Obawy przeciwników 5G w Polsce kontra nauka - pojedynek na argumenty
W Gliwicach odbył się protest przeciwko... sieci 5G. Już sam jego przedmiot powoduje, że warto przyjrzeć mu się bliżej.
Ludzie zainteresowani technologiami, do których się zaliczamy, mają oczekiwania, by każda nowa technologia docierała do nas jak najszybciej. Są jednak też tacy, którzy wcale tego nie pragną.
W świetnym materiale Telepolis mamy do czynienia z zaskakującym tematem, jakim jest protest przeciwko technologii 5G. Jego analiza doprowadziła do ciekawej refleksji na temat współczesnego, napędzanego sieciami społecznościowymi, świata. W filmie mamy też szansę poznać samą inicjatorkę wydarzenia.
O co chodzi? W dużym skrócie, to kolejna odsłona radiofobii - strachu przed falami radiowymi i promieniowaniem. Bardzo łatwo jest nam wmówić że się gorzej czujemy z powodu czegoś, czego nie widzimy. Z tajemniczych powodów objawy „zatrucia” falami radiowymi zawsze są tożsame z objawami stresu. Nic dziwnego, strach przed niewidocznymi promieniami śmierci jest stresujący.
Przyznam, że oglądałem film z zapartym tchem. Chłonąłem z ciekawością wypowiedzi i argumenty poszczególnych rozmówców. Postanowiłem odnieść się do nich merytorycznie.
Nierzetelne badania prowadzone przez koncerny informatyczne
Rozmówca dziennikarki z Telepolis mówi:
Wypowiedź dotyczy testów sieci 5G przeprowadzanych w Gliwicach. W tym przypadku nie jest niczym dziwnym, że wykonują je firmy, które inwestują w tę technologię. Z drugiej strony, chodzi też o badania dotyczące szkodliwości fal używanych w telefonii komórkowej. Tutaj rozmówca nie ma racji. Takie badania, również niezależne były prowadzone, również w dłuższym okresie czasu i na dużych grupach ludzi.
Przykład? Proszę bardzo. Duńskie badanie kohortowe, które objęło dane z... bilingów nałożone na statystyki zachorowalności na nowotwory. Wzięto pod uwagę informacje o 358 tys. użytkowników telefonii komórkowej i naniesiono je na duński rejestr zachorowań na nowotwory. Pod uwagę brano najczęściej podejrzewane o związek z promieniowaniem z telefonów rodzaje raka: glejaki, oponiaki oraz nowotwór nerwu przedsionkowo-ślimakowego. Badanie nie wykazało korelacji pomiędzy używaniem telefonu komórkowego i prawdopodobieństwem zachorowania na te typy nowotworów.
Inny przykład? Tak zwane badanie Milion Women Study. Jak sama nazwa wskazuje, brało w nim udział ponad milion kobiet z Wielkiej Brytanii. Było to badanie self-reported, co ma oczywiście swoje wady, ale skorelowano je z danymi o zdrowiu, pochodzącymi z rejestrów medycznych. Nie wykazano związku pomiędzy użytkowaniem telefonu komórkowego i zachorowaniem na określone typy nowotworów.
Interphone to chyba największe tego typu badanie. Pod uwagę brano w nim nowotwory głowy, karku oraz szyi. Na jego potrzeby stworzono całe konsorcjum badaczy, którzy zajęli się normalizacją i analizą danych z trzynastu krajów. Dane o użytkowaniu telefonów pochodziły z kwestionariuszy. Podlegały potem walidacji i weryfikacji: sprawdzano informacje o użytkowaniu telefonu z udostępnionymi bilingami. Wzięto pod uwagę również osoby, które nie brały udziału. Dlaczego? Ma to sens, bo przecież człowiek, który przebywał np. w szpitalu, mógł nie wypełnić ankiety, dlatego przyjrzano się takim przypadkom. Z tak dużej ilości danych opublikowano wiele niezależnych analiz, ukazujących różne aspekty zebranych informacji. Stworzono następnie finałowy raport. Wynikł z niego brak statystycznej zależności pomiędzy użytkowaniem telefonu i chorobami nowotworowymi.
To na razie jedynie promieniowanie z samych telefonów. Co jednak z promieniowaniem emitowanym przez maszty komórkowe?
W praktyce również badano oddziaływanie masztów na populację ludzką. Można to dość łatwo przeprowadzić, gdy wiadomo gdzie ktoś mieszkał. Znając położenie masztów, możliwe jest nałożenie tych informacji na dane o zachorowalności na nowotwory i inne choroby.
