Nie przejdziesz obok niego obojętnie. Fujifilm X100V - pierwsze wrażenia
Wystarczyło mi kilka chwil z nowym aparatem Fujifilm X100V, aby dostrzec, jak wiele nowości tu wprowadzono. Powiem więcej: aparat ma więcej nowych elementów niż zaczerpniętych z poprzednika.
Na pierwszy rzut oka Fujifilm X100V wygląda jak poprzednik. Jak trafnie stwierdził Paweł Bułat, dzięki temu można łatwiej ukryć przed żoną, że kupiliśmy nowy aparat za 6500 zł. Pod warunkiem oczywiście, że mamy starszą wersję. Tak naprawdę chodzi po prostu o to, że zostawiono to, co najlepsze, a ulepszono lub wymieniono większość słabszych elementów.
Fujifilm X100V to X-Pro3 w malutkiej, stylowej obudowie i z wbudowanym obiektywem
Chyba najważniejszą nowością jest całe wnętrze aparatu. Sercem Fujifilm X100V jest 26-megapikselowa matryca APS-C X-Trans CMOS IV, która współpracuje z czterordzeniowym procesorem X-Processor 4. Ten duet znamy już z Fujifilm X-Pro3. W efekcie nowy maluch oferuje praktycznie identyczne parametry: zakres czułości ISO 160-12800 (rozszerzane do ISO 80-51200) i tryb zdjęć seryjnych 11 kl./s (20 kl./s w trybie migawki elektronicznej, a nawet 30 kl./s przy tropie 1,25x).
Mocno rozbudowano też funkcje związane z nagrywaniem filmów. Aparat oferuje wideo 4K z prędkością 30 kl./s (do 200 Mb/s) lub Full HD z prędkością do 120 kl./s, chociaż czas nagrywania to jedynie 10 min w 4K lub 15 min w FHD. Pod tym względem to wręcz przepaść do X100F, który oferował jedynie Full HD i praktycznie nie nadawał się do filmowania.
Niestety do testów miałem jedynie wersję przedprodukcyjną tego aparatu, który wprawdzie normalnie działał, ale nie mogę pokazać wykonanych nim zdjęć czy filmów. Skupiłem się zatem na opisie jego budowy i zmian, jakie zaszły na obudowie.
Korpus tych samych rozmiarów, ale jeszcze piękniejszy
Jako zadowolony posiadacz Fujifilm X100F, jestem w stanie od razu wyłapać masę różnic w budowie obu aparatów. A tych jest naprawdę sporo.
Stawiając oba aparaty obok siebie widać od razu, że X100V ma nieco inny kolor. Niby to dalej srebrny, ale jest wyraźnie jaśniejszy, zwracający na siebie uwagę i subiektywnie piękniejszy. Kanty bryły są ostrzejsze, tylna część górnego profilu bardziej pochylona.
Ta różnica, jak wnioskuję, bierze się stąd, że producent zastosował tu inny materiał. Górna i dolna część została wykonana z aluminium, podczas gdy u poprzednika zastosowano stop magnezu. Korpus jest też uszczelniony. Grip ma odrobinę inny kształt, przez co nie tylko lepiej wygląda, ale też pewniej leży w dłoni.
Jedną z ergonomicznych bolączek poprzednika było ustawienia czułości ISO. Jak to w Fujifilm, służy do tego elegancka tarcza ulokowana u góry aparatu. I to jest akurat duży plus. Aby jednak zmienić wartość, trzeba chwycić karbowaną tarczę, unieść do góry i w tym uniesionym stanie kręcić patrząc przy tym na małe okienko z pokazywaną wartością. To nie jest rozwiązanie najbardziej ergonomiczne.
W Fujifilm X100V naprawiono ten problem. Co do zasady ustawianie czułości ISO działa tak samo, ale jest jedna, duża różnica. Tarcza po uniesieniu zostaje, nie opada, nie trzeba jej trzymać. Przypomina to trochę blokadę, którą zwalniamy, aby kręcić tarczą i zmienić czułość.
Konstruktorzy dodali także przyjemny skok tarczy. Kręcąc, można wyczuć każdą z wartości. Boki tarczy są też odrobinę większe oraz mają nieco inną fakturę — oba elementy zaliczam do zmian na plus.
Pięknym, estetycznym dodatkiem jest zaślepka na gorącą stopkę w kolorze aparatu. Nie tylko chroni, ale też świetnie wygląda.
Całkiem sporo zmian zaszło z tyłu aparatu. Górna, metalowa część w jest wyższa, co wizualnie nadaje bryle odświeżony kształt. Do tego mamy ulepszoną tylną tarczę, która jest teraz większa, szersza, ma przyjemniejszą fakturę i jest delikatnie pochylona do przodu. W efekcie przyjemniej się nią obsługuje aparat.
Fujifilm X100V ma delikatnie zarysowany grip z tyłu, a nie jest płaski. Odbiło się to nieco kosztem przedniego gripa, ale finalnie aparat naprawdę dużo lepiej leży w dłoniach, nie jest tak śliski i płaski. I do tego lepiej wygląda.
Uszczelnienia są, ale jakby ich nie było. Akumulator stary, bardziej wydajny, ale bez ładowarki
Fujifilm podaje, że X100V jest pierwszym aparatem tej serii, który ma uszczelnienia. Problem w tym, że mamy gwiazdkę. Producent podaje, że aby aparat był rzeczywiście w pełni uszczelniony, trzeba dokupić do niego adapter oraz filtr ochronny PRF-49 i założyć na obiektyw. Chodzi o to, że obiektyw w trakcie ostrzenia wysuwa się i przez to nie można go w pełni uszczelnić. Po założeniu adaptera i filtra jest to już możliwe.
Warto dodać, że koszt takiego zestawu to ok. 300 zł. Zakup akcesorium ma na szczęście także inne uzasadnienie: filtr chroni przednią soczewkę obiektywu. A to nawet bardziej istotne niż w przypadku aparatów z wymienną optyką. Kiedy zarysujemy lub potłuczemy soczewkę obiektywu w bezlusterkowca, możemy wymienić obiektyw i dalej fotografować. W przypadku X100V obiektywu nie da się odpiąć. Aparat jest unieruchomiony i trzeba z nim udać się do serwisu.
Wracając do uszczelnień, komora baterii i karty pamięci rzeczywiście ma uszczelkę, ale nie zauważyłem ich przy klapce złącz. Nie wygląda to zatem zbyt wiarygodnie. Producent zresztą nie podaje, w jakim stopniu aparat jest uszczelniony. Nic nie wskazuje jednak, że jest to poziom jak w, chociażby, X-T3.
Skoro już o złączach mówimy, to warto zwrócić uwagę, że X100V otrzymał port USB-C 3.1. Przez to złącze można go też ładować z power banka czy np. ładowarką i kablem od MacBooka Pro, czy wielu smartfonów. Dokupując przejściówkę, możemy też podłączyć przez niego mikrofon. Słuchawki podepniemy przez minijack, a 10-bitowe filmy 4K w 4:2:2 prześlemy przez port microHDMI.
Fujifilm podaje, że X100V jest zasilany przez identyczny akumulator, co poprzednik. To dobrze znane ogniwo NP-W126S, które występuje we wszystkich współczesnych aparatach z serii Fujifilm X. Niestety akumulator ma pojemność zaledwie 1200 mAh. W X100F starczało to na wykonanie 270 zdjęć na wizjerze elektronicznym oraz 390 zdjęć przy korzystaniu z wizjera optycznego.
W X100V najwidoczniej poprawiono zarządzenie energią, bowiem wydajność wzrosła odpowiednio do 350 i 420 zdjęć. To spory postęp, ale wciąż zbyt mało, jak na współczesne standardy.
Co gorsza, producent nie daje dedykowanej ładowarki w zestawie, co jest już jakimś kompletnym nieporozumieniem przy aparacie za 6500 zł. Oczywiście można go ładować przez USB-C, ale raz, że trwa to dłużej, a dwa unieruchamia aparat. Przy tak niedużej wydajności akumulatora jest to duży minus.
Fujifilm konsekwentnie usuwa wybieraki z tyłu nowych modeli. X100V nie uciekł spod skalpela projektantów
Uchowało się 6 małych, okrągłych przycisków oraz joystick. Z przycisków zniknęły ikony, są teraz tylko napisy lub skróty. Ujednolicenie ma sens, chociaż gorzej to wygląda. Przycisk Q służący do uruchamiania szybkiego, skróconego menu, został przesunięty... w prawy górny róg, na tylny grip. Przycisk jest mniejszy, słabo wyczuwalny pod palcem i ulokowany w mało ergonomicznym miejscu.
Funkcje wybieraka przeniesiono na wyświetlacz dotykowy. X100V otrzymał bowiem zupełnie nowy i odchylany ekran LCD. To 3-calowy panel o rozdzielczości 1,62 mln punktów. Został on niemal idealnie wpasowany w korpus — nie odstaje, ma cienkie ramki, jest sztywny, sprawia świetne wrażenie. Z lewej strony mamy miejsce na palec, aby bezproblemowo odchylać panel do góry lub w dół.
Ekran jest czuły na dotyk, ale to już standard. Dotykowo można wyzwalać migawkę, ustawiać punkt AF, przeglądać czy przybliżać wykonane zdjęcia. Dostępne są także gesty: wystarczy przesunąć palcem z jednej krawędzi na drugą, aby włączyć określoną funkcję.
To rozwiązanie ma zastąpić funkcje wybieraka, ale mnie nie przekonało. Może potrzeba do tego więcej czasu, bo aparat miałem tylko na chwilę. Inna sprawa, że najważniejsze funkcje dalej są dostępne z poziomu tarcz czy innych przycisków, więc nie odczułem jakoś wybitnie braku wybieraka. Ale może to też kwestia czasu.
Nie przyzwyczaję się jednak do faktu, że odrobinę mocniejsze wciśnięcie ekranu powoduje charakterystyczne smugi, jak w starych monitorach LCD. Smartfony nie mają z tym żadnego problemu, więc dziwię się, że nowy aparat ma. Poza tym funkcje dotykowe są niestety ograniczone, a menu w zasadzie się nie zmieniło. A powinno — aż prosi się o nowy wygląd z dużymi, estetycznymi kafelkami czy ikonami, jak w iPhonie.
Niestety dla producentów aparatów takie proste, wręcz podstawowe rozwiązania to wciąż melodia przyszłości. Melodia, którą powinni znać już teraz na pamięć, a nie uczyć się nut.
Fujifilm X100V otrzymał nowy wizjer. No, nie do końca nowy, bo również zaczerpnięty z modelu X-Pro3. Aparat ma hybrydowy celownik, czyli dwa wizjery w jednym: elektroniczny oraz optyczny. Pierwszy z nich to panel OLED o rozdzielczość 3,69 mln punktów (2,36 mln punktów w X100F). Drugi oferuje przybliżenie 0,52x i 95-procentowe pokrycie kadru (0,50x/92 proc. w X100F).
Wizjer elektroniczny daje lepszą jakość obrazu, chociaż nie jest to przepaść. Oba są po prostu bardzo dobre, nowy jest trochę lepszy. O jego jakości niech świadczy fakt, że w dobrych warunkach oświetleniowych trudno jest rozpoznać czy korzystamy z EVF, czy klasycznego wizjera optycznego. Ja wybieram elektroniczny, ale fajnie jest mieć wybór.
Autofokus lepszy, ale wciąż daleko mu do czołówki
Fujifilm X100V odziedziczył również system AF z X-Pro3. Ma zatem 425 punktów detekcji fazy, a czułość AF wynosi do -5 EV. Nie zabrało systemów śledzenia twarzy i oka.
Autofokus rzeczywiście jest bardzo czuły i precyzyjny, nie ma problemów z pracą w ciemnościach. A jeśli ma problem, to doświetla scenę diodą i celnie ustawia ostrość. Problem w tym, że nadal system nie pracuje równie szybko, co w czołowych bezlusterkowcach. Wiele do życzenia pozostawia jego kultura pracy. AF zawsze „skacze”, przeszukując zakres w przód i w tył, zanim zablokuje ostrość na wybranym punkcie.
Jeszcze gorzej jest, kiedy włączymy Live View i spróbujemy wybrać punkt palcem na dotykowym wyświetlaczu. Aparat oddałem już kilka dni temu, ale wciąż nie mogę przestać się dziwić, jak źle to działa. Jestem przyzwyczajony, że po wskaźniku punktu, aparat praktycznie od razu wyostrza i robi zdjęcie. Tak działa to większości aparatów, a liderem są bezlusterkowca Mikro Cztery Trzecie.
W Fujifilm X100V wybieramy punkt, a aparat potrzebuje sporo czasu, aby złapać ostrość „dysząc” obiektywem. Przypomina mi to trochę pracę AF w Live View w starych lustrzankach Nikona, tylko że cały proces jednak zabiera mniej czasu.
Skąd to się bierze? Mam wrażenie, że chodzi o zbyt wolny silnik obiektywu. Producent wprawdzie podaje, że przeprojektował obiektyw pod względem optycznym, ale nie mówi nic o nowym silniku. W efekcie mamy wąskie gardło, które dosyć mocno psuje efekt.
Świetna wydajność i duża responsywność
Aparaty Fujifilm od lat nie słynęły z wysokiej responsywności. X100V to zupełnie inna bajka. Aparat uruchamia się błyskawicznie, równie szybko się wybudza. Maluch wygląda niepozornie, ale oferuje aż 11 kl./s lub nawet 20 kl./s w trybie migawki elektronicznej. Bufor radzi sobie naprawdę dobrze, umożliwiając zapis w jednej serii do 40 zdjęć JPEG, 18 w formacie RAW lub 16 JPEG+RAW.
Później aparat zwalnia o połowę, ale nadal fotografuje z prędkością ok. 5 kl./s. Jest przy tym cały czas użyteczny — nie zamraża się, można korzystać z menu w trakcie zapisu zdjęć na kartę pamięci.
Podsumowanie
Fujifilm X100V ma swoje za uszami i kilka elementów jest tu do poprawy lub zmiany. Mimo wszystko trudno przejść obok niego obojętnie. Uwielbiam jego poprzednika X100F, a X100V jest moim zdaniem dużo lepszy. Na początku można się w nim zakochać, zachwycić, ale z czasem trzeba będzie pogodzić się, że wciąż nie jest to sprzęt idealny.