Miał być średniak do zapomnienia. Jest jedna z najlepszych gier na Switcha. Fire Emblem Warriors - recenzja
Kiedy Nintendo zapytało mnie, czy chcę zrecenzować Fire Emblem Warriors, wzruszyłem od niechcenia ramionami. Gdy na horyzoncie majaczą premiery Super Mario Odyssey oraz Xenoblade Chronicles 2, produkcja Tecmo Koei wydała mi się całkowicie obojętna. Jakże błędnie! Nie mogę się oderwać od tej gry.
Nie dajcie się zmylić tytułowi. Wbrew pozorom, Fire Emblem Warriors nie jest kolejną odsłoną uznanej turowej serii cRPG. To spin-off o zupełnie innej mechanice rozgrywki tworzony przez Tecmo Koei. Japończycy są weteranami gier typu hack and slash, w których walczy się z dziesiątkami przeciwników jednocześnie widocznych na ekranie. Ich flagowa seria to Dynasty Warriors, o której na pewno kiedyś słyszeliście. Teraz już wiecie, skąd to „Warriors” w tytule omawianej produkcji.
Zamiast planować turowe starcia, w Fire Emblem Warriors siecze się wrogów w czasie rzeczywistym.
Gra jest rasowym przedstawicielem azjatyckiego hack and slasha. W czasie jednej misji zabijamy średnio od 1000 do 2000 przeciwników (!), co jakiś czas stając w szranki z potężniejszymi rywalami. Walki przypominają chiński balet z mieczami i włóczniami, jaki znamy z filmów Przyczajony Tygrys, ukryty smok czy Dawno temu w Chinach. Wojska wroga nie mają najmniejszych szans z bohaterami, którzy wycinają je niczym źdźbła trawy. Brzmi monotonnie?
Gdyby Fire Emblem Warriors faktycznie ograniczało się do ślepego machania bronią na lewo i prawo, faktycznie wiałoby nudą. Pierwsze dwie misje sprowadzają się wyłącznie do machania żelastwem, stanowiąc idealną anty-reklamę gry. Dopiero po kilku następnych zadaniach paleta możliwości ulega poszerzeniu, a Fire Emblem Warriors pięknie ewoluuje w… grę taktyczną, łączącą akcję ze strategicznym zarządzaniem jednostkami.
Gracz przestaje być bezmózgim siepaczem, a zaczyna dowodzić całą grupą wojowników.
Z pozycji wojaka awansowałem do rangi generała, otrzymując dostęp do taktycznej mapy stylizowanej na klasyczne Fire Emblem. Tutaj mogę podejrzeć topografię terenu, rozłożenie ufortyfikowanych pozycji wroga, lokacje skrzyń ze skarbami i tak dalej. Z tego miejsca wydaję również rozkazy towarzyszom broni. Za pomocą poleceń przemieszczam ich w konkretne miejsca, zmuszam do walki z wybranymi przeciwnikami oraz zlecam realizację zadań czy ochronę celów.
Oczywiście przez cały ten czas steruję jednym z kilku członków drużyny. Co świetne, mam możliwość płynnego przełączania się między wszystkimi podkomendnymi. Wystarczy wcisnąć kierunkowy krzyżak na padzie i już przeskakuje z butów do butów żołnierza, łucznika, konnicy (również latającej, w formie pegazów i wywern) czy maga. Wszystko w czasie rzeczywistym, bez żadnego ładowania. Mogę wysłać rycerza na drugi koniec mapy za pomocą polecenia, wcisnąć przycisk i *pstryk*, już jestem w jego ciele. Świetnie to działa.
Na wysokim poziomie trudności aktywne dowodzenie oddziałami jest obowiązkowe, aby odnieść sukces. Po prostu zbyt wiele dzieje się na polu bitwy. Kontrola nad wydarzeniami przy pomocy jednego wojownika jest niemożliwa. Nawet najodważniejszy rycerz, z najlepszym ekwipunkiem i najwyższym poziomem doświadczenia nie jest w stanie wygrać wojny sam. Fire Emblem Warriors świetnie to pokazuje. Szkoda, że tylko na najwyższym poziomie trudności. Wybierając easy lub normal, taktyczny wymiar rozgrywki ulega bolesnemu spłaszczeniu.
Realizacja konkretnych zadań oraz kontrola pola bitwy to największa frajda w Fire Emblem Warriors.
Te setki, tysiące wrogów to jedynie spowalniacz oraz mięso armatnie. Prawdziwa rozgrywka jest oparta na realizacji głównych oraz pobocznych misji. Czasami jest to przejęcie kontroli nad konkretnym punktem. Innym razem eskorta cywila. Jeszcze kiedy indziej zabójstwo konkretnego, potężnego przeciwnika. Misje poboczne są ograniczone czasowo, a ich realizacja (lub jej brak) w czasie rzeczywistym wpływa na przebieg bitwy.
