Nowy iPhone oznacza nowe problemy. Przypominamy największe afery ze smartfonami Apple
Afera związana z ładowaniem iPhone'ów XS i XS Max rozpala media technologiczne na całym świecie. Po prawdzie, przy każdej nowej edycji urządzeń Apple'a media czekają tylko na wpadkę producenta.
Wpadki Apple to nośny temat, którym można - mówiąc kolokwialnie - grzać na różne sposoby. Co najważniejsze, zawsze znajdzie się audytorium, które w przypływie schadenfreude będzie zacierać ręce i udowadniać różne tezy. Na przykład taką, że Apple bierze z kosmosu ceny produktów, a jego smartfony nie są warte takich pieniędzy, bo... są zawodne. Co prawda nikt chyba nie słyszał o urządzeniu elektroniki użytkowej, które jest całkowicie wolne od wad, względnie nie psuje się nigdy, ale to akurat jest w tej dyskusji mało istotne.
Na drugim biegunie mamy, rzecz jasna, wiernych wyznawców, którzy potrafią uzasadnić nawet kuriozalną wpadkę producenta. Ta polaryzacja nie jest jednak niczym nadzwyczajnym, bo Apple po prostu budzi emocje, jako - póki co - najważniejszy producent smartfonów w historii (dziki atak wrogów takiego postawienia sprawy za 3, 2, 1...).
Historia iPhone'ów zestawiona z wynikami ich sprzedaży pokazuje, że producent zawsze wychodził obronną ręką z afer, które wybuchały z siłą bomby jądrowej, by ostatecznie okazać się strzałem z karbidu. Przypomnijmy najważniejsze z nich.
Antennagate - „trzymasz go źle”.
Antennagate to prawdopodobnie najgłośniejsza afera związana z iPhone'ami. Powiedziałbym nawet, że stała się elementem popkultury, bo do dziś przy każdej, najdrobniejszej nawet wpadce, nie tylko Apple'a, ale też innych producentów, pojawiają się komentarze nawiązujące do słynnych słów Steve'a Jobsa.
Szef Apple'a w czerwcu 2010 r. udzielił wyjaśnienia, które odnotowane zostało złotymi zgłoskami w historii public relations - jako antyprzykład oczywiście. „Po prostu unikaj trzymania go w ten sposób” - napisał Jobs, komentując problem objawiający się tym, że konkretny sposób chwytania iPhone'a 4 ma wpływ na antenę urządzenia.
Analizując tę aferę, trzeba oddzielić fakty od reakcji CEO Apple'a. Tak się składa, że 3 lub 4 miesiące po wybuchu skandalu kupiłem iPhone'a 4. Jedną z pierwszych czynności była próba uchwycenia go w sposób, który powodował zakłócenia sygnału odbieranego przez antenę. Musiałem zdrowo się namęczyć, żeby zmusić telefon do reakcji opisywanej przez wszystkie światowe media technologiczne. Dość powiedzieć, że zarówno ja, jak i miliony innych użytkowników na co dzień nie doświadczaliśmy żadnego problemu, bo sposób trzymania iPhone'a, który zakłócał sygnał, był nienaturalny. Po prostu nigdy go w ten sposób nie chwytałem i nawet nie musiałem - zgodnie ze słowami Jobsa - unikać konkretnego chwytu.
Reakcja Jobsa była arogancka i dlatego do dziś parafrazuje się jego słowa przy każdej możliwej aferze. „Trzymasz go źle” to pokłosie odpowiedzi szefa Apple'a.
Bendgate, czyli wygnij swojego iPhone'a.
Bendgate to afera, która wybuchła po premierze iPhone'ów 6 i 6 Plus w 2014 r. W skrócie problem polegał na tym, że aluminiowe iPhone'y wyginały się. Apple po raz kolejny pokazał, że PR nie jest jego mocną stroną, bo znów zrzucił winę na użytkowników, którzy mieli wyginać urządzenia. Firma tłumaczyła bowiem, że przypadki uszkodzenia telefonu przy normalnym użytkowaniu są „niesamowicie rzadkie”. Apple bronił się też, podając liczby: 9 użytkowników zgłaszających problem oficjalnie to kropla w oceanie milionów sprzedanych iPhone'ów.
