McDonald's otworzył restaurację dla pszczół. To najmniejszy fast food na świecie
Tak, jest to akcja marketingowa. Ale zrobiona dobrze, więc warto o niej napisać. Jej głównymi bohaterami są pszczoły - gatunek, który jest nam potrzebny.
McHive to projekt przygotowany na Dzień Pszczoły przez sieć restauracji McDonald's i szwedzką agencję reklamową NORD DDB. Spokojnie, pszczoły nie pracują w tym fast-foodzie. Miniaturowy McDonald's to w rzeczywistości bardzo wygodny ul, który został zbudowany z myślą o aukcji charytatywnej organizacji Ronald McDonald. 10 tys. dol. uzyskane ze sprzedaży tej konstrukcji zostanie przeznaczone na pomoc dla tych owadów.
Nie jest to jedyna pszczela inicjatywa szwedzkich McDonaldów.
Zaczęło się od jednego lokalnego franczyzobiorcy, który na dachu swojej restauracji postanowił założyć pasiekę. Za jego przykładem poszły kolejne szwedzkie restauracje McDonald's, których liczba stale rośnie. Inicjatywa spodobała się też w centrali sieci, która postanowiła wesprzeć ją za pośrednictwem swojej fundacji. Dzięki temu pszczoły będą miały trochę lepiej. Pomysł budowania pszczelich uli w mieście nie jest zresztą nową koncepcją.
Inicjatywy podobne do tych realizowanych przez szwedzkie McDonaldy pojawiają się na całym świecie. W takim Londynie na przykład mieszka ok. 250 mln pszczół - to mniej więcej 30 razy tyle, co ludzi. Inicjatywa ma się też całkiem dobrze w Polsce. W Warszawie, pierwsza miejska pasieka powstała w 2014 r. na dachu hotelu Regent (wtedy jeszcze Hyatt). W Katowicach z kolei pszczoły mieszkają sobie na dachu salonu Ferrari należącego do Grupy Pietrzak. W Lublinie ule możemy znaleźć na dachu Centrum Spotkania Kultur w samym centrum miasta.
Pomoc dla pszczół
Takie miejskie kolonie pszczół to dobry sposób na zwiększanie liczby ich populacji, która - w globalnym ujęciu - wciąż maleje. I to w dużej mierze przez nas. Trzy najważniejsze czynniki wskazywane przez naukowców od dawna pozostają niezmienne: urbanizacja, zmiany klimatyczne oraz stosowanie silnych pestycydów w uprawie roślin. Na terenie Unii Europejskiej, ta ostatnia kwestia dotyczy w głównej mierze neonikotynoidów, czyli grupy trzech pestycydów stosowanych w rolnictwie na terenie UE: imidaklopridu, klotianidyny i tiametoksamu.
Z badań Europejskiego Urzędu ds Bezpieczeństwa Żywności wynika, że środki te mają bezpośredni związek z zespołem masowego ginięcia pszczoły miodnej (ang. Colony Collapse Disorder). Oprócz śmierci, środki te mogą również wywoływać uzależnienie owadów od… nikotyny. Korzystanie z nich zostało ograniczone w 2013 r. Kolejne obostrzenia zostały wprowadzone w 2018 r.
Teraz neonikotynoidy mogą być stosowane wyłącznie w zamkniętych szklarniach. Za dalszym ograniczeniem ich stosowania głosowali przedstawiciele Niemiec, Estonii, Irlandii, Grecji, Hiszpanii, Francji, Włoch, Cypru, Luksemburga, Malty, Holandii, Austrii, Słowenii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Niektórzy naukowcy twierdzą, że mógł być to ostatni moment na wprowadzenie tego zakazu. Przez ostatnie 25 lat w niektórych krajach członkowskich populacja pszczół miodnych i innych pożytecznych owadów zmalała o 75 proc.
Miasto nie jest takie straszne
Miejskie pasieki nie wydają się już tak niedorzecznym pomysłem, prawda? Miasto wbrew pozorom nie jest tak strasznym miejscem z punktu widzenia pszczelich rodzin. Dzięki miejskiej roślinności, występującej na skwerkach, w parkach, balkonowych doniczkach, ogrodach i cmentarzach pszczoły nie narzekają na brak pożywienia.
Co ciekawe - miejskie miody charakteryzują się podobno bogatym smakiem i nie są zanieczyszczone miejskim powietrzem. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie stwierdziły wręcz, że miejski miód bywa czystszy od tego produkowanego przez wiejskie pszczoły.
Kolejnym miejskim plusem jest też różnorodność występujących tutaj roślin. Wyobraźcie sobie pszczoły ze spokojnej, cichej wsi, wokół której większość terenów rolnych zajętych jest przez grykę, która kwitnie zaledwie przez dwa tygodnie. A do tego do przy jej uprawie stosowane są herbicydy. W porównaniu z taką perspektywą, Łazienki Królewskie to istna haute cuisine. Także przy odrobinie dobrej woli, bardzo łatwo sprawić, żeby pszczoły poczuły się w naszych miastach, jak u siebie.
Nie jest to zresztą jedyny gatunek zwierząt, który zamienił prawdziwą dżunglę na tę miejską. We wspominanym wyżej Londynie tamtejsze metro od dawna terroryzowane jest przez podziemne komary miejskie zwane trochę dla żartu gatunkiem London Underground mosquito (chociaż tak na prawdę powstał przed budową londyńskiego metra).
Wiele gatunków zdążyło już wyewoluować od czasu swojej przeprowadzki do miejskich aglomeracji. Miejskie ćmy pieprzowe stwierdziły na przykład, że o wiele wygodniej (i dłużej) w mieście żyje się bez żadnych fikuśnych wzorków na skrzydłach i noszą się całkiem na czarno. Wiele gatunków miejskich ptaków nauczyło śpiewać się w wyższych częstotliwościach, dzięki którym są w stanie przebić się przez miejski hałas.
Sydney z kolei upodobały sobie australijskie pająki, które według badań naukowców z University of Sydney osiągają tam większe rozmiary, niż w swoim naturalnym środowisku. W dzisiejszych czasach, zamiast na Galapagos, Darwin wynająłby po prostu kawalerkę w jakimś większym mieście.
Pszczoły w mieście są nam potrzebne.
U miejskich pszczół nie zaobserwowaliśmy na razie żadnych znaczących zmian. Budowa miejskich uli przyjęła się dopiero od niedawna, więc zapewne minie jeszcze trochę czasu, zanim pszczoły zaczną bardziej adaptować się do miejskiego życia. Niewykluczone zresztą, że taki przypadek miał już gdzieś miejsce, tylko jeszcze o tym nie wiemy. Na razie naukowcy zauważyli, że miasta są bardziej zróżnicowane, jeśli chodzi o odmiany pszczół.
Niezależnie od tego jednak warto ściągać pszczoły do miast. Jeśli doprowadzimy do wyginięcia tego gatunku, będziemy mieć spore kłopoty. Naukowcy szacują, że ok. 75 proc. spożywanej przez nas żywności jest pochodną pracy zapylających owadów. Należy je więc wspierać.