Gdy chmura to coś więcej niż zabawka. Huayra - recenzja Spider’s Web
E-dyski, webmaile, internetowe galerie zdjęć i pakiety biurowe… chmura coraz płynniej wkracza w nasze życie zarówno osobiste, jak i zawodowe. Zapominamy o tym, że dane, które trafiają do tych chmur stają się coraz cenniejsze i coraz bardziej prywatne. Czas, by zapaliła się lampka ostrzegawcza w naszej głowie. Czas zacząć dbać o bezpieczeństwo tych danych. A Huayra jest jedną z propozycji na zabezpieczenie tego, co najważniejsze – naszych plików rozsianych po chmurach czołowych usługodawców.
Gdy po raz pierwszy tak zwane e-dyski zawitały pod strzechy, używane były głównie do udostępniania sobie nawzajem plików. Umieszczenie całego folderu na SkyDrivie czy Dropboksie zamiast mozolnego wysyłania maili do wielu adresatów okazało się znacznie wygodniejsze. E-dyski zastąpiły prawie że w całości pradawne serwery FTP. Głównie z uwagi na wygodę, dostęp za pomocą przeglądarki internetowej a także szerszą funkcjonalność. Chmura przybiera wiele form: są to webmaile, galerie zdjęć, muzyczne listy odtwarzania… jednak tą najważniejszą jest e-dysk. Dzięki niemu możemy mieć dostęp do wybranych plików i folderów z dowolnego miejsca na Ziemi, które jest w zasięgu Internetu. Możemy też łatwo udostępniać wybranym osobom konkretne elementy lub ich grupy. Świetne, wygodne, praktyczne rozwiązanie. Czasem aż za bardzo.
Wielu z nas na tyle docenia dyski w chmurze, że coraz więcej danych i zasobów do nich przenosi. To przecież takie wygodne pracować nad jakimś dokumentem na służbowym ThinkPadzie, po czym po wyjściu z biura i w drodze taksówką do domu dokonać drobnych korekt już na naszym iPadzie, bez żadnych dodatkowych działań. W efekcie mamy całe albumy prywatnych zdjęć na Dysku Google (bo przecież tam za darmo), mnóstwo współdzielonych dokumentów na Dropboksie (bo przecież wszyscy go używają), całe kopie zapasowe dysków na OneDrive (to takie wygodne, Windows sam to może robić) i na dobrą sprawę tracimy kontrolę nad tym co, gdzie u kogo i na jakich prawach dostępu.
Porządniccy nie mają lepiej
Czytelnicy Spider’s Web są akurat w większości zaawansowanymi użytkownikami komputerów, więc z całą pewnością problem przedstawiony powyżej dotyczy was w mniejszym stopniu. Wielu z was starannie prowadzi swoje chmurowe konta, zarządzając z uwagą i rozwagą swoimi danymi. I marnuje mnóstwo czasu na studiowanie wszystkich paneli konfiguracyjnych wszystkich chmur. Dla tych użytkowników, a także dla tych wskazanych w poprzednim akapicie, firma Huayra przygotowała bardzo ciekawą propozycję. Warto się jej przyjrzeć zanim się okaże, że osoby niepowołane wpadły w posiadanie naszych prywatnych. Czy to będą cyberprzestępcy, czy też osoby nam znajome.
Huayra ma na celu zabezpieczenie prywatności użytkowników chmur w wieloraki sposób, a także usprawnić zarządzanie naszymi e-dyskami w za pomocą jednego, spójnego interfejsu. Usługa nie jest więc kolejną alternatywą wobec Droboxa czy Dysku Google, a systemem, który pozwala zarządzać tym, co już posiadamy. Podstawowe bezpieczeństwo jest zapewnione przez dwuetapowe szyfrowanie wszystkich transmisji danych. Samo to powinno dawać już relatywną gwarancję bezpieczeństwa, ale twórcy Huayry, na wszelki wypadek, poszli o krok dalej. Dane mogą być nawet dzielone na pakiety, szyfrowane niezależnie i rozproszone po różnych chmurach. A to oznacza, że nawet jeżeli ktoś faktycznie przejmie nasze konto i wykorzysta jakąś bliżej nieznaną lukę w zabezpieczeniach, uzyskane informacje będą dla niego niezrozumiałe i bezużyteczne.
A skoro mechanizm zabezpieczający nasze dane siłą rzeczy integruje różne nasze chmury (na razie obsługiwane są OneDrive, Dysk Google, Box i Dropbox) w jedno, to żal tego nie wykorzystać do stworzenia menadżera plików, który może scalać rozproszone zasoby po różnych usługodawcach w jeden, wirtualny system dysków i plików.
Interfejs, wbrew zapewnieniu twórców, nie jest oczywisty i intuicyjny, a obsługa chmury została podzielona na trzy aplikacje, dwie do zarządzania samą usługą i jedną będącą menadżerem plików. Ciężko momentami stwierdzić w której instancji aktualnie pracujemy, kreatory nowych wolumenów do najbardziej oczywistych nie należą, niektórych może też odrzucić brak polskiej wersji językowej aplikacji. Ale warto poświęcić chwilę na opanowanie ich zestawu, bowiem jak już to zrobimy, zyskujemy naprawdę potężne narzędzie, dzięki któremu zarządzanie chmurową pamięcią jest równie sprawne, co pamięcią lokalną w systemowym menadżerze plików.
Jak to działa?
Aplikacje działają w dwóch instancjach, które odpowiadają za gromadzenie wszystkich informacji związanych z wymianą danych z chmurami: lokalną i globalną pozwalającą na podłączanie wolumenów zarówno statycznych, jak i dynamicznych. O co w tym chodzi? Już tłumaczę.
Tryb natywny pozwala podłączyć chmurę użytkownika w podobny sposób, jakby używał aplikacji usługodawcy. Wykorzystuje mechanizm synchronizacji tegoż usługodawcy, dzięki czemu jakiekolwiek zmiany dokonane przez aplikację Huayra będą możliwe do odczytania również przez inne programy i metody dostępu.
Z kolei w instancji globalnej, statyczny wolumen umożliwia podłączenie pojedynczego usługodawcy chmurowego. Możemy wtedy szyfrować wybrane foldery wraz z zawartością, ów tryb również zapewnia zgodność z innymi aplikacjami. Ten najbardziej zaawansowany, dynamiczny, możliwy do odczytania wyłącznie za pośrednictwem Huayry, umożliwia łączenie wielu chmur tworząc jedną ciągłą, opcjonalnie zaszyfrowaną przestrzeń dyskową z dodatkowym szyfrowaniem wybranych zasobów. To właśnie w tym trybie stosowany jest system dzielenia wszystkich plików na fragmenty i rozproszenie ich po podłączonych chmurach.
Czy warto?
Właściwie jedynymi słabymi punktami Huayry jest ograniczona ilość obsługiwanych dostawców e-dysków oraz miejscami toporne aplikacje. Warto jednak zwrócić uwagę, że są to czołowi, najpopularniejsi providerzy, a aplikacje będą z pewnością aktualizowane, na dodatek choć conieco jest do poprawy równie dobrych i lepszych alternatyw wskazać się nie da, bo takowe nie istnieją, lub są tak głęboko schowane, że jeszcze nie udało się ich odkryć.
Na dodatek Huayra jest śmiesznie tania. Nie tylko oferuje długi, dwutygodniowy okres próbny, to na dodatek kosztuje raptem jeden euro miesięcznie przy całorocznym zobowiązaniu utrzymania usługi. Po darmowym okresie testów wykupiłem za pieniądze swój pierwszy miesiąc. Na razie tylko jeden, ale coś czuję, że zostanę tu na dłużej.