Zrobiłem sobie wyzwanie - będę zaglądał do sekcji Tego dnia na Facebooku. Codziennie
Jakiś czas temu wyłączyłem na Facebooku powiadomienia dotyczące wspomnień. Dziś, zupełnie przypadkowo, zajrzałem do sekcji Tego dnia i przeczytałem kilka swoich wpisów sprzed lat. Postanowiłem, że będę tam zaglądać. Codziennie.
Konto na Facebooku założyłem dość późno, bo w 2009 r. Korzystam z niego jednak na tyle długo, że zdążyłem napisać w serwisie całkiem sporo. Dziś te wpisy są dostępne tylko dla znajomych, bo uznałem, że nie ma potrzeby, by moje opinie znali wszyscy. Po prawdzie, nie są dostępne dla nikogo, bo kto zechce wsiąść do wątpliwej jakości wehikułu czasu i czytać, co miałem do powiedzenia dwa, trzy czy cztery lata temu.
Sekcja Tego dnia pozwala zajrzeć w przeszłość bez żmudnego przewijania tego, co zamieściliśmy w toku naszej aktywności na Facebooku. Jest to o tyle wygodne, że dostajemy informację o wszelkiego rodzaju wpisach, zdjęciach, filmach które publikowaliśmy danego dnia.
Dziś pierwszy raz od dawna przyjrzałem się swojej twórczości w największym serwisie społecznościowym świata. Czym to się skończyło? Na pięć wpisów, usunąłem cztery.
30 stycznia 2015, 2014, 2013, 2011 i 2010 r. nie napisałem nic, czego mógłbym się wstydzić. Być może dziś po prostu darowałbym sobie zamieszczenie komentarza. Problem jest zupełnie innej natury. Wpisy, które przeczytałem, pozbawione kontekstu chwili, w której powstały, są mało zrozumiałe i przez to - co tu dużo mówić - niskiej wartości.
Treści, które produkujemy w mediach społecznościowych nie zapiszą się złotymi zgłoskami w historii.
Truizmem jest stwierdzenie, że wrzucane przez nas komentarze czy zdjęcia nie interesują nikogo już po kilku godzinach od ich puszczenia w świat. Gdy czytałem to, co w przypływie chwili opublikowałem w minionych latach, w niektórych przypadkach miałem problem z przypomnieniem sobie o co mi chodziło. To dziwne uczucie - nie rozumieć samego siebie.
Serwis nieistniejący od lat, komentarz polityczny do sprawy, która miała znaczenie przez dzień, dwa lub maksymalnie tydzień - to wszystko jest już przeszłością. Nie ma najmniejszego znaczenia i nie znajdzie nawet miejsca w fachowych opracowaniach dotyczących mediów czy polityki, napisanych na uniwersytetach.
Wreszcie zrozumiałem filozofię stojącą za znikającymi po 24 godzinach snapami czy relacjami na Instagramie.
Trudno było mi to przyznać, bo nie jestem fanem Snapchata, ale dotarło do mnie, że te niezakorzenione w czasie migawki, którymi są snapy lub relacje, mogą mieć większy sens, niż pisane pod wpływem impulsu komentarze na Facebooku. Dlaczego? Bo ich twórcy nie próbują zatrzymać na siłę chwili. Wiedzą, że to, co pokazują za 24 godziny pozbawione będzie jakiegokolwiek wartości, dlatego powinno po prostu zniknąć.
Nie potrafiłem tego zrozumieć, dopóki nie przeczytałem kilku starych postów. Po latach nie interesują nawet mnie. A przecież nie chwaliłem się w mediach społecznościowych tym, co jadłem czy piłem. Zdawało mi się nawet w owym czasie, że mam do powiedzenia coś ważnego. Myliłem się.
Na początku napisałem, że do sekcji Tego dnia chcę zaglądać codziennie. Zamierzam robić to przez okrągły rok. Przeczytanie wszystkich wpisów z danego dnia zajmie mi może 2 minuty dziennie. Usunięcie tych, których dalsze istnienie nie ma sensu, kolejną minutę. Po roku oczyszczę Facebooka z większości treści, które w dłuższej perspektywie nie bronią się. Kto wie, może ostatnim akordem będzie nie tyle usunięcie konta, bo tego nie mogę zrobić, choćby z powodów zawodowych, ale zaprzestanie aktywności na Facebooku? Kusząca perspektywa w świetle dzisiejszych odkryć.