Wspaniały to był rok, nie zapomnę go nigdy: przez 12 miesięcy nie dotknąłem komputera z Windowsem
🍾🥂 Nie, to nie są przedwczesne obchody Nowego Roku. To moja rocznica przesiadki z Windowsa na iMaca 5K z macOS. Częstujcie się szampanem, bo jest co świętować.
Minęło właśnie 12 miesięcy od czasu, jak nie pracuję na komputerze z Windowsem. Oznacza to, że przez ostatni rok ani razu aktualizacja systemu operacyjnego nie przeszkodziła mi w pracy na komputerze.
Użytkownicy Windowsa dobrze wiedzą, o czym mówię. Pracujesz sobie w najlepsze, piszesz tekst, tworzysz dokumenty, edytujesz zdjęcia lub montujesz film… Wtem! Wchodzi ona - aktualizacja Windowsa, która wprasza się na siłę. Wystarczy chwila nieuwagi - wyjście do toalety lub po kawę - aby komputer zaczął się aktualizować. Tobie pozostaje usiąść i zapłakać. No i poczekać, bo aktualizacja Windowsa na wolniejszym komputerze potrafi trwać kilkadziesiąt minut. Tak działają aktualizacje Windowsa na domyślnych ustawieniach, a o tym, że można je zmienić przypominamy sobie zazwyczaj wtedy, gdy jest już za późno i system zablokował nam możliwość pracy na wiele minut. To wystarczający czas, żeby przemyśleć swoje całe życie lub sprawdzić na smartfonie ceny MacBooków i iMaców.
Dla mnie to już przeszłość. Gdy widzę w mediach społecznościowych nieszczęśników z Windowsem, którzy narzekają, że nie mogą pracować przez niespodziewane i nieproszone aktualizacje systemu, to zawsze mogę wtedy odetchnąć z ulgą, że ten etap cyfrowego życia mam już za sobą.
Z aktualizacjami Windowsa miałem jeszcze jeden problem. Często zmieniały mi ustawienia komputera. Miałem na pulpicie swoją ulubioną tapetę, ale… weszła aktualizacja, która mi ją skasowała i przywróciła domyślną. Kiedyś też aktualizacja Windowsa postanowiła przywrócić wszystkie domyślne dźwięki. Aż podskoczyłem na krześle, gdy uruchamiający się komputer wydał z siebie głośną melodyjkę. Nie po to wyłączałem ją i inne dźwięki systemowe, żeby później Microsoft mi to zmieniał.
Na komputerze Mac takie rzeczy się nie dzieją. Tutaj po aktualizacji system startuje i przywracany jest do miejsca, w którym zakończyłem pracę. Wszystkie aplikacje, które miałem otwarte, są otwarte. Wszystkie moje ustawienia pozostają nieruszone. Tak to powinno wyglądać.
Na Windowsie wiecznie miałem też problemy ze sterownikami. Gdy tylko aktualizował się system operacyjny albo program od karty graficznej, to ja już wiedziałem, że zaraz coś przestanie działać poprawnie i posłuszeństwa odmówi karta graficzna. Ten problem miałem co kilka tygodni bez przerwy przez wiele miesięcy. Fora pomocy nie znały rozwiązania. Wiele osób skarżyło się na podobne jazdy.
Na iMacu wszystko działa. Nie ma konfliktów między systemem a podzespołami komputera. Nic się nie gryzie, wszystko do siebie pasuje i współgra.
A gdyby nawet jakimś cudem coś się zepsuło, to mam Time Machine i zaszyfrowaną kopię zapasową zapisaną na dysku wpiętym do domowej sieci. Trzy kliknięcia i przywracam, co chcę. Skasowany przypadkowo plik lub cały system operacyjny. Bajka.
Co jeszcze mi się tu podoba?
Uwielbiam to, jak ekosystem Apple potrafi pracować. Wiele razy kopiuję coś na komputerze, a potem wklejam to na iPhonie lub na iPadzie. Często zaczynam czytać coś na iPhonie, a potem kończę na iMacu. Gdy dzwoni telefon, a ja siedzę ze słuchawkami na uszach, które są podpięte do Maca, to nie muszę ich zdejmować, aby odebrać iPhone’a. Połączenia odbieram po prostu na komputerze. Tak samo jest z wiadomościami - na SMS-y i wiadomości wysłane przez iMessage odpisuję z urządzenia, które aktualnie mam pod ręką. Wszystko się pięknie synchronizuje.
Podobają mi się też takie małe smaczki, które odkrywam, gdy więcej osób w moim otoczeniu korzysta ze sprzętu Apple. Gdy chcemy sobie coś wysłać, to robimy to po prostu przez AirDropa - moje urządzenia Apple widzą urządzenia Apple mojej rodziny i znajomych. Rozpoznają, że należą do osób, które mam w kontaktach i stają się one dla mnie widoczne - mogę się z nimi łatwo podzielić zdjęciami, filami lub artykułami, które akurat czytam w sieci.
Gdy odwiedza mnie nowa osoba z MacBookiem lub iPhone’em, to nie muszę jej podawać hasła do Wi-Fi. Gdy gość tylko próbuje się zalogować, to mój iPhone pyta, czy chcę mu wysłać hasło, gdy się na to zgodzę na sprzęcie gościa hasło zostanie automatycznie wpisane i po zatwierdzeniu go osoba ta może już korzystać z internetu w moim domu. Niesamowicie wygodna sprawa.
Doceniam też pakiet aplikacji wbudowanych w macOS Mojave. Pakiet biurowy składający się z Pages, Numbers i Keynote to miły dodatek, ale aplikacje takie jak iMovie są prawdziwym hitem. Na Windowsie nie ma podobnego darmowego narzędzia, które byłoby proste w obsłudze i pozwalałoby użytkownikowi na łatwą edycję jego filmów.
Wisienką na torcie jest App Store. Windows niby też ma swój sklep z programami i grami, ale przez kilka lat korzystania z systemu Microsoftu niemal wcale z niego nie korzystałem. Świecił pustkami i nie zachęcał do robienia zakupów. Sklep App Store na komputerach Mac jest co prawda daleko w tyle za tym, który znamy z iPhone’ów i iPadów, jednak nie brakuje w nim prawdziwych perełek. Pobrałem z niego sporo oprogramowania i za kilka pozycji nawet zapłaciłem. Dzisiaj nie wyobrażam sobie pracy bez Affinity Photo czy Reedera. Polecam też świetny notatnik - Bear.
Aktualizacja Mojave <3
Aktualizacja macOS-a do Mojave przyniosła szereg usprawnień. Najbardziej spodobał mi się Dark Mode, czyli tryb nocny. System jest przyjemniejszy w odbiorze, mniej męczy oczy, a magia Apple sprawiła, że tuż po premierze masa twórców oprogramowania postanowiła zaktualizować swoje apki, aby te wspierały Dark Mode.
Bardzo polubiłem też automatyczne stosy na Biurku. Trzymając na nim wiele plików, które wykorzystuję lub jeszcze przed chwilą wykorzystywałem do pracy, często denerwował mnie bałagan, który się tam tworzył. Dzięki stosom łatwiej mogę zapanować nad tym, co się dzieje na Biurkach w macOS - zdjęcia są w jednym miejscu, filmy w drugim, dokumenty w kolejnym.
Doceniam też troskę o moją prywatność. Apple traktuje ją całkiem serio i wraz z aktualizacją Mojave oraz nowego iOS-a wprowadził rozwiązania, które zapobiegają śledzeniu użytkowników. Dla skryptów śledzących posiadacze komputerów Mac wyglądają teraz tak samo. To spory ukłon w stronę anonimowości i prywatności w sieci.
Edycja zdjęć i przycinanie filmów prosto w Finderze? Proszę bardzo. Teraz nie trzeba otwierać żadnych dodatkowych programów, aby naprawić zdjęcie, zaznaczyć coś na grafice lub wyciąć nieudany początek filmu. Funkcje te zostały wbudowane w Finder i korzystam z nich bardzo, bardzo często.
Na macOS zawsze lepiej robiło się zrzuty ekranu i zarządzało nimi. Jednak wraz z aktualizacją do Mojave Apple przeszedł samego siebie - teraz na zrobionych zrzutach można szybko rysować i zaznaczać wybrane obszary, a totalnym szczytem wygody jest nowe menu funkcji nagrywania wideo z wybranego (lub całego) obszaru ekranu. Doskonała opcja, aby pokazać komuś konkretny fragment filmu, jakąś grę lub funkcję w akcji.
Żałuję tylko jednego
Z zamiarem przesiadki na Maca nosiłem się od dawna. Wiele razy przymierzałem się do MacBooka. Nie raz sprawdzałem ceny iMaców. Na marzeniach jednak się kończyło. Pozostawałem przy tym, co znałem - przy Windowsie, z którego korzystałem od dziecka.
Przesiadka na iMaca była jednak strzałem w dziesiątkę. Tak mi się spodobało, że po dwóch miesiącach postanowiłem sprawić sobie jeszcze iPada, a miesiąc później również iPhone’a.
Szybko poszło. W zaledwie cztery miesiące wywróciłem do góry nogami całe moje cyfrowe życie. Z Windowsa i Androida przesiadłem się na ekosystem Apple.
Początkowo byłem zadowolony, ale nie oczarowany. Oczarowanie przyszło dopiero, gdy porzuciłem stare nawyki i zapomniałem o aplikacjach, z których korzystałem przez lata. Gdy w końcu zamieniłem m.in. Chrome’a na Safari, Google Keep na Notatki Apple, Spotify na Apple Music, a Dokumenty Google na Pages, to poczułem, o co w tym Apple’u właściwie chodzi. Teraz jestem kupiony. Na całego.
I dzisiaj żałuję tylko, że tak długo zwlekałem… Straconych lat na Windowsa i dziesiątek godzin na jego naprawianie nic mi już nie wróci.