To musiało się w końcu stać. Właśnie wyczerpaliśmy pulę publicznych adresów IPv4
IPv4 to Internet Protocol version 4 - czwarta, najbardziej dotąd popularna wersja standardu sieciowego wdrożona w 1983 przez ARPANET. To właśnie dzięki niej wciąż działa większość połączeń sieciowych, mimo coraz większej popularności kolejnej wersji protokołu IPv6.
IPv4 zakładało w uproszczeniu unikalną identyfikację urządzenia sieciowego za pomocą czterech bajtów adresu. W uproszczeniu, bo lokalne, prywatne sieci rządziły się swoimi prawami i ich adresy za odpowiednimi bramkami mogły się powtarzać.
Jak łatwo policzyć, teoretyczna maksymalna liczba urządzeń, gdybyśmy założyli, że wszystkie adresy są publiczne, to 232, czyli 4 294 967 296 urządzeń. W rzeczywistości do użycia jest ich mniej, bo duże bloki adresów są zarezerwowane do specjalnych zastosowań bądź dla konkretnych instytucji.
Wciąż wydaje się to dużą liczbą, ale nie w 2019 roku, kiedy prawie każde urządzenie jest podłączone do sieci, często z własnym unikalnym adresem sieciowym. Wprowadzenie na rynek inteligentnych urządzeń, sprzętów domowych, samochodów, smartfonów i innych smarturządzeń spowodowało, że trzeba było szukać rozwiązań polegających na wdrożeniu nowej wersji protokołu o wiele większym zakresie adresowym, czyli IPv6.
Mimo że od oficjalnego wdrożenia IPv6 minęło już kilka lat wciąż większość komunikacji sieciowej odbywa się poprzez IP4. Stąd niemalejące zapotrzebowanie na czterobajtowe adresy.
Przydzielaniem adresów zajmuje się kilka globalnych instytucji. Zgłaszają się do nich głównie dostawcy internetu i właściciele dużych prywatnych i instytucjonalnych sieci.
Zapotrzebowanie na adresy mieszkańców Europy, Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej obsługuje agencja RIPE. I to właśnie RIPE dwa dni temu (25 listopada) ogłosiła że adresy właśnie się skończyły. RIPE w oficjalnym komunikacie napisała, że będzie odzyskiwać nieużywane adresy oraz uruchomiła listę oczekujących na rejestrację adresu. Zaapelowała również o przyspieszenie wdrożenia IPv6 do tych, którzy z tym zwlekają.
Czy my, zwykli użytkownicy sieci, musimy się tym martwić? Nie, ale warto zapamiętać ten moment - kilkadziesiąt lat po powstaniu globalnej sieci przekroczyła ona niewyobrażalne dla jej twórców limity.