Catherine wreszcie na PC. To zaskakująco dojrzała gra z miłosnym trójkątem, trupami i stadem baranów
Ta gra jest inna. To chyba pierwsze, co przychodzi na myśl, kiedy gra się w Catherine classic. Na pierwszy rzut oka wygląda jak lekko erotyczna gra z elementami komediowymi i typowym trójkątem miłosnym, ale Catherine nie popada w banał, nie boi się trudnych tematów i nie grzęźnie w bagnie moralizatorstwa. To gra dla dorosłych i to nie dlatego, że bohaterce nagle wymknie się sutek ze stanika w rozmiarze 80E.
Mężczyźni umierają w tajemniczych okolicznościach. Zasypiają, ale się nie budzą. Zostają znalezieni martwi we własnych (lub cudzych) łóżkach z twarzami wykrzywionymi przerażeniem. W mieście narasta strach, ludzie powtarzają plotki o wiedźmie, która przeklina niewiernych partnerów, sprowadza na nich koszmary, w których, jeśli umrą, umierają naprawdę.
I właśnie wtedy Vincent Brooks, nasz bohater, postanawia zdradzić swoją wieloletnią narzeczoną. Świetne wyczucie czasu to tylko jedna z jego licznych zalet.
Gra ma zaskakująco poważną tematykę jak na liczbę występujących w niej baranów.
Gdy Katherine zaczyna mówić o ślubie, Vincent panikuje. Ma w końcu zaledwie 30 lat z okładem, a z dziewczyną spotyka się tylko od 7. W lokalnym barze zaczyna zapijać strach przed zobowiązaniem (tak, nasz bohater jest palantem, ale łatwo poczuć z nim nić empatii). To tu poznaje też Catherine – piękną, długonogą, skąpo odzianą blondynkę, która od razu deklaruje, że te całe małżeństwa to jakiś bezsensowny wymysł ludzi, którzy nie cenią sobie wolności. Już następnego ranka Vincent budzi się obok niej.
Część gry polega na bezpośrednim nawigowaniu trudnymi relacjach z Catherine i Katherine. Możemy, pisząc do nich SMS-y , zdobywać przychylność jednej lub sympatię drugiej, ale choć wybór między paniami jest w centrum opowieści, nie on stanowi jego istotę. Ważniejsze jest, jak Vincent do niego dochodzi i jak rozwija się jako człowiek i potencjalny partner. Główną dzienną lokacją jest bar Stray Sheep, w którym możemy rozmawiać z jego bywalcami i poznawać ich historie. A te są jedną z lepszych elementów gry. Autorzy nie stronią od trudnych tematów, pokazując emocjonalne uwikłanie postaci, ale nie epatują przy tym okrucieństwem lub tanią sensacją. Każda opowieść rozwija się powoli, jakby tkana przez żonę sułtana przez tysiąc i jedną noc i powoli pokazuje, że jest bardziej złożona, niż możnaby się tego spodziewać na pierwszy rzut oka.
Nasze rozmowy a nimi wpływają na to, jakie będzie zakończenie dziennego koszmaru, w który bohater sam się wpakował.
Druga część gry to walka o życie w nocnych koszmarach Vincenta.
Gdy tylko zmęczony pijaństwem zamyka oczy, ląduje w świecie, w którym, jeśli zginie, to… zginie naprawdę - nie pytajcie. A o śmierć w nim nie trudno. Graczowi dosłownie ziemia ucieka spod nóg. Musi wspinać się po wieży złożonej z ruchomych bloków, których najniższe partie systematycznie spadają w przepaść. By wejść na sam szczyt, trzeba pchać, przesuwać lub wyciągać sześcienne elementy, co nie jest wcale takie proste, a z każdym poziomem robi się coraz trudniejsze. Z czasem dochodzą kolejne rodzaje bloków — bloki lodu, trampoliny, żarłoczne kamienie, które aż oblizują się na widok naszego chudego cielska bronionego tylko przez mizerną poduszkę. Ukoronowaniem nocy jest zaś walka z bossem — i w zależności od tego, co aktualnie najbardziej przeraża naszego bohatera, może być to zarówno nieco już rozkładająca się panna młoda jak i żądny bliskości bobas z piłą mechaniczną zamiast ręki.
Co prawda gra sama szkoli nas, podpowiadając różne techniki i sposoby wspinania się, ale zadanie i tak nie jest łatwe i wymaga refleksu i logicznego myślenia. Na szczęście autorzy gry zdecydowali się pozwolić nam manipulować ich poziomem trudności między poszczególnymi dniami. Zadanie jest dość powtarzalne, na szczęście pojawianie się systematycznie nowych elementów, skutecznie przełamuje rutynę. Do tego w barze, który odwiedzamy za dnia, możemy przećwiczyć nasze umiejętności na automacie Rapunzel. Tam jednak nie ogranicza nas czas, a liczba ruchów potrzebnych do wykonania, aby dojść na szczyt.
To świetna gra, ale gra nie dla wszystkich.
I nie chodzi tylko o tematykę. Niektóre osoby z pewnością odrzuci stylistyka typowa dla anime. Fani gatunku powinni być jednak zachwyceni. Rysunki są naprawdę dobre, miejscami zabawne, miejscami absurdalne, ale w większości spójne i miłe dla oka. Dobrze dobrana jest też muzyka, która zaskoczy nasz czasami klasycznymi wątkami, które świetnie wpisują się w klimat gry. Warto pochwalić też naprawdę niezły angielski dubbing, ale skarcić słabe napisy. Moje próby grania w japońskim oryginale z angielskimi napisami były frustrujące, sporo kwestii nie jest przetłumaczonych i choć domyślam się, że nie są one po prostu kluczowe dla fabuły, to drażniło mnie niemożebnie.
Catherine zgrabnie unika prostego moralizatorstwa i nie wtłacza was na utarte ścieżki paladyństwa i szlachetnorycerskości. Jej bohaterowie, zmieniają się co prawda pod słowami Vincenta jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale to element baśniowości, który można grze wybaczyć. Nie ma tu nagrody tylko za dobre wybory, zakończeń jest wiele, a większość z nich jest pozytywnych, autorom bardziej zależy jej na tym, żebyśmy byli w swoich wyborach konsekwentni niż trzymali się utartego szlaku jednych słusznych decyzji. Jest w tej myśli coś wyjątkowo uczciwego.
Catherine, która do tej pory mogła być znana tylko posiadaczom konsol, wreszcie zawitała także na komputery. Gra jest dostępna na Steamie i zaskakująco dobrze przeszła przemianę.
Plusy
- Barany, no bo kto nie lubi baranów?
- Grafika i dźwięk
- Dużo ciekawej symboliki
- Dobrze napisani bohaterowie drugo- i trzecioplanowi
- Dużo zakończeń
- Klimat zgrabnie przełamujący poważną i ciężką tematykę absurdem i dowcipem
Minusy
- Wkurzający główny bohater
- Mechanika, która może się znudzić (choć mnie to nie spotkało)