Jak przetrwać Le Mans 24? - relacja Spider’s Web
W weekend miałem wielką przyjemność kibicować Toyocie na najważniejszym wyścigu endurance w roku Le Mans 24. Poniżej moja zdjęciowo-tekstowa relacja z tego wydarzenia.
Do Le Mans dotarliśmy z Paryża (do którego dostałem się oczywiście samolotem) pociągiem TGV. To był mój pierwszy raz w tym słynnym na cały świat kolejowym składzie. Wrażenia? Nasze Pendolino nie ma się czego wstydzić. Także rozwijanych na trasie prędkości.
Do Le Mans dotarliśmy późnym wieczorem na dzień przed rozpoczęciem wyścigu, więc… miałem przyjemność przekonać się o słynnej francuskiej organizacji, a raczej jej braku - nikt na nas nie czekał, nikt nie odbierał telefonów.
Po kilku godzinach praktykowania magii, PR-owcom z Toyoty Polska udało się sprawić tak, że ktoś dostarczył nam klucze do naszych… baraków.
Niech to jednak nikogo nie zdziwi - to najdroższe miejsca przy Le Mans. Każdy bowiem chce być zakwaterowanym przy samym torze. Ceny takich baraków są równe cenom pięciogwiazdkowych hoteli.
W samym urokliwym miasteczku Le Mans wszędzie widać odniesienia do słynnego wyścigu. W jednej z restauracji zobaczyłem świetne stare plakaty promujące Le Mans 24.
W jeszcze innej iluminację brył klasycznych samochodów wyścigowych.
Bilet wejścia na trybuny - marzenie wielu tutejszych przybyszy. Liczba odwiedzających miasteczko Le Mans w czasie trwania wyścigu przekracza - uwaga - 300 tys.
Najważniejszym dla nas miejscem podczas imprezy jest Toyota Hospitality. To tam przebywają zaproszeni przez Toyotę goście. Tam można się posilić, posłuchać fachowego komentarza, podejrzeć wyścig na ekranach wszechobecnych monitorów.
Przy wejściu do Hospitality dostaliśmy najważniejszy prezent - zatyczki do uszu. Jak mogłem się później przekonać, bez nich pewnie bym nie przetrwał - ryk silników po kilku godzinach wyścigu staje się nie do zniesienia.
Przy wejściu do Hospitality dumnie pręży się hybrydowy bolid Toyoty - ten, który miał tu w końcu zwyciężyć w tym roku, po raz pierwszy w historii.
Nie mogłem sobie odmówić zdjątka z tym potworem.
W wejściu do Hospitality prezentowani są kierowcy, którzy będą się ścigać w dwóch bolidach Toyoty. W każdym zespole jest 3 rajdowców, którzy zmieniają się co kilka godzin.
Można też pooglądać sobie ich kaski.
Toyota Hospitality ma dwa piętra. Na parterze jakby mniej osób.
Znacznie więcej przebywa na piętrze oraz na…
…balkonie, z którego można podziwiać przejeżdżające nieopodal bolidy.
My mamy szczęście. Zdecydowana większość kibiców, także tych, którzy poprzyjeżdżali tu swoimi Ferrari, Bentleyami i Porschami koczuje w namiotach lub wynajmowanych za ciężkie pieniądze kamperach.
Przed startem wyścigu w sobotę o 15, trwa ceremonia otwarcia. Tę oglądamy z wysokości trybun dla kibiców.
Gdy techniczni odliczają sekundy do startu robi się naprawdę głośno i podniośle.
Ruszyli.
I będą tak jeździć przez pełne 24 godziny.
Justem pod wielkim wrażeniem organizacji transmisji telewizyjnych z Le Mans. Kamerzyści umiejscowieni są nie tylko przy samym torze, ale także w trzech helikopterach, które non-stop krążą nad torem. Jest też kamera Camcat, która jeździ na linach rozstawionych nad pit-stopami.
Tor Le Mans 24 ma ponad 13 km. Toyota przewozi nas na miejsce kilku ciekawych zakrętów.
Tu wszędzie jest mnóstwo kibiców.
Wyścig trwa i trwa. Od 9 godziny na czoło wysunął się bolid Toyoty. Jak się później okazało nie odda prowadzenia przez następne 15 godzin bez… 3 minut.
Idziemy spać, a rajdowcy dalej się ścigają. Nie mogę zasnąć ze względu na wszechobecny ryk silników. Ponownie doceniam zatyczki do uszu.
21 godzin rajdu za nami. U kierowców wciąż nie widać przesadnego zmęczenia.
I gdy ceremonia celebracji zwycięstwa Toyoty była już praktycznie gotowa w całym Hospitality, na 3 minuty przed końcem wyścigu pada silnik spalinowy w prowadzącej od 15 godzin Toyocie. Szok.
Nikt tu nie może uwierzyć w to, co się stało. - Właśnie byłeś świadkiem wielkiej historii. Coś niesamowitego - pisze mi w SMS-ie mój przyjaciel Wojtek Garbarz, szef magazynu WRC. Ja za bardzo nie czaję co się tak naprawdę stało, ale patrząc na miny bossów Toyoty widzę, że nie jest najlepiej.
- O tym, co się tutaj stało, będą opowiadać 100 lat później - tłumaczy mi Wojtek. OK, dla mnie największym przeżyciem było poczuć ten dziwny, choć skądinąd niesamowity rytm, w jakim całe Le Mans żyje przez 24 godziny słynnego wyścigu.