To były czasy. Kiedy muzyki słuchaliśmy z taśmy, a do przewijania służył ołówek
Żyjemy w cudownych czasach, kiedy niemal każda wydana piosenka na świecie jest dostępna jest legalnie w zasięgu kilku puknięć w dotykowy ekran. Dla tych, którzy wychowali się na kasetach magnetofonowych, brzmi to jak czarnoksięstwo.
Muzyka cyfrowa to format w zasadzie doskonały. Co prawda większość dostawców muzyki stosuje pewną formę kompresji, która ma stanowić kompromis pomiędzy jakością dźwięku a błyskawicznym dostępem do utworu, jednak cyfrowy zapis stanowi pełne odzwierciedlenie całego zapisu dźwięku. Nie ulega degradacji i zniekształceniom. A format Audio CD – dla bezpieczeństwa – przewiduje zakres brzmienia znacząco wykraczający poza możliwości ludzkiego ucha.
Entuzjaści płyt winylowych prychną na powyższe z pogardą. Płaskie i perfekcyjnie czyste cyfrowe nagranie ich zdaniem brzmi gorzej od ciepła i głębi zapewnianych przez fizyczny nośnik i jego subtelne niedoskonałości. Mam zupełnie ambiwalentny stosunek do winyli, ale doskonale rozumiem co kieruje ich fanami. Bo sam często tęsknię za metalicznym brzmieniem zużytej kasety magnetofonowej. Przecież najlepiej wspominamy to, na czym się wychowaliśmy. Wtedy to były czasy, dziś już ich nie ma.
Kasetę magnetofonową odtwarzamy na magnetofonie. A ten powstał na długo przed kasetą.
Kaseta magnetofonowa to nazwa bardzo konkretnego nośnika, który został opracowany w drugiej połowie ubiegłego wieku. Jednak sam pomysł rejestrowania na taśmie powstał znacznie wcześniej. Już w 1935 r. firma AEG zaprezentowała światu swój pierwszy magnetofon szpulowy o nazwie Tonbandgerät (co tłumaczy się z niemieckiego właśnie na magnetofon). Sama taśma magnetyczna to wynalazek z 1928 r., którego autorem był Fritz Pfleumer i który podchwyciła firma BASF.
Urządzenia te i nośniki były jednak przez długi czas drogie i trudne w obsłudze. Nie miały szans przebić się na rynek konsumencki, znajdując swój dom głównie w studiach nagraniowych czy nadawców radia. Sprzedać kasetowy magnetofon Kowalskim jako pierwsza próbowała w 1958 r. firma RCA Victor. Dźwięk był zapisywany na ogromnych kasetach o wymiarach 13 x 18 cm. Mimo wielu prób, żadna nie zakończyła się sukcesem. Potrzebny był tajemniczy składnik.
Okazał się nim tranzystor, który zastąpił drogie, kruche i opasłe lampy elektronowe. Magnetofony mogły w końcu przybrać sensowne i atrakcyjne dla konsumenta rozmiary. Brakowało tylko kompaktowej formy kasety. Propozycje wystosowały Grundig, Telefunken i Philips – wygrała ta ostatnia.
1962 – rok narodzin kasety magnetofonowej.
Za projekt odpowiadał zespół pod kierownictwem Loua Ottensa. Jego sukces prawdopodobnie jednak wynika przede wszystkim decyzja Philipsa, by licencja na ten standard była darmowa. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pod koniec lat sześćdziesiątych rynek kaset magnetofonowych osiągnął szacowaną wartość na poziomie 150 mln dol.
Sukces ten okazał się pewnym dość kuriozalnym problemem. Wykraczał bowiem poza pierwotne założenia. Kasety magnetofonowe i zgodne z nimi magnetofony nie były projektowane z myślą o branży muzycznej. Miały służyć jako wygodny nośnik do amatorskiego rejestrowania muzyki i głosu. Tymczasem popularność magnetofonu i kaset spowodowały, że wytwórnie muzyczne zaczęły postrzegać ten rynek jako popyt na produkty, który nie jest zaspokojony podażą.
Inżynieryjne sztuczki. Czyli jak usprawnić kasetę bez zrywania „zgodności wstecznej”.
Przeróżne firmy zaczęły podejmować próby usprawnienia tego nośnika, by zapewnił dopuszczalne dla entuzjastów muzyki brzmienie. Złotą receptę znalazła Advent Corporation, która opracowała najlepszy wariant kasety, stosowany przez każdego producenta po dziś dzień. To znaczy… wróć. Nie każdego. Projekt Adventu jest droższy w budowie, więc stanowi definitywną formę kasety wysokiej jakości. Nie każdy chciał dopłacać do produkcji.
