REKLAMA

98,4 proc. aparatów sprzedanych w 2016 roku to te w smartfonach. Dziękuję, dobranoc

Nikt już nie kupuje aparatów, fotografie umiera. Czyżby? Według mnie ma się lepiej, niż kiedykolwiek.

Jollylook - aparat Instax w stylu retro
REKLAMA

Organizacja CIPA (Camera & Imaging Products Association), zajmująca się analizą rynku foto, opublikowała najnowsze statystyki sprzedaży aparatów za ubiegły rok.

REKLAMA

Trendy? Dramatycznie złe. Wszystko spada.

Poziom sprzedaży aparatów sięgnął poziomu z końcówki lat 80. ubiegłego wieku. Na przestrzeni 2016 roku sprzedano 24 mln sztuk aparatów wszystkich typów. Dla porównania, w 2010 roku sprzedaż przekraczała 120 mln sztuk.

Względem ubiegłego roku rynek zmniejszył się o ok. 33 proc. jeśli chodzi o liczbę sprzedanych sztuk, lub o ok. 20 proc. jeśli chodzi o wartość pieniężną. Widać więc, że średnia cena aparatu rośnie.

Co miały wygryźć smartfony, już wygryzły.

Jak zwykle winowajcą są aparaty kompaktowe, których sprzedaż jest obecnie niższa niż nawet w latach 70. XX wieku. To jest oczywiste dla wszystkich osób, które choć trochę śledzą rynek foto.

Sekcja aparatów z wymienną optyką (lustrzanek i bezlusterkowców) trzyma się dzielnie, bez większych zmian. Kto potrzebuje takiego aparatu, ten nadal go kupi. W ciągu 2016 roku sprzedano na świecie 11,6 mln takich aparatów. Tutaj można zauważyć, że lustrzanki odnotowują większy spadek niż bezlusterkowce, choć nadal sprzedaje się ich 2,5x więcej niż bezlusterkowców.

Mimo to fotografia ma się lepiej niż kiedykolwiek!

Jeśli spojrzymy szerzej, okazuje się, że zawrotne 98,4 proc. sprzedanych aparatów w 2016 roku to aparaty umieszczone w smartfonach.

Fotograf Sven Skafisk nałożył na dane organizacji CIPA dane o sprzedaży smartfonów. Dysproporcja jest uderzająca. Żółty kolor pokazuje sprzedaż smartfonów, niebieski - kompaktów, zielony - lustrzanek i czerwony - bezlusterkowców.

rynek foto

Jak widać, coraz mniej ludzi kupuje dedykowane aparaty, ale paradoksalnie, coraz więcej osób fotografuje. Dziś każdy z nas ma aparat w smartfonie, a kiedyś wcale nie było to oczywistością. Aparaty kupowali tylko pasjonaci, a do tego najczęściej był to jeden aparat na rodzinę.

Dziś fotografują już praktycznie wszyscy. Serwisy społecznościowe zachęcają do dzielenia się treściami wizualnymi, co użytkownicy chętnie czynią. Wystarczy rzucić okiem na tempo rozwoju Instagrama.

I co z tego, że większość zdjęć jest słaba? A czy kiedyś było inaczej?

Zawsze przy okazji przytaczania statystyk podnoszą się głosy mówiące, że fotografia mobilna to nie jest prawdziwa fotografia. Ma inny cel, odstaje jakością.

I co z tego?

W XIX wieku tradycjonaliści uznający jedyny słuszny dagerotyp narzekali na nowocześniejszy proces kolodionowy. Po I Wojnie Światowej "ortodoksyjni fotografowie" narzekali na kolorowe filmy. Na przełomie tysiącleci fotografowie pracujący na kliszy analogowej narzekali na technikę cyfrową. Około 10 lat temu „stara gwardia” nie chciała przesiąść się na nowocześniejsze matryce CMOS, bo CCD dawały lepsze kolory. Od kilku lat trwa wojna pt. nowoczesne bezlusterkowce kontra przestarzałe lustrzanki.

I co z tego?

Historia zatacza kolejne koło, bo fotografia kolejny raz staje się coraz bardziej przystępna. Za kilka lat będziemy widzieć debaty, w których „stara frakcja” będzie bronić smartfona przed ekspansją tych wszystkich okularów i soczewek z aparatami.

To nie ma znaczenia.

Kiedyś sądziłem, że liczy się tylko duża matryca i jasny obiektyw (no i oczywiście światło). Dziś coraz bardziej skłaniam się do tezy, że złej baletnicy to i rąbek u spódnicy przeszkodzi.

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto po zobaczeniu dobrego motywu nie wyjął z kieszeni smartfona, kiedy akurat nie miał przy sobie aparatu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA