w mediach zewnętrznych pojawiam się wybiórczo, inwestuję za to w rozpoznawalność innych z naszego zespołu (choć zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie to niesie). Przesadnie nie interesują mnie także opinie innych na mój temat.
Był czas, że ścigałem się z konkurentami, a wieczna rywalizacja była tym, co napędzało mnie na co dzień. Dziś, choć niczego nie odpuszczam, wynik rywalizacji nie jest już dla mnie kwestią życia lub śmierci. Co ma być, to będzie.
Oczywiście jest mi dziś łatwiej żyć niż wcześniej. Osiągnąłem spory sukces finansowy. Pozwala mi on na bezstresowe życie codzienne i ciekawe inwestycje, które zabezpieczą mnie i moją rodzinę na starość. Gdzieś zniknęła ta ciągła niezwykle dołująca obawa, że to wszystko - Spider's Web i to, co wokół niego - zaraz się skończy. Zmieniła się w odpowiedzialność i rozszerzyła nie tylko o dobrostan mój i mojej rodziny, ale także pracowników/współpracowników oraz ich rodzin. Odpowiedzialność to jednak zupełnie co innego niż ciągły strach.
Przede mną wciąż największe i najważniejsze wyzwanie życiowe z gatunku tych prywatnych, które wywróci moje życie do góry nogami na kilka przynajmniej lat. Logistycznie trudne, formalnie skomplikowane, mentalnie też, ale podchodzę do niego metodycznie - nie wyrywam włosów z głowy z powodu skali wyzwania, nie mam już lęków z nim związanych, a raczej krok po kroku ustalam, co i jak ma wyglądać. Wierzę, że się uda.
Myślę, że to właśnie dorosłość.
***
Wraz z wiekiem zmieniłem zupełnie rodzaj i charakter lektur, które czytam.
Praktycznie skończyłem z beletrystyką. Wciąż zdarza mi się oczywiście zarzucić jakąś dobrą powieść, czekam też na zapowiedziane premiery moich ulubionych pisarzy, ale na co dzień czytam głównie pozycje popularnonaukowe. A w zasadzie od pewnego czasu są to pozycje prawie wyłącznie związane z... mechaniką kwantową.
Nie czuję się żadnym specjalistą. Wręcz przeciwnie - moje rozumienie fizyki kwantowej jest z całą pewnością bardzo ogólne, podparte wieloma uproszczeniami i ograniczeniami mojej matematycznej ignorancji, ale to, co czytam i rozumiem, jest dla mnie absolutnie dewastujące. I zmienia moje wyobrażenie o.., no w zasadzie o wszystkim.
Czym jest Wszechświat? Czym jest nasz świat? Czy naprawdę tym, co widzimy i odczuwamy? I czy nasze zdroworozsądkowe odczuwanie życia jest prawdziwe?
Przez wieki świat rozumieliśmy na podstawie twierdzeń mechaniki klasycznej Isaaca Newtona, która opisywała ruch ciał, wpływ oddziaływań na ruch ciał oraz badanie równowagi ciał materialnych. Nasz świat wydawał się zdefiniowany lokalnie, był prosty i zrozumiały.
Na początku XX w. Einstein uzupełnił mechanikę klasyczną o ogólną teorię względności, wprowadzając teorię grawitacji, która zmieniła to, co wiemy o czasie i przestrzeni. A w zasadzie udowodniła nam, że czas dla każdego z nas płynie inaczej. Że zegarek położony na podłodze - o ile będzie odpowiednio dokładny - będzie pokazywał inny upływ czasu niż zegarek położony na szafie.
Dziś wiemy jeszcze więcej - że istnieje coś takiego jak zjawisko nielokalności, czyli natychmiastowe oddziaływania o charakterze przyczynowym pomiędzy odległymi obiektami, które zdają się łamać zasadę istnienia prędkości nieprzekraczalnej, czyli prędkości światła. Że cząsteczki - grupa dwóch lub więcej atomów utrzymywanych wiązaniem chemicznym - są ze sobą splątane i przekazują informację o sobie natychmiast bez względu na odległość. Jednak do czasu, gdy dokonamy obserwacji nie wiemy, jaką informację niesie druga część cząstki
To tak jak z rękawiczkami - jeśli na dalekie wakacje omyłkowo weźmiemy ze sobą tylko jedną rękawiczkę, to czy mamy przy sobie tę lewą, czy prawą, dowiemy się dopiero jak dokonamy obserwacji. I... w tym samym czasie dowiemy się też tego, jaką rękawiczkę zostawiliśmy w domu. Natychmiast, bez absolutnie żadnego upływu czasu zdefiniujemy cechę obiektu znajdującego się daleko od nas.
Tak samo jest z każdą jedną cząstką, która jest podstawowym elementem budującym wszystko wokół nas - drzewo, krzesło, nas samych, gwiazdę, czy galaktykę. Jeśli zbudowane są z cząstek, muszą mieć swoje antycząstki. I choć współcześni fizycy mogą się różnić w próbie udowodnienia, dlaczego tak się dzieje, to nikt nie podważa dziś już faktu, że „upiorne oddziaływanie na odległość” - jak nazywał ten fenomen Einstein - rzeczywiście ma miejsce.
Są ci, którzy opowiadają się za tzw. pętlową grawitacją kwantową twierdząc, że pola sił tworzą potężny gąszcz nitek łączących ze sobą odległe miejsca w czasoprzestrzeni. Są także ci, który wierzą w teorię strun, czyli że cząstki subatomowe są wibrującymi strunami rozciągniętymi na bardzo odległe miejsca we wszechświecie.
Myślenie na temat konsekwencji nielokalności może porażać. Jeśli ja zbudowany jestem z cząstek (a dokładnie z 10 do potęgi 26 cząstek), to gdzieś muszą istnieć moje antycząstki. Jeśli istnieje prędkość ponadświetlna, to nie wykluczone są podróże w czasie. Jeśli można teleportować jeden foton, to może można także teleportować całą strukturę cząstek. To wszystko są fenomeny rodem z filmów science-fiction, a jednak oparte na realnych przesłaniach udowodnionej dziś fizyki. To, co widzimy wokół nas, jest tylko ułamkiem ‘prawdy’ tego, co widzimy wokół nas.
Żyjemy w niezwykłych czasach, w których wydaje się, że jesteśmy bardzo blisko zbudowania i udowodnienia tzw. teorii wszystkiego. Będzie ona musiała być zbudowana w oparciu o pojęcia zupełnie odmienne od przyjmowanych dotychczas zdroworozsądkowych koncepcji, ale na pewno na styku nielokalnej mechaniki kwantowej i teorii względności Einsteina. Być może kryterium to zostanie spełnione przez poszukiwaną od lat kwantową teorię grawitacji.
Mechanika kwantowa, sztuczna inteligencja, komputery kwantowe, nadchodząca Technologiczna Osobliwość - to są wszystko fenomeny łączące się ze sobą w jedną dużą całość. Rozwój nauki, medycyny i technologii dąży do pełnej unifikacji. Obserwowanie tego, jak do tego dochodzi, będzie zapewne najbardziej spektakularnym doświadczeniem życia w XXI w.
I z tego powodu żałuję, że dziś kończę już czterdzieści trzy lata, bo nie wiem, czy tego doczekam.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.