REKLAMA

Dzięki Taco Hemingwayu. Za pocztówkę z normalności

Pocztówka z WWA, lato '19 od popularnego Taco Hemingwaya jest już do przesłuchania za darmo. Nie trzeba nawet płacić za jakiś abonament do usług muzycznych. I nadal nie mogę się nacieszyć, że branża muzyczna zaczyna funkcjonować na normalnych zasadach.

Taco Hemingway - Pocztówka z WWA, lato '19 za darmo. Tak trzymać!
REKLAMA
REKLAMA

Przełom tysiąclecia, początek roku 2000. Zespół Metallica pracuje nad nowym singlem, który ma promować film Mission: Impossible 2. W pewnym momencie do kapeli dociera informacja, że czołowe rozgłośnie radiowe już grają ten numer. Jak to możliwe, skoro istnieje wyłącznie jego wersja demo, która nigdy miała nie opuścić murów studia nagraniowego?

Tej tajemnicy nie udało się rozwikłać. Lider zespołu – impulsywny perkusista Lars Ulrich – wpadł w szał. Jak wspominał później, wkurzał go fakt utracenia kontroli nad swoją twórczością. Intymność studia nagraniowego została naruszona. A to, co grały rozgłośnie radiowe, to wstępna wersja piosenki. Nie to mieli usłyszeć fani, nie tak miała wyglądać ta premiera.

Ulrich szybko ustalił, że piosenka trafiła do sieci peer-to-peer o nazwie Napster i stamtąd została pobrana przez DJ-ów. I że ze wspomnianego Napstera nieszczęsny utwór może sobie pobrać w zasadzie każdy internauta.

Napster musiał umrzeć. A wojna o jego zamknięcie rozpoczęła jeden z najbardziej kontrowersyjnych rozdziałów w historii popkuktury.

Fani Metalliki z pewnością znają charakter Ulricha. Dla niewtajemniczonych: to bardzo inteligentny, ale też dość porywczy jegomość. Jak tylko znalazł – w jego opinii – głównego odpowiedzialnego za wyciek słabej wersji utworu, ów podmiot musiał ponieść odpowiedzialność. Warto pamiętać, że Ulrich to lider jednego z najlepiej zarabiających zespołów w branży, nie tylko metalowej czy rockowej. Z tym wiążą się ogromne wpływy. Napster musiał umrzeć.

Gniew Ulricha i reszty zespołu był bardzo na rękę przedstawicielom wytwórni muzycznych. Napster nie był jakimś tam kuriozum na rynku, a wyjątkowo popularną aplikacją. Internauci na całym świecie pobierali sobie od siebie nawzajem piosenki jakie tylko chcieli. Nietrudno sobie wyobrazić, że to wiązało się z istotnym spadkiem popytu na wystawiane w sklepach single i albumy muzyczne. Zyski z tytułu ich sprzedaży spadały, a oto pojawia się czempion, który chce walczyć o ich pieniądze.

Problem w tym, że w walce o kontrolę nad swoją twórczością Ulrich wpisał siebie, całą wtórującą mu Metallikę i resztę popierających ich otwarcie artystów w zupełnie nową narrację. Z punktu widzenia fanów muzyki ich ulubieni artyści zdecydowali się walczyć z aplikacją, dzięki której nie wydają tyle pieniędzy na płyty. Bogaci, chciwi celebryci, którym ciągle mało. Sytuacji nie pomagał fakt, że część artystów opowiedziała się za Napsterem i wolną wymianą muzyki. Tak rozpoczęła się wielka wieloletnia wojna domowa, w której stronami byli artyści, fani i tak zwany przemysł muzyczny.

Napstera oczywiście zamknięto. Powstali jednak jego następcy, jeszcze lepsi. O The Pirate Bay nawet film nakręcono.

Napstera łatwo było zamknąć – usługa wymagała do działania centralnego serwera. Twórcy kolejnych sieci peer-to-peer tworzyli jednak platformy coraz doskonalsze i coraz mniej scentralizowane. Wojna z piratami trwa już dwie dekady, branża muzyczna ma ogromny budżet na jej finansowanie. Tymczasem, podobnie jak te 20 lat temu, jestem w stanie pobrać w maksymalnie kilka minut niemal dowolną empetrójkę na swój komputer.

Technologia nie jest jedynym sprzymierzeńcem piratów. Dużo głębszy problem tkwi w tym, że to złodziejom kibicuje istotnie większa część społeczeństwa. Kursywa zamierzona – bo czy można mówić o kradzieży w momencie gdy okradanemu nikt nie ginie? Pliki w pirackich sieciach nie są kradzione – są powielane.

Trzeba oddać Metallice, że jej wieloletnia wojna z piratami przemówiła wielu do rozsądku. Zespół cieszył się i nadal cieszy zbyt dużym szacunkiem, by go ignorować. A ten dał wiele do myślenia fanom muzyki zwracając uwagę na prostą rzecz: motywacją muzyka do pracy są pieniądze. Jeżeli ma ich za mało, musi szukać ich gdzie indziej, poza światem rytmu i melodii. Nie dając muzykom pieniędzy na ich pracę i rozwój nie inwestujemy w muzykę, więc ta się nie rozwija.

Skąd wiemy, że nauczyliśmy się szanować cudzą twórczość? Wykazał to eksperyment zespołu Nine Inch Nails. I miliony dolarów.

Nine Inch Nails – znany zespół grający ciężką, eksperymentalną muzykę, choć nie tak znany jak Metallica – umieścił w 2008 r. swój album The Slip za darmo, w Sieci. Na swojej witrynie internetowej do pobrania. W ciągu dwóch miesięcy pobrano go 1,4 mln razy bezpośrednio z witryny. Nie jest jasne ile razy został on przekazany dalej w ramach sieci p2p czy zwykłej wymiany między znajomymi – możemy tylko zakładać, że powstało na skutek tego jeszcze więcej kopii. Po dwóch miesiącach płyta pojawiła się w sklepach.

Pierwszego tygodnia znalazł niemal 30 tys. nabywców w samych tylko Stanach Zjednoczonych, zajmował wysokie noty – jak na mało popularny gatunek muzyczny – na listach muzycznych na większości rynków. Wpływy ze sprzedaży zapewniły zespołowi i pośrednikom miliony dolarów. Album nadal można pobrać z Sieci za darmo.

Z tego wydarzenia cała branża wyciągnęła lekcję. Będzie coraz więcej takich artystów jak Taco Hemingway i premier jak Pocztówka z WWA, lato '19.

Dziś Metallica, prowodyrzy całego zamieszania, to zupełnie inny zespół. Najnowszy jego album, Hardwired… To Self-Destruct, miał swoją premierę w Internecie. Od początku aż do teraz można go posłuchać za darmo. Jakby tego było mało, w wersji na YouTube każda jedna piosenka – nie tylko single – ma swój teledysk. Co więcej, Metallica zakończyła współpracę z wytwórnią muzyczną i sama siebie reprezentuje biznesowo. A tuż po uzyskaniu pełniej niezależności odkupiła prawa od wytwórni do swoich płyt. Te również można przesłuchać w Sieci, bez wyjątku.

Zespół nadal świetnie zarabia. Żyje jednak głównie z koncertów i sprzedaży gadżetów. Chętniej też występuje w reklamach, firmując między innymi markę whisky i linię garniturów. Skoro jednak nawet Lars Ulrich zrozumiał, że upór nie ma sensu i że technologia zmieniła świat na zawsze, to nie ma sensu toczyć wojny, która musi zakończyć się porażką. I która unieszczęśliwia niemal wszystkich, poza ważniakami w garniturach z Warnera czy innego Universala, przejmujących większość obrotów przez swoje kosmiczne prowizje.

Stare wytwórnie muzyczne nie są nam już potrzebne. W świecie w którym najistotniejszym stała się wymiana informacji – w tym muzyki – koncepcja kradzieży twórczości staje się coraz bardziej abstrakcyjna. Bo to, że tak naprawdę chodzi o szybkość i wygodę, a nie o chęć kradzieży, nie ulega wątpliwości. Ilustruje to sukces usług, za sprawą których piractwo muzyczne spada do zerowego poziomu – takich jak Spotify czy Apple Music. Warto też pamiętać, że koncepcja wytwórni muzycznych istnieje raptem jakieś stulecie. Sama muzyka jest z nami znacznie dłużej. Podobnie jak koncepcja biletowanych koncertów. Czy mecenatów sponsoringu.

REKLAMA

Wracamy więc do normalności. W której każdy nastolatek może na słuchawkach puścić sobie piosenkę swojego idola bez oszczędzania na to tygodniami kieszonkowego i bez obaw, że ktoś namierzył jego numer IP i przekaże policji. Dzięki Taco, że mi dziś o tym przypomniałeś. Bo za moich czasów było… a zresztą, co będę narzekał na stare dzieje. Wolę ułożyć sobie nową playlistę na Spotify. Jakieś propozycje?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA