Polacy pomogą prześwietlić Księżyc. Temat nabiera tempa
Polska optyka w misji Mani ma zobaczyć na Księżycu głazy, klify i jaskinie jeszcze zanim wylądują tam ludzie z programu Artemis. Stawką jest bezpieczeństwo przyszłych lądowań.

Europejska misja Mani, współtworzona przez polskie firmy i naukowców, ma zamienić Księżyc w precyzyjnie zmapowany teren budowy. Orbiter z polskim instrumentem optycznym z wysokości około 50 km ma wychwytywać skały, klify i krawędzie jaskiń, które dziś na mapach po prostu znikają. To od takich danych zależy bezpieczeństwo przyszłych lądowań i budowy baz w ramach programu Artemis.
Polskie oko w sercu misji Mani
Misja Mani to jedna z trzech propozycji zakwalifikowanych przez Europejską Agencję Kosmiczną do kolejnego etapu programu Małych Misji Księżycowych. Jej sercem ma być niewielki orbiter krążący nisko nad powierzchnią Księżyca, wyposażony w bardzo precyzyjny system obrazowania. Za to oko sondy odpowiada polska firma Scanway, która zaprojektuje i dostarczy wyspecjalizowany instrument optyczny.
Sprzęt ma pracować na orbicie mniej więcej 50 km nad powierzchnią Srebrnego Globu. Z takiej wysokości kamera będzie w stanie rozróżniać detale znacznie mniejsze niż w przypadku dotychczasowych europejskich misji, tworząc jednocześnie trójwymiarowe modele terenu o kilkukrotnie lepszej rozdzielczości niż obecne globalne mapy. Według materiałów zespołu Mani docelowo mówimy o dokładności sięgającej dziesiątek centymetrów na piksel, co oznacza, że nawet pojedynczy głaz czy stromy próg skalny przestaje być szumem na obrazie, a staje się niebezpieczną przeszkodą, którą da się zawczasu uwzględnić.
Polski wkład nie ogranicza się jednak tylko do konstrukcji sprzętu. Scanway współpracuje merytorycznie z Instytutem Nauk Geologicznych PAN, którego badacze będą współprojektować tryby obserwacji oraz późniejsze analizy danych. To połączenie inżynierii kosmicznej z geologią planetarną: jedni dbają, by kamera widziała jak najwięcej, drudzy by patrzyła dokładnie tam, gdzie nauka i przyszli astronauci najbardziej tego potrzebują.
Księżyc jak plan budowy, a nie rozmazana mapa
Obecnie dostępne mapy Księżyca, choć imponujące, z perspektywy inżynierów misji załogowych są wciąż zbyt toporne. W wielu miejscach widzimy jedynie ogólny zarys kraterów czy wzniesień, ale gubią się szczegóły: duże samotne głazy, pionowe uskoki, strome krawędzie jaskiń wulkanicznych. Dla lądownika czy łazika to pułapki, które mogą zakończyć misję, zanim na dobre ta się zacznie.
Mani ma ten problem rozwiązać. Dzięki bardzo gęstym sekwencjom zdjęć i ich przetwarzaniu na numeryczne modele terenu inżynierowie dostaną do ręki coś, co będzie przypominało raczej dokładny skan placu budowy niż klasyczną mapę topograficzną. Zamiast wiedzieć, że dany rejon jest mniej więcej równy, będzie można zmierzyć nachylenie konkretnego zbocza, wysokość krawędzi klifu czy średnicę głazów zalegających w pobliżu planowanego lądowiska.
Takie dane są niezwykle ważne przy planowaniu miejsc lądowania misji robotycznych i załogowych. W programie Artemis, w którym docelowo mają powstać długotrwałe stacje księżycowe, margines błędu jest naprawdę minimalny. Zbyt stromy teren ogranicza możliwość posadowienia modułów, z kolei luźny regolit może zagrażać stabilności sprzętu i zwiększać ryzyko uszkodzeń podczas startu i lądowania kolejnych statków.
Gra toczy się o bezpieczeństwo przyszłych załóg
Z perspektywy Europejskiej Agencji Kosmicznej misja Mani jest stosunkowo niewielka – budżet pełnej realizacji szacuje się na około 50 mln euro, z czego blisko 1/5 może trafić do polskiej branży kosmicznej w postaci kontraktów na system optyczny i związane z nim prace. To jednak jedna z tych misji, gdzie stosunkowo mały orbiter ma potencjał, by wpłynąć na bardzo duże projekty.
Im wcześniej dokładnie prześwietlimy Księżyc, tym łatwiej będzie planować misje z udziałem ludzi tak, aby minimalizować ryzyko. Trójwymiarowe dane z Mani mogą zostać włączone do globalnych atlasów, z których korzystają nie tylko zespoły programu Artemis, lecz także prywatne firmy przygotowujące własne lądowniki czy roboty górnicze. W tym sensie polski instrument optyczny może pośrednio decydować o tym, gdzie powstaną pierwsze księżycowe bazy i jak będą wyglądały szlaki logistyczne między nimi.
Przeczytaj także:
To, co najbardziej cieszy, to fakt, że zamiast dostarczać jedynie pojedyncze komponenty, polskie podmioty coraz częściej odpowiadają za kompletne instrumenty naukowe i biorą udział w projektowaniu całych misji. Mani staje się więc nie tylko narzędziem do prześwietlania Księżyca, lecz także testem dojrzałości polskiego sektora kosmicznego.
*Grafika wprowadzająca wygenerowana przez AI







































