Wszelkie niedostatki nadrabia klimatem. Unforeseen Incidents to prawdziwa perełka - recenzja
Na wznoszącej fali popularności gier niezależnych napływa do nas istny renesans gier point n’ click, a wraz z nim Unforeseen Incidents – produkcja, która przypomniała mi, za co niegdyś kochałem klikanki. I za co ich nienawidziłem.
Gra niemieckiego studia Backwoods Entertainment w swojej formule jest klasycznym tytułem point n’ click, z grafiką 2D, polegającą na rozwiązywaniu zagadek klikając w elementy na ekranie. Już na pierwszy rzut oka wyróżnia się jednak oprawą, a im więcej czasu z nią spędzałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że to prawdziwa perełka. Niestety, niepozbawiona wad. Powiedziałbym wręcz, że na każdą zaletę produkcji przypada solidnej długości rysa.
Na plus: oprawa graficzna
Grafika Unforeseen Incidents jest prześliczna. Specyficzna, momentami dziwaczna, karykaturalna wręcz. Ale w tym wszystkim jest naprawdę piękna, z masą poukrywanych detali. Przywodzi na myśl komiksy Śledzia, polskiego autora takich dzieł, jak Osiedle Swoboda czy Komisarz Żbik. Doskonale pasuje do abstrakcyjnego charakteru gry – z jednej strony opowiadającej przerażającą historię (o czym za chwilę), a z drugiej sypiącej suchawe żarty ustami Harpera Pendrella, głównego bohatera opowieści.
Lokacje są piękne i różnorodne. Mamy tu opuszczone miasteczko, zdezelowaną stację benzynową, starą farmę, pełne zapierających dech w piersiach krajobrazów góry i wiele, wiele więcej. Każda miejscówka ma swoje unikalne cechy i ani razu nie czuć, jakbyśmy „już tu byli”.
Na minus: animacja postaci
O ile statyczne tła to małe dzieła sztuki, o tyle design postaci, a szczególnie ich animacja, wyglądają mocno tak sobie. Do nietypowego wyglądu bohaterów można przywyknąć; nieproporcjonalne kończyny i przedziwne wyrazy twarzy to część estetyki tej produkcji. Za to animacja jest sztuczna i brzydka. Widać to najbardziej gdy główny bohater natrafia na jakiekolwiek schody – zamiast po nich wchodzić, po prostu „wsuwa się” na szczyt. Usta postaci też zanimowane są w sposób co najmniej dziwaczny. Nikt nie oczekuje od gry 2D idealnej mimiki twarzy, ale patent zastosowany w produkcji Backwoods jest po prostu brzydki.
Na plus: oprawa dźwiękowa
Motywy muzyczne w Unforeseen Incidents są doskonale dopasowane do lokacji. Na każdą część mapy przypada nieco inna ścieżka dźwiękowa i aż szkoda, że jest ich tak niewiele. Kapitalną robotę robi też anglojęzyczny dubbing. Aktorzy są znakomicie dopasowani do swoich ról i grają je po mistrzowsku.
Na minus: sound design
O ile jednak muzyka i dubbing zasługują na pochwały, tak sound design całości jest zwyczajnie leniwy. Jakby ktoś powiedział ekipie dźwiękowców „no, tu wrzućcie jakiś szum wiatru, tu plusk wody, tam trochę odgłosów lasu i będzie ok”. Może zbyt wiele wymagam od prostej przygodówki, ale jednak w 2018 roku mam prawo oczekiwać od każdej gry, że np. odgłos kroków będzie się idealnie zgrywał z animacją chodzenia bohatera, a do tego różnił się zależnie od nawierzchni, po której stąpa.
Na plus: klimat
To jedyny plus, przy którym nie mogę się dopatrzyć korespondującego minusu. Klimat Unforeseen Incidents jest znakomity. Wyjątkowa oprawa graficzna w połączeniu z dobrą muzyką i ciekawą intrygą tworzą duszną, niepokojącą atmosferę rodem z Archiwum X czy Twin Peaks. To dokładnie ten sam klimat – jeśli więc ktoś wielbi powyższe dzieła, z marszu powinien sięgnąć po klikankę Backwood Entertainment.