Advent wprowadził dwie innowacje. Zaproponował technikę redukcji szumów Dolby B oraz stosowanie tlenku chromu(IV) do produkcji taśmy. Od tej pory nikt już nie wymyślił niczego lepszego.
Każde dziecko ma dwoje rodziców. Za sukces kasety magnetofonowej, obok Philipsa, odpowiada Sony.
Kaseta magnetofonowa może i narodziła się w latach sześćdziesiątych, ale dopiero na przełomie siódmej i ósmej dekady ubiegłego wieku jej popularność eksplodowała. Magnetofony były już obecne w wielu gospodarstwach domowych, a na ulicach pojawiały się pierwsze stereofoniczne boom boxy. Jednak w 1979 r. pojawił się iPhone tamtych czasów. Pochodził od Sony i nazywał się Walkman.
Walkman był ultraprzenośnym magnetofonem o rozmiarach niewiele wykraczających poza i tak już kompaktową kasetę. Był zbyt mały by móc odtwarzać głośno muzykę – zarówno z uwagi na możliwy rozmiar membrany, jak i ogniwa zasilania – więc zamiast wbudowanego głośnika sprzedawany był ze słuchawkami. Sony dało nam pierwsze na świecie urządzenie, które mieści się w kieszeni i które pozwala na dyskretne słuchanie muzyki gdziekolwiek jesteśmy. Z popularnego i ogólnie dostępnego nośnika. Świat oszalał, a lata osiemdziesiąte to czasy, w którym kaseta pokonała winyla. Wyniki sprzedaży były bezlitosne dla wielkiej, czarnej płyty.
Nie to by rynek winyli miał się z tego powodu zwijać. Ostatnio znów wraca do łask, a winylowe single niemal do końca analogowej ery wygrywały wynikami sprzedaży z tymi sprzedawanymi na kasetach. Ale to właśnie kompaktowe nośniki taśm stały się domyślnym nośnikiem dźwięku dla świata. Ich wytrzymałość i przenośność – a więc wygoda użytkowania – i dźwięk o dopuszczalnej jakości uczyniły z kaset definitywny analogowy format muzyczny. Była też chętnie wykorzystywana przez producentów pierwszych domowych komputerów jako supertani nośnik niewielkiej ilości danych.
Sukces kasety magnetofonowej nie tylko przebił oczekiwania. Jego skutki przewyższyły najdziksze wyobrażenia największych entuzjastów formatu.
Jest on bowiem odpowiedzialny za przemiany kulturowe na skalę światową. Wspominaliśmy wyżej, że kaseta pierwotnie była opracowana jako nośnik do amatorskiego rejestrowania i odtwarzania nagranego dźwięku, prawda? Ten atut nigdy nie zniknął. Było to co prawda dużym zmartwieniem dla wytwórni muzycznych, ale możliwość łatwego kopiowania i przenoszenia dźwięku za sprawą kaset miała nieoczekiwane efekty uboczne.
Uliczni artyści i podziemne nurty muzyczne zyskały zupełnie nową możliwość bootlegowej dystrybucji swojej twórczości. Undergroundowe gatunki, takie jak punk rock czy hip hop, mogłyby nigdy masowo nie podbić tylu nastoletnich serc, gdyby nie łatwa możliwość wymiany nowymi piosenkami na korytarzach szkół i uczelni. Myślę też, że nie stąpamy po grząskim gruncie, gdy dojdziemy do wniosku, że kaseta pomogła w obaleniu żelaznej kurtyny. To właśnie za jej sprawą do młodych umysłów przeniknęła przez podziemie rebelia w formie rockandrollowego i niesamowicie inspirującego zewu wolności.
Dopiero płyta kompaktowa sprawiła, że fani muzyki zaczęli się odwracać od kaset.
Przy całej swojej wspaniałości i wygodzie, kaseta była nośnikiem trapionym przez absurdalne wręcz wady. Poza wielce niedoskonałym brzmieniem nośnik ten zużywał się w miarę używania. Fizyczne oddziaływanie elementów mechanicznych magnetofonu i samej kasety z czasem rozciągało taśmę, zniekształcając zapisany ma niej dźwięk. Na dodatek nieprawidłowe przechowywanie kaset powodowało degradację zapisanych magnetycznie informacji o dźwięku.
Kaseta, wreszcie, nie pozwalała na włączenie dowolnego utworu z zapisanego na niej albumu. Pomijanie utworów wymagało przewijania, a więc – w pewnym uproszczeniu – odtwarzania kasety w przyśpieszonym tempie do momentu, który nas interesuje. Oczywiście, co jakiś czas ręcznie sprawdzając, czy już przewinęliśmy do odpowiedniego momentu. Choć niektóre odtwarzacze potrafiły automatycznie wykrywać dłuższe momenty ciszy na nagraniu, które niemal zawsze oznaczały przerwy między kolejnymi piosenkami. By oszczędzać baterie w Walkmanie, często do przewijania używano siły mięśni i prostego podłużnego narzędzia, takiego jak chociażby… ołówek.
Taka uwaga do starszych czytelników: jak bardzo staro się trzeba czuć, by wiedzieć, że części odbiorców tego tekstu należy tłumaczyć koncepcję przewijania taśmy?
Branża komputerowa znalazła ucieczkę od kaset w dyskietkach, ale choć stanowiła ona istotny element komercyjnego sukcesu kaset, to jednak niezmiennie branża muzyczna ów sukces definiowała. Ta dopiero w latach dziewięćdziesiątych znalazła coś lepszego.
Płyta CD w końcu okazała się relatywnie tania w masowej produkcji. Nie tylko wyeliminowała absolutnie wszystkie wskazane wyżej wady kasety, to na dodatek wprowadziła zapis dźwięku w formie nadającej się nawet dla najbardziej wymagającego audiofila. I choć płyta kompaktowa miała trudną młodość – jej kopiowanie i powielanie było trudniejsze, a pierwsze przenośne odtwarzacze płyt były bardzo wrażliwe na fizyczne wstrząsy podczas odtwarzania – musiała w końcu wyprzeć starszy nośnik.
Przełom nastąpił w 1993 r., w którym to sprzedano 5 mln odtwarzaczy CD (21-procentowy wzrost rok do roku) i 3,4 mln magnetofonów (7-procentowy spadek). W 2001 r. kasety stanowiły 4 proc. wszystkich sprzedanych nośników z muzyką i w zasadzie nie miały już szans. To były czasy, w których przeciwnikiem Audio CD stały się pliki MP3. Zdaniem ekspertów, jedyne co podtrzymywało sprzedaż kaset na początku bieżącego wieku, to samochodowe magnetofony i… automatyczne sekretarki w telefonach stacjonarnych.
Kaseta nigdy nie doczekała się kultu na miarę winylu.
I nie czuję z tego powodu żadnej goryczy. To nie są zestawialne formaty. Przy całej mojej ogromnej sympatii do tego formatu jest on z winylem wręcz niezestawialny, przede wszystkim za sprawą dość słabej jakości dźwięku, jaki oferuje.
Wpływ kasety na historię nowoczesnej kultury jest jednak absolutnie nie do przecenienia. To kaseta wzbogaciła moje pokolenie o wszech dostępną muzykę dowolnego rodzaju, której konsumpcja była możliwa w domu, w autobusie, w samochodzie czy na rowerze. I to kaseta zepsuła je gniewnym metalem, zbuntowanym rapem czy zblazowanym grunge’em, które prawdopodobnie nigdy nie przeniknęłyby do mainstreamu, gdyby nie uliczny rynek kasetowych bootlegów.
Czy wracam do swojego walkmana i nadal schowanych gdzieś w głębi jednej z szafek nagrań na kasetach? Wygoda zapewniana przez Spotify wygrywa z jakąkolwiek inną formą konsumpcji muzyki, a jakość strumienia – choć daleka od audiofilskiej – w zupełności zaspokaja potrzeby mojego laickiego ucha.
Brzmienie kasety magnetofonowej rozpoznam jednak w ułamku sekundy. I za każdym razem reaguję na nie z ogromną sympatią. To na kasecie usłyszałem po raz pierwszy Queen, Beastie Boys, AC/DC i Metallikę. To boom box zapewniał oprawę pierwszych prywatek, na których robiliśmy rzeczy, o których nasi rodzice do dziś nie wiedzą.
To nie były lepsze czasy od tych bieżących, w których królują MP3, Spotify i YouTube. Ale też właśnie one zmieniły sposób, w jaki konsumujemy ten rodzaj sztuki. Audiofile zapewne porównaliby kasety do tego, czym jest fast food na rynku gastronomii i nie mam problemu z takim zestawieniem.
Może to proste i ordynarne, ale winyla nie wsadziłbym do kieszonkowego walkmana, by iść powygłupiać się na rowerze do szybkich gitar Slayera. I to właśnie ten sposób myślenia zapoczątkował cudowną epokę, w której wystarczy powiedzieć „OK Google, zagraj The Rolling Stones” by bez dalszych działań, w mniej niż sekundę, gdziekolwiek jesteśmy, usłyszeć pierwszy riff Keitha Richardsa.