Jeden z największych przekrętów branży tech powraca. Dron Lily znów chce podbić serca klientów
Dron Lily był wszystkim tym, co najgorsze w dzisiejszym świecie technologii. Nie przeszkodziło to w powstaniu drugiej generacji urządzenia: Lily Next-Gen.
Lily był jednym z tych produktów, które potrafią zrobić wokół siebie szum. Niestety producent zagrał obietnicą, której nie mógł spełnić.
Zaprezentowany w 2015 roku dron miał się charakteryzować wyjątkową prostotą pilotażu i pełną wodoodpornością. Sterowanie gestami, śledzenie pozycji właściciela i automatyczne omijanie przeszkód miało zwiastować nowy rozdział nagrań sportowych.
Drona zobaczyliśmy tylko na reklamie, ale mimo braku fizycznego produktu twórcom udało się zebrać 34 mln dol. z zamówień przedsprzedażowych. Niestety szybko okazało się, że klip promocyjny miał niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Przede wszystkim produkt nigdy nie trafił na rynek. Twórcy rozpoczęli sprzedaż w momencie, gdy projekt był na bardzo wczesnym etapie rozwoju. W trakcie prac okazało się, że funkcje pokazane na filmie będą zbyt trudne do wdrożenia.
Producent zorganizował testy przedpremierowe dla kilku amerykańskich redakcji, ale dron Lily pozostawił po sobie bardzo negatywne wrażenia. Dron miał problemy z podstawowymi funkcjami, jak np. lot po linii prostej.
Producent wielokrotnie przesuwał datę premiery, aż w końcu stwierdził, że nie będzie w stanie stworzyć zapowiadanego produktu. Projekt został anulowany, a pieniądze zebrane w przedsprzedaży miały wrócić do klientów. Jak można się domyślić, nie wszyscy dostali zwrot.
Lily ma tupet. Właśnie ruszyła przedsprzedaż drugiej generacji drona.
Marka Lily została odkupiona przez firmę Mota Group, która właśnie zapowiedziała drona Lily Next-Gen. Można go już zamówić w przedsprzedaży za 499 dol., a regularna cena ma wynosić 799 dol. Świetna okazja, prawda? Szum otwieranych portfeli niesie się aż do Polski… no chyba, że to nie szum, a echa pustego śmiechu obserwatorów rynku.
Jak zapowiada się Lily Next-Gen? Cóż, jakakolwiek byłaby specyfikacja, urządzenie jest w moich oczach przegrane już na starcie. Nie z taką historią, nie z nazwą nawiązującą do pierwszej wpadki i nie z wyglądem, który jednoznacznie kojarzy się z pierwszym dronem Lily.
Jeśli jednak lubisz ryzyko (lub wyrzucanie pieniędzy w błoto), podpowiem, że nowy Lily ma mieć większość najciekawszych funkcji poprzednika. Pojawi się śledzenie właściciela i banalnie prosta obsługa opierająca się m.in. o start z dłoni. Dron nie będzie jednak wodoodporny.
Konstrukcja będzie składana, dzięki czemu Lily Next-Gen będzie sprzętem o wiele poręczniejszym. Jeden akumulator pozwoli na 18 minut lotu, a w zestawie będą dwa ogniwa. Przy sterowaniu smartfonem dron może się oddalić o 30 metrów, a przy opcjonalnym kontrolerze radiowym ten dystans wzrasta do 1 km. Szybkość urządzenia to 40 km/h.
Poprawi się też kamera, która nagra wideo 4K w 60 kl/s i slow-motion w 120 kl/s przy rozdzielczości 720p.
Ten projekt nie ma szans na powodzenie.
Pomijając oczywisty aspekt fatalnego wizerunku, rynek dronów rozwija się za szybko, by nowy producent miał szansę odnieść większy sukces.
Od czasu debiutu filmu promocyjnego pierwszego drona Lily zmieniło się mnóstwo rzeczy. Dziś drony z funkcją startu z dłoni i podążania za obiektem nikogo już nie dziwią, nawet wśród urządzeń ze średniej półki cenowej.
Dziś DJI - największy producent dronów - ma w ofercie świetne koptery Mavic Pro oraz Spark, z którymi naprawdę trudno jest konkurować. Cena tego drugiego to 499 dol., a jego specyfikacja praktycznie w niczym nie ustępuje nowej Lily. Jest też druga przewaga: DJI Spark istnieje i można go zobaczyć przed zakupem w każdym większym elektromarkecie.