REKLAMA

Wreszcie udało mi się wypożyczyć elektryczne BMW. W tym czasie złapałbym połowę Pokemonów

17.04.2019 16.20
Wreszcie udało mi się wypożyczyć elektryczne BMW. W tym czasie złapałbym połowę Pokemonów
REKLAMA

Wypożyczenie elektrycznego BMW i3, które niedawno zadebiutowało w Warszawie, to naprawdę nie lada wyzwanie. Takie z gatunku – dla pasjonatów. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której siedząc niemal w centrum Warszawy muszę co pewien czas zerkać w aplikację, modląc się, by cokolwiek pojawiło się w promieniu dwóch kilometrów od mojego domu?

REKLAMA

Na początku zacznę może od tego, że jestem szczerym fanem tego projektu. Nie mam własnego samochodu, w związku z czym z carsharingu zdarza mi się od czasu do czasu korzystać. Kiedy więc usłyszałem, że będę mógł się przejechać elektrycznym BMW (będącym, mówiąc szczerze, daleko poza moimi możliwościami finansowymi), czułem się naprawdę podekscytowany.

Wypożyczalnia stworzona przez innogy i ING spodobała mi się jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że w przeciwieństwie do wielu pseudoekologicznych projektów, ten realnie przyczynia się do redukcji zanieczyszczeń. Innogy ma bowiem certyfikaty na prąd, którym ładuje swoje elektryki, dzięki czemu mamy pewność, że za pomocą OZE firma wytworzyła ilość energii potrzebną do napędzania naszych BMW. Prąd co najmniej do końca 2019 r. będzie brany z elektrowni wiatrowych, a innogy deklaruje, że w najbliższych latach 100 proc. prądu z jego stacji ładowania będzie pochodzić z OZE.

Tyle laurki. Nie wiem, czy to kwestia dobrej reklamy (billboardy w Śródmieściu), czy po prostu warszawiacy rzucili się na elektryki, jako kolejną ciekawostkę do przetestowania. Faktem jest jednak, że złapanie BMW i3 poza ścisłym centrum wymaga dzisiaj sporej cierpliwości.

Ja na swoją jazdę polowałem przeszło tydzień.

A dokładniej od 7 do 14 kwietnia. Jasne, dałoby się to zrobić dużo wcześniej. Mogłem zachować się jak Grzegorz Karczmarz z Autobloga, który w ramach testów wsiadł w tramwaj, przejechał 4 przystanki, a potem odbył 10 minutowy marsz.

Wolałem jednak, by moja przejażdżka miała bardziej spontaniczny, a przede wszystkim użytkowy charakter. Innogy chwali się na swojej stronie internetowej, że jadąc z Dworca Zachodniego na Rondo Wiatraczna oszczędzimy dzięki buspasom 17 minut. Włączyłem aplikację i rozejrzałem się po mapie.

Świetnie. To mniej więcej tyle, ile zajmie mi spacer do najbliższego pojazdu – zadumałem się. A przecież w ten sposób ledwo ruszę się z miejsca. I oszczędność czasową szlag trafił. Okazało się, że jedyna beemka stojąca w pobliżu jest jakieś 2 km ode mnie.

Następnego dnia podjąłem kolejną próbę. Tym razem samochód stał ledwo 300 metrów od domu. Okazało się jednak, że tylko wirtualnie, bo tak naprawdę na parkingu go nie było. Wyjąłem telefon i ruszyłem dalej. Kolejne BMW miało być niecałe 15 minut piechotą.

Idąc tak z wyciągniętym smartfonem i włączonym GPS-em uświadomiłem sobie, że wyglądam jak jeden z graczy Pokemon GO.

Z ciekawości podpytałem się brata, ile w ciągu 20 minut takich Pokemonów dałbym radę złapać. – Jak nie wybrzydzasz, to nawet ze 30 – mruknął.  Może to i niegłupie rozwiązanie, jeżeli ktoś rzeczywiście jeszcze się w to bawi. Przeliczmy to przez kilka dni - krążąc tak po Warszawie i szukając samochodów, uzbierałbym pewnie połowę Pokedexa.

Oczywiście zdarzało się i tak w ciągu tego tygodnia, że BMW lądowało np. 500-600 m od mnie. Nie minęła jednak godzina, a samochód znikał. Gdybym siedział wpatrzony w aplikacj,ę zarezerwowałbym go bez problemu. Ale, no właśnie – potrzeba ruszenia się w inną część Warszawy pojawia się czasami nagle i o różnych porach dnia. W takiej sytuacji trudno liczyć na wypożyczalnię innogy, bo mając do wyboru 40-minutową jazdę autobusem prosto do celu i 20 minutowy spacer do beemki, zaczynam się zastanawiać, co będzie się bardziej opłacało pod kątem oszczędności czasu. Nie mówiąc już o tym, że w telefonie kuszą jeszcze aplikacje od platform przewozowych.

Jeżeli innogy go! ma wyjść poza rolę ciekawostki, a BMW – zabawki, którą pobawimy się przez pierwsze tygodnie, a potem rzucimy w kąt, potrzebuje zdecydowanie większej dostępności.

To zresztą nie tylko moja obserwacja – wystarczy wejść na fanpage innogy go!, by przekonać się, że 3/4 komentarzy dotyczy właśnie braku dostępnych samochodów. Pierwsi użytkownicy skarżą się przede wszystkim na nierównomierne rozłożenie elektryków. Pojazdy służą często do pokonywania małych odległości po centrum, zamiast pomagać się do niego dostać z obrzeży miasta. Szczególnie mało aut jest na prawym brzegu Wisły, znalezienie ich w aplikacji np. na Białołęce jest praktycznie niemożliwe.

Komentujących dziwią też liczby, które pojawiają się na mapie. Sam któregoś wieczoru naliczyłem, że na terenie całej strefy dostępnych jest raptem 50 czy 60 pojazdów. A co z całą resztą?

Pojawiają się już nawet sugestie, by innogy dawało ulgi użytkownikom za samodzielne ładowanie ich samochodów.

Wielu ta słaba dostępność nieco dziwi, bo przecież media podawały, że w Warszawie ma być 500 egzemplarzy BMW. Mało kto doczytał jednak, że to przewidywany stan na koniec kwietnia. Samochody są cały czas zwożone, a zainteresowanie – jak zaraz zauważycie – olbrzymie.

I zestawmy z tym teraz drugą liczbę – użytkowników, którzy zdążyli się już zarejestrować w systemie.

REKLAMA

I to chyba wyjaśnia wątpliwości. Usługa, przynajmniej chwilowo, stała się ofiarą własnego sukcesu. Innogy zapewnia jednak, że cały czas śledzi i analizuje wykorzystanie samochodów. W ciągu najbliższych 2 tygodni pojawi się ich zresztą dodatkowe 200 sztuk. A to daje nadzieję, że auta elektryczne staną się niebawem realnym sposobem na przemieszczanie się po mieście.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA