NASA ma nowego szefa. Lot na Marsa i górnictwo kosmiczne to nowa strategia Amerykanów
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, kwiecień 2018 r. przejdzie do historii jako początek nowej ery podboju kosmosu. Bardzo bym chciał, żeby tak się stało.
Ok, ale po kolei. Po pierwsze, amerykańska agencja kosmiczna NASA ma nowego szefa. Został nim Jim Bridenstine, członek Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, republikanin i były pilot wojskowy. Pod jego kierownictwem NASA ma rozwijać się szybciej i realizować znacznie bardziej ambitne projekty. Jakie?
Stany Zjednoczone rozpoczynają nowy rozdział w kosmicznym wyścigu.
Na to pytanie wyczerpującej odpowiedzi udzielił Mike Pence, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, podczas swojej przemowy na Space Symposium w Kolorado. Wystąpienie przedstawiciela administracji Donalda Trumpa kojarzy mi się ze śmiałą deklaracją Johna F. Kennedy'ego, który w 1962 r. obiecał, że Amerykanie wylądują na Księżycu.
Pence zresztą również wspominał o naszym naturalnym satelicie. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych chce, aby do 2024 r. pojawiła się tam stacja kosmiczna, której głównym zadaniem będzie produkcja paliwa wodorowego z lodu znajdującego się na Księżycu. Po co? Żeby zatankować „duży statek kosmiczny”, który do 2024 r. powinien być już w drodze na Marsa!
Jeszcze rok temu wydawało się, że kosmiczny wyścig supermocarstw to zamknięty rozdział w naszej historii. Kontrola przestrzeni kosmicznej okazała się jednak zbyt cenna, żeby z niej rezygnować. Przemówienie Pence'a odarte było z jakiegokolwiek romantyzmu. Było wręcz do bólu pragmatyczne.
Baza księżycowa, lot na Marsa i górnictwo kosmiczne.
Oprócz bazy księżycowej i załogowego lotu na Czerwoną Planetę, administracja Trumpa liczy również na postępy w dziedzinie górnictwa kosmicznego. Rozwój tej domeny miałby ogromny wpływ na sytuację geopolityczną na naszej planecie. Dostęp do rzadkich pierwiastków skrywających się w asteroidach wpłynąłby chociażby na Chiny i Rosję, które kontrolują obecnie największe złoża rzadkich metali.
Żeby zrealizować powyższa założenia, Stany Zjednoczone chcą również wybudować stacje na niższych orbitach, na których powstawałyby większe kosmiczne konstrukcje. Takie rozwiązanie w dłuższej perspektywie byłoby o wiele bardziej opłacalne, niż ich budowa na Ziemi. Pence nie zapomina również o ogromnej roli najnowszych technologii, takich jak sztuczna inteligencja, automatyzacja, druk 3D czy nanotechnologie.
Niewykluczone, że do 2024 r. Stany Zjednoczone będą dysponować np. gotowymi rozwiązaniami umożliwiającymi druk silników rakietowych. Zagadnieniem tym obecnie zajmują się trzy amerykańskie firmy: Relativity Space, Ursa Major Technologies i Additive Rocket Corporation.
W wyścigu kosmicznym nie może zabraknąć sektora prywatnego.
Pence podkreślał kilka razy, że bez ścisłej współpracy z sektorem prywatnym ten ambitny plan na podbój kosmosu raczej się nie powiedzie. Nowa strategia powstała zresztą w oparciu o rakiety Falcon, które nie powstałyby, gdyby nie szalone pomysły Elona Muska. Jeff Bezos z kolei na pewno zaangażuje się w projekt dotyczący górnictwa kosmicznego.
Zastanawiam się tylko, jak inne kraje zareagują na nową strategię Amerykanów. Tajemnicą Poliszynela jest zresztą to, że w nowe projekty kosmiczne zaangażowany będzie również Pentagon. Inne supermocarstwa z pewnością nie będą zadowolone z takiego obrotu spraw na ziemskiej orbicie.
Żeby tylko nie skończyło się na obietnicach...
Na razie jednak to wszystko to tylko polityczne obietnice. Nie wiadomo, czy uda się je spełnić. Równie dobrze może okazać się, że Trump nie zostanie wybrany na drugą kadencję, a jego następca będzie mieć diametralnie inną koncepcję dotyczącą podboju kosmosu. Stwierdzi na przykład, że są ważniejsze sprawy i nie ma co wydawać publicznych pieniędzy na jakieś orbitalne bazy i budowę statków kosmicznych.
Podobny hurra-optymizm panował już w latach 70., kiedy to obiecywano ludziom, że lądowanie na Księżycu to dopiero początek, że zaraz zacznie się kolonizacja planet na masową skalę i spędzanie wakacji w kosmicznych hotelach zarządzanych przez inteligentne roboty. Mam nadzieję, że tym razem na obietnicach się nie skończy.