W wojnie z komarami nie ma sentymentów. Naukowcy sięgnęli po promieniowanie radioaktywne i bakterie
Ja wiem, że w dzisiejszych czasach mówi się coraz więcej o prawach zwierząt, ale chyba nikt o zdrowych zmysłach nie zgodzi się, że powinny one dotyczyć komarów. Nikt przecież nie lubi komarów. Niech giną.
Z takiego samego założenia wychodzą władze Chin, które muszą borykać się z lokalną populacją komara tygrysiego (Aedes albopictus). Gatunek ten znany jest z bycia bardzo inwazyjnym (w tym roku pojawiły się nawet fake-newsy o tym, że komary tygrysie dotarły do Polski) i z tego, że roznosi on wiele groźnych chorób.
Denga, żółta febra, gorączka zachodniego Nilu - to tylko kilka dolegliwości, które bardzo lubią rozprzestrzeniać się na skrzydłach tego gatunku komara. Jego rosnąca populacja w Chinach rodzi po prostu zbyt wiele zagrożeń. Dlatego tamtejsze władze stwierdziły, że najwyższa pora ją nieco zredukować.
Jak pozbyć się komarów? Oto dwie ciekawe metody
Obie metody sprowadzają się do wypuszczenia na wolność nieco zmodyfikowanych samców komara tygrysiego. Pierwsza z nich polega na sterylizacji samców za pomocą radioaktywnego promieniowania. Zabieg ten w dużej mierze przypomina radioterapie stosowane w walce z nowotworami, tylko zamiast niszczenia komórek rakowych, chodzi tutaj o coś innego.
Cały trik polega bowiem na tym, że osobniki potraktowane w ten sposób stają się bezpłodne, dzięki czemu każda komarzyca, która w okresie godowym wybierze takiego laboratoryjnego samca nie doczeka się potomstwa. Proste i skuteczne. Niestety, wadą tej metody jest dobranie odpowiedniej dawki promieniowania. Zbyt mała nie wywoła pożądanego efektu - tj. sterylizacji. Za duża dawka sprawia z kolei, że potraktowane nią samce są po prostu za słabe i mają ogromny problem ze znalezieniem chętnej samicy.
Druga metoda, która daje podobno o wiele lepsze efekty to zarażenie laboratoryjnych komarów bakteriami Wolbachia. Szczep ten powoduje taki sam efekt, jak naświetlanie radioaktywnym promieniowaniem. Samce zarażone Wolbachią nie są w stanie zapłodnić dziko żyjących samic i znowu - populacja komarów maleje.
Ogromnym problemem tej metody jest to, że wszystko sprowadza się do naprawdę dokładnej selekcji osobników. Jeśli wraz samcami, Wolbachią zostanie zarażonych kilka samic, to wtedy rozmnażanie przebiega bez problemów. Kompatybilne (właściwie te same) szczepy bakterii przestają przeszkadzać im w czymkolwiek i… liczba komarów nie ulega zmianie. Tzn. ulega, ale tylko w okresie przejściowym, kiedy na danym terytorium komary zarażone Wolbachią wypierają te z innym zestawem bakterii.
Chińskie combo, czyli 2 w 1
W publikacji, która ukazała się niedawno w czasopiśmie Nature, chińscy naukowcy przy współpracy z międzynarodowym zespołem ekspertów chwalą się skutecznym połączeniem tych dwóch metod. W praktyce wyglądało to tak, że w warunkach laboratoryjnych wyhodowano 200 mln komarów zarażonych trzema szcepami bakterii Wolbachia, po czym wystawiono je na działanie niewielkich dawek promieniowania. Zbyt słabego, żeby wysterylizować samce, ale… dostatecznie dużego, żeby wywołać bezpłodność u wszystkich laboratoryjnych samic. Efekt ten pozwala na całkowity brak selekcji ze względu na płeć komarów, dzięki czemu łączona metoda jest znacznie szybsza i tańsza w realizacji.
Jak sprawdziła się w praktyce, zapytacie? Metodę tą przetestowano w latach 2016-2017 w pobliżu dwóch wysp, na Rzece Perłowej, przecinającej chińskie miasto Kanton. W pierwszym roku, liczba samic, żywiących się ludzką krwią i roznoszących zarazy zmalała w tym rejonie o 83 proc. Rok później było to już 94 proc. co przełożyło się na zmniejszenie się liczby ukąszeń o 97 proc. Wyobraźmy sobie zastosowanie tej metody na Mazurach i westchnijmy wspólnie do tej pięknej wizji rzeczywistości.
Ta niezwykle skuteczna metoda została oczywiście opracowana z myślą o walce z jednym z najgroźniejszych gatunków komara. Nie zaszkodziłoby jednak, gdybyśmy przetestowali ją na europejskich odmianach. Chyba wszyscy zgodzimy się, że brzmi to jak cudowny plan.