mYTup na IEM2016, czyli doświadczyłam fenomenu youtuberów na własne oczy
Tłok, kolejki. Mnóstwo ludzi, głównie nastolatków w różnym wieku, dzieci z rodzicami. Przeważają mężczyźni. Przestronna przestrzeń coraz bardziej zapełniająca się z minuty na minutę. Takie były moje wrażenia po przekroczeniu progu imprezy Intel Extreme Masters 2016, wielkiego wydarzenia dla świata e-sportu, które po raz kolejny właśnie odbywa się w katowickim Spodku i potrwa do jutra.
Idąc na tegoroczny IEM właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jasne, słyszałam opowieści o tłumach ludzi, rozgrywkach, atrakcyjnych cosplayerkach z wyeksponowanym biustem, o youtuberach, graczach zawodowych, którzy są specjalnymi gośćmi trwającej trzy dni imprezy. Jednak słyszeć o tym, co się dzieje, a widzieć to na własne oczy, to zupełnie różne kwestie. I rzeczywiście, to, co zobaczyłam, było dla mnie nowe, czasem zaskakujące, a czasem po prostu niezrozumiałe. To ostatnie słowo pasuje najlepiej do moich odczuć związanych z wydarzeniem mYTup, które jest jednym z punktów programu IEM 2016.
mYtup to trwająca dwa dni (5 - 6 marca) impreza z udziałem youtuberów, na której spotkać można takie gwiazdy Internetu, jak reZigiusz, Izak, Masterczułek, Y czy JDabrowsky.
Intel Extreme Masters po raz kolejny udowodniło, że youtuberzy to fenomen na ogromną skalę. Fenomen, który jednak nie zostanie zrozumiany przez wszystkich z naciskiem na tych, którzy zbliżają się do trzydziestki, albo przekroczyli ten rok życia. I nie chodzi mi o to, aby udowodnić, że youtuberów oglądają wyłącznie dzieciaki, które w internecie przyszło nam nazywać "gimbazą". Wierzę, że starsi widzowie też odpalają wideo niektórych twórców. Ale zaprzeczyć nie można temu, że to właśnie dzieci i nastolatkowie stanowią target tego typu imprez jak mYTup, bo to one chcą na żywo zobaczyć swoich idoli.
Kiedy wraz z Przemkiem Pająkiem weszłam do hali, w której odbywa się mYTup, średnia wieku znacząco wzrosła.
Naszym oczom ukazały się dzieciaki w różnym wieku, które kręciły się po płycie głównej, oglądały produkty youtuberów (różni twórcy mieli wystawione swoje stoiska, na których można było kupić koszulki, gadżety) czy czekały w kolejce, by zrobić sobie zdjęcie z ulubionym internetowym twórcą i zgarnąć autograf. Ogonek, który ustawił się do Remigiusza Wierzgonia był naprawdę imponujący i - co ciekawe - nawet kiedy chłopak opuścił halę, nie zmalał, a po prostu się powiększył. Nastolatkowie potrafią czekać mnóstwo czasu, aby choć przez chwilę nawiązać kontakt z ukochanym twórcą. Choć ten kontakt ogranicza się tak naprawdę do kilku sekund - jest selfie, podpis, przybicie piątki i przychodzi następna osoba. Wygląda to jak masowa, fabryczna produkcja. Za sterami maszyny siedzi youtuber, który narzuca tempo.
Kiedy przybyliśmy na mYTup rozpoczęło się tzw. Q&A, czyli znany z YouTube'a format, polegający na tym, że youtuberzy odpowiadają na zadane przez widzów pytania. Tu mogliśmy doświadczyć tego na żywo. Niesamowite jest to, że takie występy cieszą się zaangażowaniem dzieci. Dzieci, dla których najważniejsze jest to, że mogą zobaczyć na żywo youtubera i zdobyć choć przez chwilę jego uwagę. On nie musi z nimi porozmawiać, wystarczy, że odmacha czy coś odkrzyknie. To, co działo się na scenie, było dla mnie więcej niż nieinteresujące (bo też co mnie interesuje ile wzrostu ma dany youtuber?).
Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, by przez kilka godzin wyczekiwać na wejście na tego typu imprezę, by zobaczyć swojego ulubionego, internetowego twórcę.
Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli, bo absolutnie nie krytykuję tego zjawiska. Po prostu go nie rozumiem. Fenomen youtuberów, zachowanie dzieci, grupy fanowskie - to wszystko jest dla mnie niczym alternatywna rzeczywistość, do której nie mam klucza. Choć mogę sobie wytłumaczyć mechanizmy, które tym rządzą, bo są one w pewien sposób analogiczne do wieszania plakatów gwiazd rocka na ścianach, to nie potrafię tego poczuć. Wejście na taką imprezę to jak poruszanie się po labiryncie. Nie znam wszystkich twarzy, kojarzę tylko tych najpopularniejszych i właściwie nie do końca wiem czasem, dlaczego ktoś chce ich oglądać. A dzieci po prostu oglądają i nie potrzebują do tego dorabiać jakiejś ideologii. Bo im się podoba, bo jest śmiesznie, bo to jest popularne. Bo mogą.
Zresztą zachwyt nad youtuberami uwidocznił się nie tylko na samym mYTupie. Wokół wejścia do press roomów co i rusz kręciły się nastolatki, i nastolatkowie spragnieni widoku jakiegoś youtubera. Czekający z kartkami, na których ich idole mogą złożyć autograf. Kiedy Izak wyłonił się z korytarza i nie podszedł w stronę grupy swoich fanów, ci wydali jęk zawodu. Krzyczeli jego imię, machali. Oni byli gotowi stać kolejne godziny w tym samym miejscu, by go ponownie zobaczyć.
Youtuberzy dla dzisiejszych dzieciaków są lepsi niż te zwykłe, stare, "analogowe" gwiazdy.
Oni są na wyciągnięcie ich rąk, nawiązują z nimi kontakt, są realni, bo nie występują tylko za szybką monitora. Można ich dotknąć, można, jeśli się chce, porozmawiać z nimi jak z normalnymi kumplami. I chyba właśnie w tej bliskości i "zwykłości" należy doszukiwać się tego fenomenu, którego na pewno zwykłym nazwać nie można.