Zbierałem złote monety i rzucałem czapką w rakiety: Super Mario Odyssey - pierwsze wrażenia Spider's Web
Jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą produkcją ze stajni Nintendo na ten rok jest Super Mario Odyssey. Będzie to gra wydana ekskluzywnie na konsolę Nintendo Switch. Miałem okazję pozwiedzać pustynię w poszukiwaniu złota i połazić po dachach New Donk City. Pora podzielić się wrażeniami.
Jestem właśnie we Frankfurcie na spotkaniu w europejskiej siedzibie Nintendo. Mam tutaj okazję zagrać przedpremierowo w wiele gier, które Japończycy zapowiedzieli na targach E3. Jedną z nich jest Super Mario Odyssey, z którym posiadacze konsoli Switch wiążą ogromne nadzieje.
Super Mario Odyssey to zupełnie nowa gra z sympatycznym hydraulikiem w roli głównej.
Na jesieni twórcy oddadzą do dyspozycji posiadaczy Switcha otwarty świat. Tym razem gra nie będzie prowadziła po obudowanych scenografią korytarzach i labiryntach. Spore i naszpikowane zawartością trójwymiarowe mapy będzie można zwiedzać swoim tempem, zbierając wszelkiej maści znajdźki.
Na pokazie miałem okazję zagrać w dwa poziomy. Jeden zlokalizowany został na pustyni, a drugi w szeroko reklamowanym w trailerach gry New Donk City (fikcyjnym mieście stylizowanym na Nowy Jork). Podczas wyprawy do piaskowego królestwa zapoznałem się z podstawowymi mechanizmami rozgrywki.
Sterowanie nie było niestety zbyt intuicyjne.
Grałem na dwóch niepołączonych ze sobą joy-conach, stojąc przed telewizorem. Super Mario Odyssey nie przypisuje do każdego z guzików osobnej akcji, a np. za atak odpowiada zarówno X, jak i Y. Nie dane mi było przejść samouczka, ale obsługa podpowiedziała mi, w jaki sposób wywoływać akcje specjalne.
Mario może truchtać po ziemi, potrafi skakać na kilka sposobów, a nawet zmienia się w toczącą się kulkę. Gra wykorzystuje czujnik ruchu w joy-conach. Można zaatakować wrogów, nie tylko wciskając przycisk, ale też zamaszystym ruchem ręki - aczkolwiek niewprawionemu graczowi to raczej przeszkadza, niż pomaga.
Największe problemy miałem z celowaniem.
Mario w nowej grze wyposażony jest w specjalny kapelusz, którym może rzucać dookoła, by obalać lub opętywać wrogów, zbierać monety i wchodzić w interakcję z elementami na mapie. Naciskając X lub Y na kontrolerze można rzucić tym żywym kapeluszem, ale często leciał on niezupełnie tam, gdzie chciałem.
Po rozegraniu dwóch map było ciut lepiej, ale nadal grałem tak płynnie, jakbym sobie tego życzył. Nie miałem podobnych problemów w wielu innych platformówkach, a w Zeldę na rozdzielonych joy-conach też gram bez żadnego problemu, więc człowiek tutaj raczej nie jest najsłabszym ogniwem.
Sam pomysł na żywy kapelusz jest jednak świetny.
Nie trzeba podchodzić do każdej monety na mapie i nie trzeba skakać na głowę każdego wroga. Po rozbujaniu się za pomocą joy-cona lub gałki analogowej można wykonać specjalny atak kapeluszem, który zaczyna wirować wokół Maria i kosi wszystkich w jego okolicy... jeśli tylko gracz zdąży ten atak wykonać, zanim stadko wrogów go powali.
Po rzuceniu kapeluszem wystarczy przytrzymać guzik, a nakrycie głowy zatrzyma się w miejscu. Pozwala to wycisnąć jak najwięcej monet z pudła ze znakiem zapytania lub zniszczyć bardzo szybko kilka drewnianych skrzyń. Na taki kapelusz można też wskoczyć, odbić się od niego i dostać się w niedostępne w inny sposób miejsca.
Spodobał mi się też mechanizm przejmowania kontroli nad innymi stworkami.
Rzucając kapelusz w stronę lecącej rakiety można przejąć nad nią kontrolę i dostać się do obszaru mapy, do którego nie dało się w inny sposób doskoczyć. Podróżowałem też po liniach wysokiego napięcia i wyskakiwałem do góry z elastycznej barierki. Odyssey pozwala na naprawdę dużą swobodę eksploracji terenu, ale wymaga przy tym sporo precyzji.
Super Mario Odyssey nie wybacza głupich błędów, co akurat uznaję za zaletę, bo dzięki temu gracz nie trafia w niewidzialne ściany. Zwiedzając New Donk City wsiadłem na motor, podjechałem do krawędzi i od razu spadłem w przepaść. Straciłem kilka złotych monet, a gra cofnęła mnie do jednego z odblokowanych wcześniej checkpointów.
Na szczęście kara za to, że gracz się potknie, nie jest zbyt dotkliwa.
Można od razu wrócić do zabawy i nauczeni doświadczeniem rozwiązać prostą zagadkę i z większą gracją pokonać przeszkody. Etapy, które rozegrałem, to rozsądny kompromis pomiędzy wyzwaniem, a dobrą zabawą. Zabrakło mi natomiast jakiegoś celu i motywu przewodniego.
Otwarta mapa ma zalety, ale wielokrotnie nie wiedziałem gdzie się udać. Niby można zobaczyć znaczniki, które wskazują gdzie powinniśmy się udać, ale mimo to wolę chodzić do piaskownicy z opiekunem. Możliwe jednak, że podczas normalnej rozgrywki - a nie tylko w wyrwane z kontekstu etapy - pojawi się jakiś wyraźny motyw przewodni.
Najbardziej rozczarowała mnie oprawa graficzna Super Mario Odyssey.
Biorę poprawkę na to, że to dopiero wczesna wersja gry, ale na zwiastunach gra zapowiadała się ładniej, niż okazało się podczas faktycznej rozgrywki. Na telewizorze obraz renderowany jest w rozdzielczości 720p, a szczegółowość modeli postaci i otoczenia pozostawia nieco do życzenia. Dzień wcześniej grałem na swoim Switchu w Zeldę - jak na razie Odyssey nie dorównuje do tego poziomu.
Super Mario Odyssey nie jest oczywiście brzydki, a w dodatku dobry gameplay będzie wstanie wynagrodzić niedostatki grafiki. Niemniej jednak gra obnaża braki sprzętowe Switcha, którego wydajność od samego początku stawia go poniżej poziomu Xboksa One i PlayStation 4, o ich wersjach wspierających rozdzielczość 4K nie wspominając. Odyssey nie zapowiada się na dowód na to, że Switch nie ma się czego wstydzić.