Drodzy producenci samochodów, proszę, nie próbujcie tworzyć smartfonów
Można uwielbiać gadżety w nowych samochodach i można się nimi cieszyć. Ale pod jednym warunkiem - że będą projektowane i dodawane z głową.
Na protestowanie przeciwko zamienianiu nowoczesnych samochodach w komputery i smartfony na kołach jest już zdecydowanie za późno. Zresztą nawet bym nie próbował - uwielbiam te wszystkie nowości, uwielbiam te wszystkie dodatkowe ekrany i systemy. Często przed uruchomieniem silnika spędzam w aucie kilkanaście albo kilkadziesiąt minut, sprawdzając, co tam kryje się w gąszczu jego ustawień. I lubię to - ot, po prostu priorytety.
Czasem jednak ta zabawa z pokładowymi systemami zmusza do jednego - do złapania się za głowę. Zawsze wyobrażam sobie wtedy, jak mogło wyglądać spotkanie Bardzo Ważnych Osób w firmie, która stworzyła ten samochód.
- Patrzcie [tu Osoba Na Wysokim Stanowisku kładzie na stół w sali konferencyjnej smartfona] - to jest teraz hit, ludzie kupują setki milionów tego czegoś. Co robimy, jakieś propozycje?
- No, mamy ekran w samochodzie, to coś też ma ekran. Zróbmy coś takiego samego. To nie może być trudne.
- Brawo, awans!
I po tej krótkiej, wymyślonej scence wracam do zabawy systemem informacyjno-rozrywkowym samochodu. Przeklikując się kolejno przez aplikacje służące m.in. do oglądania zdjęć. Albo kalkulator. Albo kalendarz. Albo czytnik RSS. Albo aplikację Twittera. Albo Facebooka, bo dlaczegóż by nie. Albo przeglądarkę, bo jak szaleć to szaleć.
Przecież ich obecność jest całkowicie logiczna - skoro ludzie korzystają z nich na swoich smartfonach, to na pewno chcą z nich korzystać na trochę większym ekranie w samochodzie.
Błąd, błąd, błąd
Nie tylko nikt nie chce, ale też i nikt nie powinien korzystać z Facebooka czy Twittera w samochodzie. Przeglądanie zdjęć, nawet jeśli robiłby to pasażer, też nikomu się nie przyda. Kalkulator? Chyba tylko po to, żeby policzyć na postoju wysokość pozostałych rat kredytu za nowy samochód. Kalendarz? Wie pan, moment, sprawdzę tylko, czy 15 marca to środa czy czwartek. Przeglądarka? Jasne, to doskonały pomysł. Na pewno któryś z producentów samochodów stworzy lepszą przeglądarkę niż giganci rynku cyfrowego.
Takie przykłady można mnożyć - może i żaden samochodowy system (z wyjątkiem tych nieoficjalnych, opartych w całości na starych Androidach) nie kopiuje w całości funkcjonalności smartfona. Ale właściwie każdy próbuje to robić w jakimś, mniejszym lub większym stopniu.
Tak samo zresztą eksplozję popularności smartfonów próbowały wykorzystać firmy z innych segmentów rynku. Smartfony z Androidem się przyjmują? Zróbmy lodówkę z pełnym Androidem. Zróbmy zegarek z pełnym Androidem. Zróbmy X lepszym, wciskając do niego Androida, a przynajmniej jego funkcje.
Niemal wszystkie te pomysły łączy jeszcze jedno - okazały się kompletną klapą.
Nikt nie chce smartfonu wbudowanego w samochód.
Tak, chce mieć sporą część jego funkcji. Chce mieć dostęp do jego danych. Ale nie chce mieć 1:1 przeniesionych aplikacji i sposobu ich obsługi. Nikt o zdrowych zmysłach nie przeklika się przez ustawienia samochodu, żeby dotrzeć do kalkulatora - wyciągnie po prostu telefon.
Mało kto przed każą podróżą będzie się logował na specjalnej stronie, planował przejazd i wysyłał dane do samochodu. Tym bardziej, że ma je przeważnie w smartfonie. Do tego smartfon często wie z wyprzedzeniem, gdzie chcemy pojechać. Przecież Mapy Google już teraz w trakcie jazdy, bez wyznaczania trasy, potrafią przewidzieć gdzie jedziemy i ostrzec przed utrudnieniami na drodze.
I tak jak Mapy Google są o krok przed kierowcą, tak - czy tego chcemy czy nie - producenci z branży mobilnej są o krok przed producentami samochodów w kwestiach cyfrowych. W samochodowych systemach zawsze brakuje czegoś w stosunku do tego, co potrafi nasz smartfon.
Odpowiedź twórców samochodów? Jeszcze więcej aplikacji!
Powstają więc kolejne kalendarze, kalkulatory, pogodynki, czytniki RSS, aplikacje do sprawdzania cen paliw w okolicznych stacjach, etc. Tyle tylko, że o ile na smartfonie można przeżyć obecność np. 100 aplikacji, to już w samochodzie zupełnie nie.
Poza tym jest jeszcze jedna kwestia - nawet jeśli tych aplikacji będzie 1000, 10 000 czy więcej, zawsze zabraknie tej jednej. Tej jednej, którą Apple, Google czy Microsoft już mają.
Przykład? Podczas ostatniej, kilkusetkilometrowej podróży, czy to z nudów, czy to z wrodzonej ciekawości, postanowiłem sprawdzić, kto wygrał ostatnie Mistrzostwa Świata w piłce nożnej.
Jaka aplikacja z systemu samochodowego dałaby mi odpowiedź na to pytanie? Żadna. A jednak otrzymałem ją - błyskawicznie, bez odrywania wzroku od drogi.
Po prostu zapytałem Siri.
Której, podobnie jak Google Now, mogę zapytać o cokolwiek. Bez klikania, bez wybierania kolejnych opcji i ekranów. Po prostu pytam - moim niezbyt dobry angielskim. I dostaję odpowiedź.
Czy to pytanie było istotne w trakcie jazdy? Absolutnie nie. To było wręcz głupie pytanie, a odpowiedzi na nie mogłem poszukać po przyjeździe do domu. Ale… właściwie dlaczego miałbym czekać?
(Tak, tak, wiem, w niektórych samochodach istnieje opcja połączenia z prawdziwym konsultantem, ale takim pytaniem na pewno nie chciałbym zawracać mu głowy)
Bliższy kontakt z CarPlayem i podobnymi systemami skłania również do innych wniosków.
Przede wszystkim, w tych rozwiązaniach absolutnie nie chodzi i nawet nie powinno chodzić o to, żeby - co było jakiś czas marzeniem wielu geeków - po prostu przerzucić na ekran samochodu to, co wyświetla się na ekranie smartfona. Z wyjątkiem nawigacji to absolutnie… ślepa uliczka.
Tak, w CarPlay mamy teoretycznie ekran główny z jakimiś aplikacjami i jakimiś ikonami, ale… rzadko kiedy korzystam z obsługi za pomocą dotykowego wyświetlacza. Klik w wybieranie głosowe, komenda i już. Nie odrywam rąk od kierownicy, nie odrywam wzroku od drogi. Właściwie, z wyjątkiem nawigacji, ten ekran mógłby być przez cały czas wygaszony.
To z kolei prowadzi do drugiego wniosku.
Apple i Google są na rynku motoryzacyjnym zupełnymi świeżynkami. A jednak, w przeciwieństwie do obecnych na nim od wielu lat producentów, potrafili zrobić coś naprawdę niezwykłego - sprawić, że nie ma się ochoty zerkać na ten ekran po środku kokpitu, dotykać go i rozpraszać się. Coś, o co właśnie powinni walczyć producenci samochodów, a nie władcy milionów ludzi wpatrzonych przez większość dnia w ekraniki smartfonów i tabletów! Jednak czasem trzeba pomyśleć poza pudełkiem… albo ustąpić miejsca tym, którzy wiedzą, jak to powinno wyglądać.
Bo tak to właśnie powinno wyglądać i działać - tak jak robi to Google i tak jak robi to Apple. Czasem zaczynamy z czegoś korzystać i czujemy, że wszystkie elementy układanki wpadają na swoje miejsca. Że to, co do tej pory wydawało się ok, jest po prostu do bani. I tak jest właśnie z CarPlayem i systemem Android Auto. Dwaj giganci branży technologicznej rozgryźli to, jak powinien wyglądać system w samochodzie - zarówno od strony gadżeciarskiej, jak i funkcjonalnej, a także od strony… bezpieczeństwa. Brawo.
Przykro mi, ale samochód nie jest centralnym punktem układu.
Jest jednym z wielu elementów układanki i tego już się producentom nie uda zmienić. Mogą oferować kosztujące tysiące złotych kluczyki z ekranami (i płynnością działania starego telefonu z Androidem 2.3), mogą dodawać równie drogie opaski do otwierania samochodu (dla lajfstajlowych ludzi), mogą pakować w swoje systemy aplikacje do przeglądania zdjęć, kalendarze i czytniki RSS. Ale to smartfon pozostaje centrum naszego życia, jeszcze przez bardzo, bardzo długi czas.
W końcu to może się zmienić. Niektórzy już wiedzą, że zamiast w zbędne gadżety, lepiej jest zainwestować miliardy w rozwój sztucznej inteligencji. Że w końcu i smartfon może zostać wciągnięty w świat IoT i będzie można z nim rywalizować, po odpowiednim przygotowaniu, jak równy z równym.
To jednak przyszłość. Na razie, drodzy producenci, może nie próbujcie się aż tak wysilać. Dajcie nam pokrętła regulacji klimatyzacji, obowiązkowy, niewiele zmieniający guziczek Sport/Comfort, a ekrany zostawcie tym, którzy doskonale wiedzą, co z nimi zrobić.