REKLAMA

37 powodów, by nie korzystać z aplikacji Natural Cycles. Tyle kobiet chciało przez nią dokonać aborcji

Korzystanie z kalendarzyka jako metody antykoncepcji to nic nowego. Na rynku jest wiele aplikacji, które mają ułatwiać określenie dni płodnych i niepłodnych, ale ich akuratność pozostawia zwykle wiele do życzenia. Natural Cycles miało to robić tak dobrze, że uzyskało certyfikat Unii Europejskiej i zostało uznane za wyrób medyczny. Brzmi świetnie, ale pojawiły się wątpliwości. Dokładnie 37 wątpliwości. 

16.01.2018 20.34
37 kobiet zaszło w niechcianą ciążę korzystając z aplikacji Natural Cycles
REKLAMA
REKLAMA

Szpital Södersjukhuset w Sztokholmie zgłosił aplikację do szwedzkiej instytucji odpowiedzialnej za nadzór nad produktami medycznymi. Zdecydował się na to po tym, jak od września 2017 r. 37 kobiet zgłosiło się tam, twierdząc, że zaszły w ciąże mimo korzystania z Natural Cycles.

Certyfikowana w Unii Europejskiej.

Według jej twórców z aplikacji korzysta obecnie 500 000 kobiet na świecie. Jej popularność poszybowała w górę w momencie, w którym firma Tüv Süd przyznała jej znak CE. W ten sposób aplikacja została oficjalnie uznana w Unii Europejskiej za wyrób medyczny i zaufanie do niej wzrosło.

Żeby dostać taki certyfikat, twórcy Natural Cycles musieli przedstawić przekonujące badania, zaświadczające o jej skuteczności. Dane dostarczone przez nich wskazują, że jest równie skuteczna, co pigułka antykoncepcyjna.

W badaniach przeprowadzonych nad aplikacją przez samych jej twórców, 143 spośród 4054 kobiet biorących udział w badaniu zaszło w ciążę, ale tylko 10 ciąż wiązało się ze złym wskazaniem dnia płodnego przez apkę. Reszta była głównie efektem zignorowania jej zaleceń.

Jak działa Natural Cycles i jakie mogą się pojawić problemy?

Najpierw aplikacja prosi o wprowadzenie danych dotyczących cyklu menstruacyjnego. Kiedy był ostatni, ile trwał, czy jest regularny. Jeśli nie jest, ostrzega dyskretnie, że wyniki mogą nie być dokładne.

Potem aplikacja prosi użytkowniczkę o to, żeby przynajmniej pięć razy w tygodniu z samego rana mierzyła sobie temperaturę ciała i wprowadzała dane do aplikacji. Na tej podstawie algorytm obliczy dni płodne. Jeśli nie została wprowadzona odpowiednia ilość danych, na przykład żadne pomiary temperatury, aplikacja nadal pokazuje przypuszczalne dni płodne. Oczywiście zaznacza, że to jedynie przybliżenie i nie powinno się na tej podstawie rezygnować z innych metod antykoncepcji, jeśli nie chce się zajść w ciążę.

Twórcy aplikacji podkreślają, że:

I mają rację. W przypadku większości metod zapobiegania ciąży jakieś ryzyko istnieje. Tylko że do jednego szpitala w jednym mieście zgłosiło się już 37 kobiet chcących dokonać aborcji w związku z niechcianą ciążą i wszystkie one korzystały z tej samej aplikacji.

Zagadka matematyczna.

Z aplikacji korzysta 500 000 kobiet. Nie wszystkie są Szwedkami. Nie wszystkie Szwedki mieszkają w Sztokholmie. Nie wszystkie mieszkanki Sztokholmu zgłaszają się do tego samego szpitala. Nie wszystkie kobiety, które korzystają z antykoncepcji i zajdą w ciążę, decydują się na aborcję. Oblicz, czy te 37 kobiet to dużo.

REKLAMA

Jeśli uznamy, że tak, za złe wyniki aplikacji albo odpowiedzialny jest algorytm, albo niedoskonała metodologia, albo… design. Informacje o tym, że aplikacja nie posiada jeszcze dostatecznej ilości danych, żeby jej wyniki były wiarygodne, jest po prostu kiepsko zaznaczona. Wyświetlanie "podpowiedzi", czyli prawdopodobnych dni płodnych na podstawie długości cyklu i jego pierwszego dnia to wróżenie z fusów. Może i takie demo broni się z marketingowego punktu widzenia, ale jest zupełnie nieodpowiedzialne.

Te 37 kobiet to 5 proc. spośród wszystkich, które od września zgłosiły się do szpitala Södersjukhuset, chcąc przeprowadzić aborcję. Głupio by było, gdyby za 37 aborcji odpowiadał kiepski design aplikacji.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA