REKLAMA

Mamy wreszcie szansę pokonać smog. Ale bez zmiany mentalności na wygraną nie ma co liczyć

Sejm przyjął długo wyczekiwaną ustawę o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw. Teraz brakuje tylko podpisu prezydenta i walka z zanieczyszczonym powietrzem odtąd ma być o wiele łatwiejsza i skuteczniejsza. 

11.07.2018 08.01
Nowe przepisy mają pomóc pokonać smog.
REKLAMA
REKLAMA

Można będzie pokonać smog. Tak mówią. Ale w rewolucję nie wierzę. Dlaczego? Decydująca będzie zmiana w naszej mentalności, a na to poczekamy. Znacznie dłużej niż na te nowe przepisy.

Mamy pecha ze smogiem w Polsce. Gdy gruchnęła informacja Międzynarodowej Organizacji Zdrowia (WHO), że na 50 miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem aż 33 jest w kraju nad Wisłą, byliśmy właśnie w trakcie wewnętrznej, politycznej zmiany warty. Na początku dla polityków były wtedy przecież ważniejsze sprawy. A potem smog stał się orężem.

Dla samorządowców w ciskaniu bez opamiętania w rząd, bo trudno było nie zarzucić zaniechania w tym względzie. Dla władzy centralnej z kolei jako możliwość utarcia nosa w regionach, a przy okazji skłócenia z węglowymi spółkami samorządowych działaczy spod nie tego znaku partyjnego, co trzeba.

Pokonać smog – to tak dobrze brzmi.

Kiedy już obie strony były dobrze okopane i tylko co pewien czas słychać było świst wyprowadzanego kolejnego ciosu tej smogowej utarczki, gabinet Mateusza Morawickiego ogłosił program „Czyste powietrze”. Premier zrobił to chyba tylko tak, jak potrafi: z wielką pompą, uśmiechem przyklejonym do licznych obietnic i prawie przyrzekając najczystsze powietrze na całym świecie, pokazując receptę jak raz na zawsze pokonać smog. Samorządowcy, którzy przy każdej nadarzającej się okazji atakowali bierność władzy centralnej, musieli przynajmniej na chwilę spuścić z tonu.

Ale nie na długo. Bardzo szybko bowiem okazało się, że z realizacją „Czystego powietrza” za różowo nie jest, a sam uśmiech premiera nie wystarczy. Program, który w sumie zakładał 15 rekomendacji, przyjęto w kwietniu 2017 r. Po roku, według przedstawicieli Polskiego Alarmu Smogowego, tak naprawdę o realizacji można mówić tylko w jednym przypadku. Chodzi o promocję transportu niskoemisyjnego. Rzecz ważna – nie ma wątpliwości, ale w kontekście powstawania zanieczyszczonego powietrza – już nie taka wiodąca. Tutaj bezsprzecznie prym wiodą kopciuchy z domowych gospodarstw. Chcąc pokonać smog - trzeba tym zająć się w pierwszej kolejności.

Ponad rok apeli – wreszcie jest ustawa.

Projekt ustawy o monitorowaniu i kontrolowaniu jakości paliw był już gotowy w marcu. Ale przecież władza centralna nie jest od zadowalania przeciwników politycznych, też tych regionalnych i lokalnych. Zwłaszcza w obliczu jesiennych wyborów samorządowych, w których pierwszy raz stawką jest 5-letnia kadencja. W dodatku co chwilę było znowu głośno o sądach, trzeba było na międzynarodowych salonach pokazywać niezależność i dumę wielką. Walka ze smogiem zaś wyborczo jest zbyt ważna, żeby stawiać kolejne kroki jakby przy okazji, w cieniu. A nie w rytm werbli i w świetle jupiterów.

Projekt czekał więc od marca. Na początku lipca miał szczęście. Dostał się do marszałkowskiego harmonogramu i Sejm nowe przepisy przyjął. W zapisach spodziewano się obligatoryjnych zakazów sprzedaży najgorszych i determinujących powstawanie smogu paliw. Tymczasem ustawa wprowadza termin świadectwa jakości. Takie będzie musiał dołączać sprzedawca węgla dla klientów indywidualnych. Ci wreszcie mają wiedzieć, za co płacą i czym palą w piecach. I tak powoli ma udać się pokonać smog.

Ale kontroli w domach ma nie być.

Jeszcze nie tak dawno rząd poważnie myślał o możliwości karania mandatem przez kominiarza. O takim rozszerzeniu kompetencji pozytywnie miało wypowiadać się Ministerstwo Środowiska. Ale czytając przyjęte przez Sejm przepisy widać czarno na białym, że ten pomysł jest już przeszłością. Tak jak w ogóle kontrole indywidualnych palenisk, których po prostu ma nie być. Inspektorzy za to mają pojawiać się na składach paliw stałych oraz na przejściach granicznych.

Kontrole będą przeprowadzane przez Inspekcję Handlową lub Urząd Skarbowo-Celny wyrywkowo. Ich koszt będzie ponosił Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Krajowa Administracja Skarbowa.

Mogą być kary Komisji Europejskiej.

Tak, dzisiaj Polska jest dumna i żadna Komisja Europejska jej nie groźna. Ale możliwość ukarania naszego kraju za zbyt zanieczyszczone powietrze to żadne banialuki, a jak najbardziej prawdopodobny scenariusz. Pozwano nas za naruszanie unijnej dyrektywy z 2008 r., określającej dopuszczalne zanieczyszczenia powietrza.

W lutym br. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał orzeczenie, w którym stwierdza, że Polska złamało prawo Unii Europejskiej dopuszczając do wieloletnich przekroczeń stężeń pyłu zawieszonego PM10 w powietrzu. Na razie nie zasądzono żadnych kar, ale Komisja Europejska może o nie wnieść w każdej chwili. Biorąc pod uwagę, w jak kiepskim kierunku podąża w ogóle dialog Polski z UE, lepiej bądźmy na taką ewentualność przygotowani.

Więcej polskich miast na czarnej liście.

Najlepszym potwierdzeniem tego, że w ostatnich dwóch latach smog w Polsce był instrumentem walki politycznej, a nie tematem poważnej debaty, są najnowsze dane WHO. Według nich już nie 33, jak to było jeszcze w 2016 r., a 36 polskich miast znalazło się w rankingu 50 najbardziej zanieczyszczonych w Europie. Na potrzeby rankingu w 4300 miastach sprawdzano w okresie rocznym średni poziom pyłów zawieszonych w powietrzu, którym oddychamy, a który wywołuje wiele niebezpiecznych chorób.

Zestaw trochę przeraża. Na 20 pierwszych miast na liście aż 16 jest z naszego kraju. Uzupełniają miasta z Bułgarii. W pierwszej dziesiątce znalazły się: Opoczno (3. miejsce w całym rankingu), Żywiec (4), Rybnik (5), Pszczyna (6), Kraków (8), Nowa Ruda (9) i Nowy Sącz (10).

Trudno uwierzyć w skuteczność przepisów.

W debatach i konferencjach na temat smogu biorę udział od co najmniej dwóch lat. Słyszałem już argumenty wszystkich. Atakujących się wzajemnie samorządowców z rządem. Producentów kotłów i reprezentantów rynku wydobywczego. Wreszcie samych lekarzy. Równocześnie obserwuję z jednej strony ewolucję przepisów w tym względzie, a z drugiej podejście do tematów samych „Kowalskich”.

W pierwszym przypadku widzę wyścig. Najpierw były uchwały antysmogowe przyjmowane przez samorządy wojewódzkie w postaci prawa miejscowego. Potem były rządowe obietnice i wreszcie przyjęcie ustawy o normach jakości paliw. Ale cisza na przykład o większych kompetencjach strażników gminnych, którzy mogliby wtedy być skuteczniejsi w walce ze smogiem. Dowiedzieliśmy się za to, że w domach kontroli ma nie być w ogóle.

A co z obserwacji „Kowalskich”? Nic. Dalej nie brakuje tych, którym łatwiej wrzucić do pieca niż do kosza. Co z tego, że z komina widać ciemną smugę na kilometr? Że sąsiedzi kaszlą? Wolne żarty. Bo niby zakazują, ale nikt nie sprawdza. No to hulaj dusza, piekła nie ma.

Bez zmiany mentalności na wygraną nie ma co liczyć.

REKLAMA

I nie do końca wierzę, że takie podejście szybko się zmieni. To nie segregacja śmieci, gdzie do zmiany przepisów nie musimy sięgać do własnej kieszeni, przynajmniej nie tak głęboko. Ale ze smogiem jest inaczej. Nie dość, że na lepszy piec trzeba wyłożyć, to jeszcze tego najgorszego (czyli najtańszego) paliwa nie pozwalają palić. Czyli inni mają być zdrowi, ale trochę moim kosztem? Po moim trupie…

Obserwując wieczorami od miesięcy pobliskie kominy jestem przekonany, że podobny proces myślowy zachodzi u niejednego. Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że najskuteczniejsi będziemy w bojach ze smogiem nie po zmianach przepisów, a po zmianie mentalności. Po nauczeniu się spoglądania ciut dalej niż na koniec własnego nosa.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA