Wystarczyło kilka godzin, żebym pokochał Huaweia Mate 10 Pro. Pomimo wad
Od kilku godzin mam okazję korzystać z Huawei Mate 10 Pro. Model ten bardzo miło mnie zaskoczył i już teraz widzę, że jest to jeden z najlepszych smartfonów na rynku. Nie jest to jednak sprzęt idealny i ma kilka istotnych wad.
To trzeba przyznać: Huawei Mate 10 jest bardzo ładnym smartfonem. Tył obudowy został wykonany z delikatnie zaokrąglonego szkła, zaś boki z aluminium. Jest to standardowe połączenie, które - choć urokliwe - niestety nie jest zbyt wytrzymałe. Na szczęście producent zdecydował się dodać do telefonu silikonowe etui, które odpowiednio dobrze zabezpiecza plecki i chroni je przed bolesnymi skutkami ewentualnego upadku. Telefon jest też odporny na działanie wody, ponieważ jego obudowa w końcu spełnia normę IP67.
Przód Huawei Mate 10 Pro został pokryty folią, która chroni ekran przed porysowaniem. Ta na szczęście nie jest szczególnie widoczna, nie odznacza się od wyświetlacza i tym samym nie oszpeca urządzenia. To jest bardzo dobra wiadomość, ponieważ frontowa część smartfona prezentuje się wyjątkowo urokliwie. Ponad 80 proc. całej powierzchni zajmuje 6-calowy wyświetlacz, który jest praktycznie pozbawiony bocznych ramek.
Także paski znajdujące się nad oraz pod ekranem nie są przesadnie duże.
Podczas prezentacji Richard Yu, prezes Huawei, wielokrotnie podkreślał, że jest to rozwiązanie znacznie ładniejsze od charakterystycznego wcięcia w wyświetlaczu iPhone’a X. Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza że dzięki takiemu zabiegowi front urządzenia jest symetryczny w dwóch płaszczyznach, przez co prezentuje się elegancko oraz minimalistycznie.
Tył jest symetryczny zaledwie w jednej płaszczyźnie, ponieważ zamontowano tu dwa aparaty oraz czytnik linii papilarnych. Ten ostatni działa naprawdę błyskawicznie i sprawia, że telefon da się odblokować w ułamku sekundy. Rozwiązanie to może niektórym wydawać się przestarzałe, ale póki co wolę korzystać z dopracowanej technologii, niż z rozpoznawania twarzy promowanego przez Samsunga i Apple.
Nie sposób też narzekać na ekran. Mamy tu 6-calowy panel OLED o rozdzielczości 2160 na 1080 px i proporcjach 2:1 lub 18:9. Oferuje on odpowiednią jasność nawet w warunkach mocnego nasłonecznienia i zapewnia wyjątkowo niezły poziom odwzorowania barw. Jego rozdzielczość może wydawać się zbyt mała, ale w mojej opinii jest absolutnie wystarczająca. Nie jestem w stanie zobaczyć na wyświetlaczu pojedynczych pikseli, a obraz jest ostry i wyraźny.
Sercem smartfona Huawei Mate 10 Pro jest procesor Kirin 970.
Jest on wyposażony w dwa czterordzeniowe segmenty. W jednym z nich znajdują się rdzenie Cortex-A73 o taktowaniu 2,5 GHz, zaś w kolejnym energooszczędne rdzenie Cortex-A53 pracujące z częstotliwością 1,8 GHz. Oprócz tego układ ma własny chip neuronowy (NPU).
Odpowiada on za rozpoznawanie obiektów na zdjęciach, naukę nawyków użytkownika oraz inne niecodzienne zadania, takie jak dbanie o odpowiednią kondycję telefonu. Huawei nadal obiecuje, że jego urządzenia nie zwalniają przez 18 miesięcy od premiery. Jako użytkownik Huawei P10 muszę przyznać, że po pół roku korzystania ze smartfona, faktycznie nie widzę większych spowolnień, więc w tym przypadku nie powinno być inaczej. Oprogramowanie urządzenia niestety ma kilka błędów i zdarza mu się zacinać, ale to norma w telefonach, które trafią na rynek dopiero za kilka tygodni.
Jednak procesor to nie wszystko. Współpracuje on z 6 GB RAM-u oraz 128 GB pamięci wewnętrznej, której nie można rozszerzyć za pomocą kart microSD. Nie uważam tego jednak za szczególną wadę, bo tak duża ilość pamięci powinno wystarczyć praktycznie każdemu. Komponentami zarządza Android 8.0 Oreo z nakładką EMUI 8.0, która przesadnie nie różni się od dotychczasowej wersji 5.1. Chińczycy zdecydowali się na zmianę numeracji wyłącznie po to, by lepiej pasowała ona do systemu Google. Jako że telefon ma panel OLED, użytkownik może przełączyć się na ciemny tryb interfejsu i tym samym oszczędzać akumulator. Super sprawa!
Testowany telefon wspiera absolutnie wszystkie nowoczesne standardy łączności i jest pierwszym urządzeniem z LTE Cat. 18, dzięki czemu pozwala na uzyskanie połączenia sieciowego o przepustowości 1,2 Gbps. Jest to też pierwszy smartfon, który wspiera VoLTE na dwóch kartach SIM jednocześnie.
Niestety, nie jest tak różowo jeżeli chodzi o dostępne porty.
Mamy tu co prawda gniazdo USB-C, jednak zabrakło wyjścia słuchawkowego. Huawei na szczęście dodaje do zestawu przejściówkę pozwalającą na podłączenie do telefonu klasycznych słuchawek. Niestety, rezygnacja z jacka to nieodwracalny trend i prawdopodobnie już niebawem wszystkie smartfony będą pozbawione tego wyjścia. Musimy o nim powoli zapomnieć.
Zastosowane aparaty są bardzo dobre, ale mają kilka wad. Ich jasność to niby f/1.6, ale robione nimi fotografie wydają się ciemniejsze, niż w Samsungu Galaxy S8, co sugeruje zastosowanie matrycy z małymi pikselami. Trzeba jednak przyznać, że widać tu postęp w porównaniu z tegorocznym Huaweiem P10. Jako że główny aparat jest podwójny, daje on dostęp do funkcji takich jak tryb monochromatyczny oraz tryb portretowy z rozmytym tłem. Dodatkowo producent chwali się bezstratnym zoomem, ale oba obiektywy są szerokokątne, więc zoom jest realizowany cyfrowo.
Szkoda, że z przodu zamontowano tylko jeden aparat, przez co Huawei Mate 10 Pro nie pozwala na robienie ładnych selfie z rozmyciem tła. O dziwo dwa aparaty z przodu ma kosztujący zaledwie 1499 zł Huawei Mate 10 Lite. Nie rozumiem, czemu zabrakło ich w znacznie droższym modelu.
Na pierwszy rzut oka Huawei Mate 10 Pro wydaje się bardzo udanym smartfonem.
Jest ładny, dobrze wykonany i nie brakuje w nim nowoczesnych rozwiązań. Jego dodatkowe plusy to wysoka wydajność i naprawdę dobre aparaty. Martwi mnie jednak, że mimo to jakość zdjęć jest nieco gorsza od spodziewanej, a pamięci telefonu nie da się rozszerzyć. Są to jednak drobne wady, zaś Huawei Mate 10 Pro jest niezwykle udanym telefonem. Warto też dodać, że choć jego cena wynosząca 3499 zł jest wysoka, to i tak okazuje się bardziej atrakcyjna, niż u konkurencji w postaci Samsunga i Apple.