Czym jest Windows 10X? Microsoft podczas prezentacji pominął najistotniejsze kwestie
Gdybyśmy mieli się kierować wyłącznie prezentacją Microsoftu, Windows 10X to system przeznaczony dla urządzeń z wieloma wyświetlaczami. To tylko część faktów. Moim zdaniem ta mniej istotna.
Szukając odpowiedzi na pytanie co to jest Windows 10X musimy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie co to jest Windows 10. Odpowiedź brzmi: to kolejna edycja systemu Windows NT. A co to jest Windows NT? To następca systemu Windows. Przez pewien czas Windows NT i Windows były rozwijane równolegle. Ostatnią wersją Windowsa był Windows Me. Wszystkie kolejne systemy o nazwie handlowej Windows – począwszy od Windows XP – to tak naprawdę kolejne wersje Windows NT.
Przepraszam za nudne tłumaczenie nomenklatury, ale to istotne, a już zbliżamy się do końca. Musimy bowiem zajrzeć do dalekiej historii Microsoftu, by w ogóle zrozumieć po co powstał Windows NT. A powstał on z uzasadnionej obawy, że architektura procesorów x86 nie będzie wszechwieczna – a Windows nie działał na niczym innym. Bill Gates podkupił więc nudzącego się w firmie Digital Equipment Corporation genialnego inżyniera Dave’a Cutlera i zlecił mu misję opracowania systemu operacyjnego, który będzie niezależny od architektury procesora. I który miał stawić czoła cenionemu w korporacjach Unixowi.
Windows NT powstawał w bólach, znoju i trudzie. Kilkukrotnie przekładano jego premierę, a nawet jego produkcyjna wersja była na tyle niedoskonała, że jeszcze przez długie lata NT pozostawał w niszy, a prace nad zwykłym Windowsem były nadal prowadzone. W międzyczasie okazało się, że największym wrogiem Unixa stał się wywodzący się z niego otwarty i darmowy Linux. A mające rywalizować z intelowskimi procesorami x86 układy Digital Alpha nigdy nie podbiły rynku. Zdecydowano więc, że Windows NT miał jednak skupiać się przede wszystkim na x86 i szerszej zgodności z aplikacjami dla Windowsa.
W efekcie powstał pewien miszmasz. Multiplatformowość Windowsa NT straciła na znaczeniu.
Istotniejsze były kwestie związane z bezpieczeństwem czy innymi ważnymi dla przedsiębiorstw cechami, obecnymi w Uniksie czy Linuksie. Nie to by Windows NT stracił na tej swojej multiplatformowości, ale zdecydowany nacisk kładziony był na powszechną architekturę x86. I tak jak system nadal przewiduje łatwą możliwość dostosowania go pod procesory o przeróżnej architekturze, tak większość uruchamianego na nim oprogramowania twórców zewnętrznych zadziała wyłącznie na x86.
Przez długie lata nie było to problemem, jednak w pewnym momencie nadeszła smarfonowo-tabletowa rewolucja – przez niektórych określana wyniośle jako era post-PC. Microsoft wkroczył w nią z przysłowiową ręką w nocniku. Ma w swoich zasobach odpowiedni system operacyjny, który mógł być w relatywnie krótkim czasie przystosowany do zupełnie nowych procesorów ARM napędzających nowe kategorie urządzeń. Tyle że niemal żadna aplikacja pisana dla Windows NT nie działała po uruchomieniu na zupełnie nowym procesorze.
Jak duży to był problem ilustruje krótka i smutna historia Windows RT.
Windows RT był wszak niczym innym, jak Windowsem 8 (system z rodziny Windows NT) uruchomionym na układzie ARM. Aplikacje twórców trzecich na nim nie działały, ale dlatego powstało zupełnie nowe, multiplatformowe środowisko uruchomieniowe. Wysoce niedojrzałe i opracowane zbyt późno, by mogło cokolwiek zmienić. Nikt nie chciał urządzeń z Windows RT, bo mało kto chciał pisać na nie programy pod wspomniane środowisko Metro/Modern. Na skutek błędów przeszłości multiplatformowość Windowsa NT okazała się bardzo teoretyczna.
Nie zmienił tego również Windows 10 i jego Universal Windows Platform. Twórcy rozwijanych od dekad aplikacji dla Windows NT – ale skrojonych na miarę pod architekturę x86 – nie widzieli żadnego powodu do kosztownego przepisywania ich na nową, multiplatformową UWP, która na dodatek pod względem dojrzałości i możliwości była daleko w tyle za klasycznym środowiskiem. Nad światem PC z Windowsem zawisły czarne chmury. Nawet najbardziej dopieszczone ultrabooki nie mogą się równać z ultramobilnymi urządzeniami w kwestii istotnych dla mobilności stanów energetycznych czy podtrzymywania stałej łączności z Internetem w stanie uśpienia.
Przez pewien czas nie było to jeszcze aż tak istotne. Ultramobilne urządzenia z ARM nie mają z kolei podejścia do wydajności PC z Windowsem czy bogactwa dostępnego dla nich oprogramowania do pracy. W Microsofcie wiedzieli jednak, że to przecież kwestia czasu. Lubię tu przywoływać jako przykład iPada, który ma coraz mniej wspólnego z telefonem komórkowym, a coraz więcej z pecetem. I który już teraz zaczyna sprawiać, że Chromebooki tracą sens. Że nie wspomnę o laptopach w cenie iPada, bo te tak po prostu z uwagi na koszmarną wydajność i kulturę pracy sensu większego nie mają.
Krok pierwszy – Windows 10 na ARM i Tryb S.
Jak to mawiają Amerykanie: if you can’t beat them, join them. Skoro programiści nie chcą przenosić swoich tworów na nowoczesne platformy, trzeba to zrobić za nich. Oficjalne repozytorium oprogramowania dla Windowsa – Microsoft Store – otwarto na klasyczne aplikacje. Te jednak muszą korzystać z systemowego instalatora, dzięki czemu nie robią nieporządku w strukturze samego systemu. Dzięki temu niezależnie od tego ile mamy zainstalowanych aplikacji – również tych klasycznych – nasz komputer nie zacznie zwalniać na skutek bałaganu wprowadzanego przez niestandardowe instalatory. Wprowadzono nawet do Windowsa tak zwany Tryb S, blokujący instalację aplikacji z innych źródeł, ale ten ostatecznie się nie przyjął.
Pogłębiono też prace nad kompontenyzacją Windowsa 10 wedle myśli przewodniej, jaka kierowała Windowsem NT od samego początku. Poprzez zaawansowane mechanizmy emulacji i translacji wprowadzono niemal pełną zgodność z aplikacjami dla x86 na procesorach ARM. 32-bitowe zadziałają od razu przy relatywnie niskich (choć odczuwalnych) stratach w wydajności. 64-bitowe wymagają rekompilacji przez twórców, ale bez istotnych zmian w ich kodzie. Duch Windowsa NT na nowo zagościł w Windowsie 10.
I tu (wreszcie!) docieramy do systemu Windows 10X.
Microsoft go określa jako system przeznaczony dla urządzeń z dwoma wyświetlaczami – takich jak Surface Neo. Jest to jednak półprawda, a nazwa jest nieco myląca. Windows 10Y (nazwa zmyślona) zarządza pracą urządzenia Surface Hub 2X, którego interfejs w czasie rzeczywistym dostosowuje się do dowolnego ustawienia jego wyświetlacza. Windows 10V (zmyślam nazwę) to system dla HoloLens 2. A Windows 10Z (podobnież, nazwa zmyślona) będzie obecny w komputerach przenośnych przyszłości – to coś, o czym Microsoft publicznie jeszcze nie mówi.
Literka przy nazwie oznacza osobowość Windowsa 10 – wersję shella (powłoki) dla urządzeń różnego przeznaczenia. Jednak Windows 10 z literką sam w sobie jest istotnym krokiem naprzód względem zwykłego Windowsa 10. I w zasadzie ostatnim etapem powrotu do myśli przewodniej, jaka szła za Windowsem NT.
Windows 10 z literką zrywa bowiem niemal całkowicie z przeszłością, która uniemożliwiała pecetom dorównanie urządzeniom z tak zwanej ery post-PC. Natywnie obsługuje wyłącznie nowoczesne aplikacje budowane z myślą o ultramobilnym świecie, w tym te UWP czy te webowe. Zapewnia jednak pełną zgodność z aplikacjami klasycznymi – te są uruchamiane w kontenerach, a archaiczne biblioteki do ich obsługi są ładowane do pamięci tylko w momencie, gdy są wymagane. Nie są, jak w Windowsie 10, integralną częścią systemu. Dzięki temu urządzenia z tym systemem zapewniają wydajność, stabilność, bezpieczeństwo i kulturę pracy nieosiągalną dla tych ze zwykłym Windowsem 10, sklejonym z wielu różnych rozwiązań, zarówno tych nowoczesnych, jak i tych opracowanych dekady temu.
Windows 10X (i jego odmiany ze zmyślonymi przeze mnie innymi literkami) jest więc w zasadzie zwieńczeniem tego, co zapoczątkował Windows NT i co od zawsze było siłą systemów unixopodobnych. To system zbudowany z klocków, które można dowolnie ze sobą łączyć. Osobną częścią jest rdzeń (Windows Core OS, niegdyś OneCore), osobną powłoka (C-Shell), osobną poszczególne środowiska uruchomieniowe. To jest ten prawdziwy przełom. A nie niszowe zabawki z dwoma wyświetlaczami.