Przykładowo, w jednym z dużych badań brytyjskich zbadano rodziny około tysiąca dzieci chorych na nowotwory, porównując je z podobno grupą rodzin zdrowych dzieci. Brano pod uwagę miejsce zamieszkania zarówno rodzin z dziećmi, jak i matek w czasie gdy były w ciąży. Nie znaleziono statystycznie znaczącej zależności pomiędzy zachorowaniem a odległością od masztu, a rodziny z obu grup mieszkały w podobnych średnich odległościach od nadajników.
Podsumowując: jak najbardziej istnieją niezależne badania dotyczące szkodliwości promieniowania komórkowego, zarówno od strony telefonów jak i masztów.
Warto wspomnieć o efekcie samego masztu. Okazuje się, że możemy się czuć gorzej po prostu dlatego, gdy go widzimy, nawet gdy jest wyłączony. Zdarzały się udokumentowane sytuacje, gdy mieszkańcy okolicy, gdzie stał maszt, skarżyli się na gorsze samopoczucie, mimo że nie był one jeszcze podłączony do źródła zasilania i nie nadawał fal radiowych. Jest to tzw. efekt nocebo – spowodowany wiarą, że coś nam szkodzi. Podobnie, mniej skarg na złe samopoczucie zdarzało się, gdy maszt był ukryty, np. w nieużywanym kominie.
Kim jest wspomniany przez rozmówcę dziennikarki doktor Barrie Trower?
Barrie Trower to gwiazda każdej argumentacji o szkodliwości promieniowania WiFi i komórkowego. Jest to ojciec chrzestny ruchu antyradiowego, którego pierwsze wypowiedzi sięgają lat 60. dwudziestego wieku. Przewidział on masowe epidemie raka mózgu od używania wszechobecnej technologii radiowej, którą obserwujemy dziś w każdym domu, który posiada urządzenia wyposażone w WiFi.
Argumentacja Trowera przegrała z nauką, a jego przewidywania się nie sprawdziły. Osiągnięcia na polu naukowym nie dostarczyły żadnych dowodów, że mógł mieć rację.
Co mówi o promieniowaniu radiowym WHO?
Inny rozmówca dziennikarki twierdził, że badania prowadzone są w zbyt krótkim czasie. O nieprawdziwości tej tezy świadczą przytoczone wcześniej przykłady.
Kolejne zdanie wzbudziło moją ciekawość:
Zaskoczyło mnie to na tyle, że postanowiłem odnaleźć taki dokument. Z jakim skutkiem - o tym za chwile. Dlaczego jednak zaskoczyła mnie taka deklaracja.
Jak słusznie zauważa rozmówca, mamy tu do czynienia z promieniowaniem niejonizującym. O co tu chodzi?
Pod kątem oddziaływania na materię, a właściwie na wiązania chemiczne w cząsteczkach, dzielimy promieniowanie na jonizujące i niejonizujące. Jonizujące jest tym „gorszym” – powoduje rozpad cząsteczek przez jonizację. Zjawisko to polega na „wytrąceniu” przynajmniej jednego elektronu z atomu substancji.
Do promieniowania jonizującego zaliczamy ultrafiolet, promieniowanie rengtenowskie oraz promieniowania gamma. Wszystkie zakresy tzw. spektrum elektromagnetycznego znajdujące się poniżej, nie oddziałują z materią w podobnym stopniu. Do tych zakresów zalicza się również fale radiowe emitowane przez maszty komórkowe.
Nie znamy ani teoretycznych podstaw, ani nie zaobserwowaliśmy w praktyce znaczącego oddziaływania tego promieniowania na organizmy żywe, w stopniu zaliczającym się do szkodliwego. Z kolei nasze otoczenie jest pełne promieniowania jonizującego. W promieniowaniu dostarczanym nam przez nasze Słońce jest go sporo - dlatego nie należy przesadzać z opalaniem.
Strona Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) jest faktycznie kopalnią wiadomości na temat zdrowia publicznego, w tym na temat nowotworów. Wśród głównych przyczyn nowotworów WHO wymienia:
- fizyczne kancerogeny takie jak ultrafiolet oraz promieniowanie jonizujące (a nie mówiłem?)
- chemiczne, takie jak azbest czy składniki dymu papierosowego
- biologiczne takie jak infekcje określonymi bakteriami i wirusami
Nigdzie WHO nie wymienia promieniowanie niejonizującego jako czynnika rakotwórczego. Skąd więc informacja podana w filmie? Odpowiedź wybrzmiała w kolejnym zdaniu rozmówcy Telepolis:
Dowiadujemy się na koniec, jak doszło do protestu
Pod koniec filmu widzimy osobę, która wyznaje:
Mam nadzieję że inicjatorka protestu korzysta z komputera podłączonego do Internetu za pomocą kabla ethernetowego, a nie przez WiFi.