Ciekawsze niż przewidywalna reakcja Apple'a było to, jak odpowiedział Internet. Oto mogliśmy obejrzeć liczne próby gięcia nie tylko iPhone'ów, ale również smartfonów innych producentów. Jedni wysnuli wnioski, że... każdy telefon da się w jakiś sposób wygiąć, jeżeli włożymy w to odpowiednią siłę. Inni wskazywali, że iPhone wyginał się zbyt chętnie.
Spowalnianie iPhone'ów.
O ile afera antenowa była najgłośniejsza, to tę dotyczącą spowalniania iPhone'ów należy uznać za najbardziej dotykającą użytkowników. Dlaczego? Bo dotyczy posiadaczy iPhone'ów od 6 przez 6S, SE, aż po iPhone'y 7, nie zaś jednego modelu.
W grudniu ubiegłego roku wyszło na jaw, że Apple w tajemnicy przed użytkownikami ogranicza wydajność swoich urządzeń, by zapobiec wyłączaniu się iPhone'ów. Tym razem producent zareagował zgoła inaczej niż poprzednio. Najpierw obniżył ceny wymiany akumulatorów. Wymienimy je do końca 2018 r. za 129 zł. Następnie, wraz z iOS-em 11.3 wprowadził funkcję zarządzania wydajnością i pozwolił użytkownikom na dezaktywację funkcji. W przypadku, gdy urządzenie się wyłączy, bo akumulator nie był w stanie obsłużyć tzw. „szczytowego poboru mocy”, funkcja włącza się ponownie, ale posiadacz iPhone'a znów może z niej zrezygnować.
Apple tłumaczył, że wprowadził zarządzanie wydajnością dla dobra użytkowników. Firma uznała bowiem, że istotniejszy niż pełna wydajność jest dostęp do urządzenia w każdej chwili, a wyłączenie się iPhone'a może uniemożliwić jego posiadaczom na przykład kontakt z numerami alarmowymi.
Mimo popełnionych na początku błędów, Apple poradził sobie z kryzysem wizerunkowym. Nadal jednak są użytkownicy, którzy na nazwę producenta reagują skojarzeniem „spowalnianie iPhone'ów”, nie wiedząc, że tym razem Apple zaproponował kompleksowe rozwiązanie.
Chargergate - naładuj iPhone'a XS.
Afera z ładowaniem iPhone'ów XS i XS Max wygląda blado przy wyżej opisanych. Nie przeszkadza to przeciwnikom Apple'a (tak, istnieje cała rzesza takowych) w formułowaniu przepowiedni, w których kabel Lightning okazuje się gwoździem do trumny amerykańskiego producenta. Nic takiego oczywiście się nie stanie, a Apple jak zwykle poradzi sobie, ale to jedna z tych świetnych okazji do kpin, których nie można przepuścić.
Trudno dziwić się takim reakcjom, gdy cena iPhone'a XS zaczyna się od 4979 zł, a modelu XS Max od 5479 zł. Działa tu prosty mechanizm wysokich oczekiwań i/lub przewrotnej niewiary w sprostanie im.
Apple to firma ze świecznika branży technologicznej. Jej wpadki będą grillowane na wszelkie sposoby. Te duże, jak antennagate i te mniejsze, jak uszczęśliwianie na siłę posiadaczy sprzętów Apple'a albumem zespołu U2 czy niedopracowane na początku Mapy.
Afera związana z innym gigantem, Samsungiem, pokazuje, że nie tak łatwo zaszkodzić firmie o globalnej pozycji. Płonące Note'y miały według niektórych komentatorów nie tylko zmieść z powierzchni tę linię smartfonów, ale i poważnie zachwiać producentem. Dziś wspomina się o nich w żartach i kpinach, a Koreańczycy sprzedają tak dobre urządzenia, że o Samsungu Galaxy Note 9 mówi się wręcz, że jest nudny. Z Apple’em jest podobnie, zgodnie z powiedzeniem mówiącym, że psy szczekają, a karawana jedzie dalej.