Wykonując poboczne wyzwania ułatwiamy sobie drogę do najważniejszego celu, a przy okazji zdobywamy cenny ekwipunek oraz surowce. Te są przydatne w przerwie pomiędzy kolejnymi starciami, gdy rozwijamy umiejętności swojej drużyny. Szybsze ładowanie ataków specjalnych, potężniejsze ciosy, dłuższe kombinacje, dodatkowe efekty obrażeń - wszystko to łatwiej osiągnięć dzięki realizacji misji pobocznych.
Szkoda tylko, że informacje o wszystkich możliwych aktywnościach na polu bitwy są tak fatalnie przedstawione. Korzystanie z podglądowej mini-mapy jest dalekie od komfortowego. Zwłaszcza gdy gramy na Switchu w trybie mobilnym. Na przykład podróżując pociągiem. Na małym ekranie tabletu bezproblemowe rozszyfrowanie ikon mapy graniczy z cudem. No chyba że przybliżymy urządzenie do twarzy, mrużąc oczy niczym niedowidząca babuszka.
Jako fan Fire Emblem doceniam, że Tecmo Koei próbuje odtworzyć cechy turowego cRPG-a.
Poza zarządzaniem ekwipunkiem oraz awansowaniem postaci z poziomu na poziom warto wspomnieć chociażby o relacjach między członkami drużyny. Gdy konkretne pary jednostek walczą ramię w ramię, zacieśniają się stosunki między nimi. Początkowo obce sobie osoby stają się prawdziwą kompanią braci. Zaangażowani emocjonalnie żołnierze częściej osłaniają swoich sojuszników oraz lepiej radzą sobie na polu bitwy.
W Fire Emblem Warriors możliwe jest również sparowanie dwójki grywalnych postaci w duet. Wtedy postać pomocnicza wspiera postać aktywną podczas wykonywania ataków specjalnych. Dodatkowo chroni go przed ciosami przeciwników, a od czasu do czasu wykonuje jakiś ruch ofensywny. Dzięki systemowi łączenia par taktycy mogą tworzyć buildy idealne. Jak na przykład ciężkozbrojnego rycerza wyposażonego w wielki topór, który może zamienić się rolami ze zwiadowczynią na skrzydlatym koniu.
Na koniec zostawiłem najlepsze - Fire Emblem Warriors wspiera tryb kooperacji na jednym ekranie!
Wystarczy podać drugiego joy-cona osobie siedzącej obok. W trybie kooperacji ekran tabletu zostaje podzielony w poziomie. Każdy z graczy może poruszać się swobodnie, działając w pełni autonomicznie. Niestety, świetne rozwiązanie jest okupione potężnym, naprawdę dotkliwym spadkiem wydajności. W trybie co-op gra gubi klatki, lubi się zacinać i wprawia w dyskomfort. Szkoda, bo sama możliwość jednoczesnej zabawy dwóch osób w tak rozbudowanym graficznie tytule jest nie do przecenienia.
Zostałem zaskoczony tym, jak przyjemne, złożone i satysfakcjonujące jest Fire Emblem Warriors. Syndrom „jeszcze tylko jednej misji” szybko daje się we znaki. Dodatkowy tryb misji historycznych z poszczególnych odsłon Fire Emblem wydłuża żywotność gry, a wysoki poziom trudności oddziela strategów od siepaczy bez taktycznego zacięcia.
Największe zalety:
- Ta gra jest lepsza niż ktokolwiek przypuszczał
- To nie tylko siekanina, ale również dowodzenie oddziałami
- Kontrola, rozwój i ulepszanie bojowego oddziału wciąga
- Misje poboczne i dynamiczne pole bitwy
- Syndrom "jeszcze tylko jednej misji" od razu wchodzi w krwiobieg
- Tryb co-op to kapitalna opcja...
Największe wady:
- ... która cierpi przez ograniczoną moc konsoli
- Nudny scenariusz z ratowaniem królestwa na czele
- Brakuje co-opa/PvP po sieci
- Na średnim poziomie trudności wciąż jest zbyt łatwo
- Nieczytelna mapa w trybie mobilnym
- Duet nowych bohaterów jest kompletnie nijaki
Fire Emblem Warriors to gra znacznie lepsza, niż każdemu się wydaje. Błędnie oceniłem zarówno możliwości twórców, jak również stopień rozbudowania samej produkcji. Dzieło Tecmo Koei jest jedną z najlepszych gier na konsolę Nintendo Switch. Zdecydowanie nie jest to produkt dla każdego, ale jeżeli uwielbiacie akcję w stylu orientalnym, FEW powinno wylądować na waszej karcie pamięci.