[gallery link="file" ids="746932,746938,746929"]
Nie brakuje tu zresztą odniesień do tych ikonicznych dzieł popkultury. Harper Pendrell od czasu do czasu rzuci tekstem w stylu „Sowy nie są tym, czym się wydają” albo żartobliwą uwagą o porwaniach przez kosmitów. Zupełnie subiektywnie, grając w Unforeseen Incidents czułem się jakbym oglądał jeden z odcinków X-Files.
Na plus: intryga
Fabuła Unforeseen Incidents w pierwszym z pięciu rozdziałów wydawała mi się banalna i wtórna. Zaraza nieznanego pochodzenia dotyka małe miasteczko i dziesiątkuje jego mieszkańców, a nasz bohater, wioskowy głupek, przypadkiem trafia w centrum wydarzeń. W tle rysuje się rządowy spisek, na którego trop trafia młoda dziennikarka. Wszystko już było.
Dopiero drugi rozdział zaczyna odkrywać ciekawą, dobrze zarysowaną intrygę, która jest nie wtórna, a co najwyżej silnie inspirowana klasyką gatunku. Próbując odkryć zagadkę tajemniczej sekty poznajemy ciekawych bohaterów pobocznych i odkrywamy mroczne sekrety jednego z przyjaciół głównego bohatera.
W tym miejscu muszę też pochwalić stworzone przez Backwoods postaci – są ciekawe i wielowymiarowe, zwłaszcza Harper Pendrell, główny bohater. Na początku strasznie mnie irytował. Pendrell to typowy wiejski gamoń, miejscowa złota rączka, który niestety oprócz wiedzy na temat narzędzi ma w głowie sporo wolnej przestrzeni. Przynajmniej tak oceniamy go przez pryzmat pierwszych rozmów i głupawych uwag. Dopiero w późniejszych rozdziałach zaczynamy z nim sympatyzować, a pod koniec – co bardzo mnie zdziwiło – nawet Pendrella polubiłem.
Podobnie rzecz się ma z innymi postaciami. Żaden z głównych bohaterów nie jest taki, jak się na początku wydaje. Szczególnie rozbawiła mnie postać dziennikarki (uwaga – spoiler!), która z początku sprawia wrażenie doświadczonej i profesjonalnej, a na końcu okazuje się, że… to freelancerka, która dopiero stawia pierwsze kroki w branży, a jej największym osiągnięciem jest artykuł o 7 zastosowaniach domowego chleba (numer 5 cię zaskoczy).
Na minus: sztuczne wydłużanie gry i przeciąganie opowieści
Fabuła w Unforeseen Incidents jest niestety krótkawa. Gdyby nie dwa bugi, przez które musiałem od początku przechodzić rozdziały (zgłoszone do producenta i już naprawione), ukończyłbym tę grę w niecałe 6 godzin. To niewiele. Samej opowieści jest tu niestety jeszcze mniej, a większość czasu zajmuje nam wtórne bieganie od lokacji do lokacji, by rozmawiać po wielokroć z tymi samymi postaciami i zadawać im pytania, które moglibyśmy równie dobrze zadać przy pierwszej rozmowie.
Na plus: zagadki i poziom trudności
Współczesne gry mają tendencję do prowadzenia gracza za rączkę. Wystarczy podążać za podpowiedziami i jak po sznurku dochodzimy do końca. Nie tym razem.
Unforeseen Incidents zmusza gracza do skupienia się na otoczeniu, właściwie już od pierwszej sceny. Każdy rozdział poprzedza krótka audycja radiowa – w pierwszej z nich pada numer, pod który musimy zadzwonić chwilę później, próbując ratować życie chorej dziewczyny. Takich przykładów można by wymienić dziesiątki, ale ogólnie gra Backwood Entertainment wymusza na graczu wyciąganie własnych wniosków z tego, co dzieje się dookoła.
Zagadki są ciekawe i zróżnicowane, od załatwienia kumplowi telewizora, by zajrzeć za jego plecami do księgi gości w hotelu, aż po stworzenie własnego odczynu do wywołania negatywów. Każda z zagadek jest niepowtarzalna i unikatowa, nie ma tu wielokrotnego powtarzania tych samych sekwencji.
Jeśli nie dajemy sobie rady z jakąś zagadką, Pendrell mruknie pod nosem jakąś sugestię, ale one również nie są bezpośrednią podpowiedzią rozwiązania. W tej grze naprawdę trzeba się momentami nagłowić.
Na minus: brak dziennika
Ten brak prowadzenia za rączkę został jednak pociągnięty przez twórców o krok za daleko. Doszło do tego, że grając w Unforeseen Incidents trzymałem na podorędziu… notatnik, w którym zapisywałem ważne informacje padające w dialogach.
Gra nie oferuje żadnego dziennika, żadnego zapisu zebranych informacji, żadnej opcji odtworzenia dialogu. Polegać możemy wyłącznie na własnej pamięci (lub odręcznych notatkach). W efekcie jeśli coś wyleci nam z głowy, czeka nas żmudny powrót do poprzednich lokacji i powtórne odbywanie tych samych dialogów. To kolejny z zabiegów, który miał zapewne wydłużyć czas rozgrywki. Niestety, jest przy okazji bardzo irytujący.
Na plus: humor
Choć gra opowiada trudną, mrożącą krew w żyłach historię, Harper Pendrell raz po raz rozładowuje napiętą atmosferę żartami. Jego uwagi bywają co prawda tak suche, że aż chrupie w zębach, ale zdarzają się przykłady naprawdę błyskotliwego, sarkastycznego humoru, który bardzo doceniłem.
Na minus: dobre żarty pojawiają się nieco za późno
Może to celowy zabieg studia, może nie, ale w początkowej fazie gry żarty Pendrella są na tyle nieśmieszne (i niesmaczne miejscami), że trudno nie przewracać oczami. Dopiero w drugim rozdziale humorystyczna strona głównego bohatera przestaje irytować, a potem nawet zaczynamy doceniać jego żarciki.
To samo zresztą tyczy się pozostałych aspektów rozgrywki – im mocniej się w nią zagłębiamy, tym wszystko staje się lepsze. Zagadki są ciekawsze, humor bardziej inteligentny, dialogi żywsze, fabuła nabiera tempa. Początek gry nie jest zły, ale stanowi ledwie przystawkę do znakomitego dania głównego.
Unforeseen Incidents to prawdziwa perełka.
Pomimo wymienionych minusów, bawiłem się świetnie przy tej grze. Przypomniałem sobie, za co niegdyś kochałem ten gatunek (fabuła, zagadki) i za co nienawidziłem (poziom trudności, niepotrzebne dłużyzny). Szkoda tylko, że historia jest tak krótka i momentami pozostawia niedosyt. Aż chciałoby się poznać trochę więcej szczegółów odnośnie niektórych wątków, które są ledwie liźnięte przez główną oś fabularną.
Wszystkie niedostatki Unforeseen Incidents nadrabia jednak klimatem i choćby dlatego warto sięgnąć po tę produkcję. Wszyscy miłośnicy X-Files, Twin Peaks, Alana Wake’a, Stranger Things czy prozy Stephena Kinga poczują się tu jak w domu.
Sugerowałbym jednak poczekać na jakąś wyprzedaż. W tej chwili bowiem Unforeseen Incidents kosztuje na GOG.com aż 70 zł. Nie umniejszam artystom z Backwood Entertainment, ale… jak na tak krótką rozrywkę, to dość wygórowana cena.
Za to gdy spadnie ona poniżej 50 zł, polecam brać od razu i zanurzyć się w niezwykłą historię wioskowej złotej rączki, tajemniczej organizacji i konspiracji, która może pochłonąć miliony żyć. Ja nie mogłem się oderwać.