Proszę, nie zabraniajcie nam prowadzić samochodów
Dobrze jest jeszcze chwilę pobyć dzieckiem. A raczej przez te kilka chwil poczuć się jak dziecko.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to niemożliwe. W pewnym momencie życia trudno jest już wrócić do tego stanu całkowitej beztroski i braku *ważnych spraw*, który możemy pamiętać z dzieciństwa.
Zawsze jest coś. Zawsze jest coś istotnego, co ma wydarzyć się za jakiś czas, zawsze jest coś istotnego, co wydarzyło się jakiś czas temu, a często jest i coś, co dzieje się w danej chwili. Dla osób, które dodatkowo niemal na stałe zrośnięte są z Siecią, ten ciężar jest jeszcze większy.
A mimo to wczoraj udało mi się go zrzucić. W kilka sekund.
Nieważne, że zrzuciłem go na zaledwie kilka, może kilkanaście, w porywach kilkadziesiąt minut. Przez ten czas nic tak naprawdę nie miało znaczenia. Liczyło się tylko tu i teraz, i…
pedał gazu w nowym Volvo wciśnięty tak, że jeszcze trochę, a wypchnąłbym go przed podłogę samochodu. Jasne, tylko przez krótką chwilę, bo bardziej od swojego czystego konta punktowo-mandatowego szanuję tylko bezpieczeństwo innych, co potwierdziliby zresztą wszyscy moi pasażerowie, którzy przeważnie po 5 minutach jazdy ze mną zasypiają.
Tylko przez chwilę, ale potem jeszcze przez chwilę. I jeszcze przez chwilę. Bez żadnego szaleńczego pędzenia i wchodzenia bokiem w zakręty. Bez żadnej wirtuozerii i sprawdzania swoich, raczej przeciętnych, umiejętności. Bez ścigania się spod świateł. Bez palenia gum. Bez łamania przepisów. Nie prędkość ma tu znaczenie.
Po prostu jazda.
Jazda, w której było tak mało elementów - w przeciwieństwie do normalnego, *życiowego* dnia - że człowiek nareszcie miał wrażenie, że wszystko to *ogarnia*. Samochód, droga, ja (i to wszystko dookoła, tak, pamiętajmy o bezpieczeństwie) - koniec wyliczanki. Żadnej przesadnej złożoności, żadnego skomplikowania - po tym szarym mam jechać tak długo, jak długo mnie to prowadzi. A do tego oczywiście to zaspokojenie potrzeby kontroli nad czymś - w tym przypadku nad ponad tonowymi, metalowymi bestiami.
Cudowny odpoczynek od codzienności, z telefonem wrzuconym gdzieś do schowka albo wyciszonym w kieszeni. Nawet dokładnie nie pamiętam.
Nie wiem, czy tak samo cieszyłaby mnie przejażdżka np. równie mocnym samochodem innej marki. S80 zawsze było moim (na razie jeszcze niespełnionym) marzeniem, ale od kiedy pojawiło się S90 to cóż, tzw. prawo nowszego modelu (które właśnie wymyśliłem na potrzeby tekstu).
Choć, nie ukrywam, jazda kilkaset kilometrów na miejsce prezentacji S90 i z powrotem do domu, prywatnym samochodem, z muzyką rozkręconą na bardzo wysoki poziom (okna zamknięte, spokojnie), również była niezwykła.
A za jakiś czas może tego wszystkiego nie być.
Zdradzę mały redakcyjny sekret - w przypadku kilku recenzji wideo jechałem celowo do Łukasza Kotkowskiego, który mieszka w… Słupsku, podczas gdy ja mieszkam we Wrocławiu. Lekko licząc 600 kilometrów trasy przez całą Polskę. A mimo to sam proponuję takie rozwiązanie, wsiadam w samochód i jadę. Nocleg, kilka godzin nagrywania i wracam. W sumie ponad 1200 km.
Dlaczego tak, a nie np. w połowie drogi, w Warszawie albo może pociągiem? Odpowiedź jest prosta - bo jeśli jadę, to nie mogę robić nic innego. Czasem ktoś zadzwoni, ale przeważnie telefon i tak mam wyciszony. O komunikatorach i sieciach społecznościowych nie ma nawet mowy.
Największa wada prowadzenia samochodu, czyli zajętość, okazuje się czasem zaletą. Jedynym sposobem, żeby uciec od wielokanałowego ataku powiadomień, wiadomości i nowości.
W momencie, w którym taką samą podróż odbywałbym samochodem bez kierownicy, właściwie nie różniłoby się to od zostania w domu. Na samochodowym stoliczku wylądowałby laptop, obok niego telefon i już, ten deszcz powiadomień nie do uniknięcia. Mam pewne obawy, czy na kolejny wyjazd do Słupska bym się w takim układzie zdecydował.
To w końcu jak - autonomiczne czy nie?
Tak, autonomiczne. I to w pełni autonomiczne, pozbawione kierownicy. To właściwie jedyne sensowne rozwiązanie, które pozwoli w ogromnym stopniu ograniczyć liczbę tragedii na drodze. Człowiek już miał swoje dekady szans w tej kwestii i nie udowodnił, że można na nim w pełni polegać. Konieczna jest zmiana. W końcu na drogi będą mogły wjeżdżać już tylko samochody, gdzie za cały proces sterowania odpowiada komputer. Nie teraz i pewnie jeszcze nie za kilkanaście lat. Ale w końcu.
Ale, ech, jak bardzo bym chciał, żeby ten moment przyszedł już wtedy, kiedy nie będę w stanie samodzielnie prowadzić. Bo tego uśmiechu po jeździe S90 nie mogę zdjąć z twarzy aż do dzisiaj.
Czytaj również: