Android niczym Windows 95 z Internet Explorerem? Podobieństwa są pozorne
Trudno ze sobą nie kojarzyć dwóch głośnych spraw na rynku IT. Google, podobnie jak niegdyś Microsoft, musi zaprzestać dalszego promowania swojej przeglądarki w swoim systemie. Rezultaty będą jednak zgoła odmienne.
Czytając o rekordowej karze nałożonej na Google’a przez Komisję Europejską trudno nie czuć irytacji. Po raz kolejny urzędnicy próbują ingerować w wolny rynek posługując się literą prawa, której zasadność nadal pozostaje poza moim pojmowaniem. Sztucznie osłabiając pozycję Google’a promujemy produkty, których bez tej interwencji byłyby dla nas nieistotne. Chrome nie podbił macOS-a i Windowsa, bo był do nich dołączany. Przeglądarka okazała się po prostu lepsza dla ogółu od Edge’a, Safari i reszty konkurencji.
Podobnie wygląda sytuacja na Androidzie. Nie dokładnie tak samo – z pewnością część użytkowników tego systemu nie zmienia domyślnej przeglądarki, bo nie jest świadoma takiej możliwości czy potencjalnych korzyści. Gdyby jednak na Androida pojawił się uniwersalny hit, Google mógłby dwoić się i troić, by promować Chrome’a, a i tak byśmy używali czegoś innego.
Podobne zjawisko obserwowaliśmy wiele lat temu. Microsoft, podobnie jak Google, wykorzystywał swoją pozycję i stosował godne pożałowania praktyki biznesowe, by sztucznie promować Internet Explorera. Podobnie jak do Google’a, w końcu urzędy się do niego dobrały. Tyle że to nie wyroki zniszczyły dominację przeglądarki Microsoftu, a Firefox. Produkt darmowy, otwarty i lepszy. By mógł powstać Firefox (a potem Chrome), musiała istnieć najpierw motywacja, by stworzyć tak dobrą przeglądarkę, byśmy używali tej domyślnej tylko po to, by ją pobrać.
Nie mam jednak kompetencji, by merytorycznie opiniować europejskie prawo antymonopolowe czy decyzję Komisji Europejskiej.
Zamiast wyrażania niesmaku proponuję zastanowić się nad skutkami tego, co się wydarzyło.
Czytałem komentarze pod tekstami Tomka i Mateusza. Wiele osób ogarniętych dziwną niechęcią do firmy Google już się cieszy, będąc przekonanymi, że to oznacza koniec panowania Androida i Chrome’a – zdecydowanych liderów popularności w swoich kategoriach produktowych. Tak jak kiedyś proces antymonopolowy o łączenie Internet Explorera z Windows był początkiem kryzysu w Microsofcie.
Zupełnie nie rozumiem logiki, jaka ma być fundamentem tego rozumowania. Przypominam też, że Android obecnie jako jedyny system mobilny na rynku pozwala na zmianę domyślnych aplikacji, i to w bardzo szerokim zakresie. Ale przede wszystkim przypominam, że monopol Microsoftu i Google’a ma dwie różne przyczyny.
Microsoft poprzez swoje godne pożałowania praktyki biznesowe z ubiegłego wieku szkodził produktom obiektywnie lepszym. Kto w tamtych latach amatorsko parał się programowaniem stron internetowych zapewne pamiętał, że pisało się je w dwóch wersjach – zgodnej ze standardami i takiej, która bez błędów wyświetli się w Internet Explorerze. Fakt faktem, dziś pisze się specjalne wersje witryn dla Chrome’a, ale nie dlatego, że coś na nim nie działa – a by wykorzystać jego niestandardowe, dodatkowe funkcje.
Sedno sprawy? Jedynym skutkiem zamieszania będzie sama grzywna.
Dziś korzystamy z Windowsa i Edge’a bo mamy taki kaprys, chęć, lub bo pracodawca tego wymaga. Mamy wybór w platformach operacyjnych i przeglądarkach internetowych. W czasach procesu antymonopolowego przeciwko Microsoftowi wybór miał raczej charakter teoretyczny. Korzystaliśmy z rozwiązań tej firmy, bo w zasadzie nie mieliśmy wyjścia. Niektórzy domowi pasjonaci bawili się Linuksem lub niszowymi w tamtych latach platformami Apple’a, praktyczny wybór jednak był jeden: Windows 9x a później Windows XP. Jeżeli więc uznamy, że prawo antymonopolowe w aktualnej formie jest słuszne, to sprawa przeciwko twórcom Windowsa w końcu zapewniła nam możliwość korzystania z lepszych narzędzi, niż te od Microsoftu.
No dobrze, to teraz kto korzysta na Androidzie z Wyszukiwarki Google, Chrome’a, Map Google, Gmaila czy Kalendarza Google bo musi? Bo nie ma innego wyjścia? Kto przeklina te usługi, ale z braku wyjścia i tak ich używa? Nie spodziewam się lasu rąk. Podejrzewam też, że gdybyście mieli do wyboru telefon z Androidem z Usługami Play i ten sam telefon z zestawem od konkurencji, bez wahania większość z was wybrałaby ten pierwszy. Chociażby z uwagi na Sklep Play – bez niego Android nie ma większego sensu.
Kilku producentów zapewne spróbuje wykorzystać okazję, jeżeli Google przegra również apelację, którą zapowiada. Spodziewam się, że Samsung zacznie mocniej forsować swoje usługi kosztem tych od Google’a – to idealny moment, by zaatakować do tej pory śmiechu wartym asystentem Bixby. Jestem jednak przekonany, że w ujęciu ogólnym nie zmieni się nic. W urządzeniach z Androidem dominować będą Chrome i Usługi Play. Eksperymenty takie, jak bazujący na otwartej odmianie Androida Fire OS od potężnego Amazonu, pozostaną tam, gdzie wspomniany Fire OS się aktualnie znajduje.
Nie tylko dlatego, że Google tego chce, ale przede wszystkim dlatego, bo tego chcą jego klienci.
Dla Microsoftu proces antymonopolowy skutkował kryzysem, który zaszkodził całej firmie, rujnując jej wizerunek na długie lata. Google’a zaboli te 5 mld dol. kary, bo apelację zapewne przegra. Prawdopodobnie też kilka firm skorzysta na zamieszaniu i zarobi kilkaset tysięcy zielonych na umowach o preinstalacje aplikacji na urządzeniach z Androidem. Ale to mniej więcej byłoby na tyle.
Usługi Google’a potrzebują realnej konkurencji. Niektóre nawet ją posiadają – sam na swoim telefonie mam kilka niedomyślnych aplikacji. Nie wyobrażam sobie jednak sprzętu z Androidem bez Map Google, Wyszukiwarki Google czy YouTube’a. Bo co mam w zamian? Binga i DuckDuckGo? Bądźmy poważni.