Schowałem portfel i poszedłem płacić telefonem - to miał być eksperyment, ale wyszło inaczej
Ileż to już razy powtarzano nam, że portfel w dzisiejszych czasach jest zbędny. Ileż powstało artykułów chwalących Apple Pay i podobne usługi konkurencji. Ba, wprowadzenie tego typu usługi w jakimkolwiek kraju jest dla mediów technologicznych przeważnie tematem dnia. Co innego jednak pisać i zachwycać się możliwościami, a co innego spróbować faktycznie pozbyć się portfela. Ja spróbowałem i wcale nie musiałem do tego opuszczać naszego kraju.
Przyznaję już na wstępie - nie jestem ani fanem portfeli, ani gotówki w jej fizycznej formie. Te wszystkie karty, gromadzące się bezlitośnie miedziaki i banknoty, które co jakiś czas lubią się wyślizgnąć z portfela czy z ręki i odlecieć w siną dal. To nigdy nie było i nigdy nie będzie wygodne.
Ostatecznie, niezależnie od tego, jak bardzo próbowalibyśmy odchudzić nasz portfel, i tak po pewnym czasie kończymy z cegłą wypychającą kieszenie spodni, czy marynarki. Nawet w kolejce do kasy powoduje on sporo problemów - trzeba go znaleźć, wyciągnąć kartę, na chwilę schować, poukładać zakupy, odebrać kartę wraz z paragonem i standardowo schować ją do tylnej kieszeni, żeby potem znowu przekładać do portfela. Gdzie tu sens?
A jest przecież coś, co teoretycznie może portfel zastąpić, bez czego nie ruszymy się z domu. To smartfon.
Próbujemy
Właściwie w obecnych czasach, raczej z powodów formalnych niż praktycznych, z całego portfela zachowałbym tylko dwie rzeczy - dowód osobisty i prawo jazdy. Tyle tylko, że dla tych dwóch dokumentów portfela brać nie warto. Musi wystarczyć kieszeń. I taki właśnie model zdecydowałem się zastosować w dość bezpiecznych, urlopowych warunkach.
Może i trudno nazwać to marzeniem, ale spełniła się moja… potrzeba. Potrzeba zostawienia całego żelastwa, większości plastików i skórzanego opakowania w domu. Zostałem ja i mój telefon. Zaczął się test.
Nie był to do końca test przeprowadzony we właściwych, „laboratoryjnych” warunkach, poprzedzony szczegółową analizą wszystkich dostępnych ofert. Chciałem spróbować tego jak najszybciej i przy jak najmniejszym wysiłku. Sprawdzić, czym zachwycają się tak fani Apple Pay i podobnych, i czy świat dojrzał już do tego typu płatności, czy może będę w sklepie wyglądał jak szaleniec.
W związku z tym wybór dostawcy usług i odpowiedniego sprzętu był dość prosty. Padło na Orange, u którego obecnie posiadam abonament i na mój „urlopowy” telefon - HTC One (M7). To był w zasadzie czysto prywatny eksperyment, więc poważniejsze wysiłki nie wchodziły w grę. Poszukiwana była po prostu odpowiedź na pytanie: czy tak się da i wybór innego dostawcy niewiele by zmienił.
Przygodę z mobilnymi płatnościami zacząłem więc wygodnie, bezpośrednio sprzed ekranu mojego komputera, od tej strony. Nie chcę nikogo przesadnie chwalić za to, co jest tak naprawdę jego obowiązkiem, ale miło, że Orange przyłożył się do stworzenia tej witryny, przez co moje wstępne badania i poszukiwanie informacji oraz dalsza część zabawy przed jej kluczowym etapem nie zajęły zbyt dużo czasu. Co chciałem, znalazłem na miejscu.
Dodatkowo, na wszelki wypadek, zweryfikowałem właściwie tylko jedno - czy taki eksperyment nie zakończy się przypadkiem nieprzyjemnościami w postaci wyczyszczonego konta. Okazało się, że bezpieczeństwo stoi tutaj na poziomie takim, jak w przypadku standardowych, „karcianych” płatności zbliżeniowych. Zresztą wszystko jest nawet realizowane w ramach tej samej sieci i mechanizmów.
Skoro więc i tam ryzykuję, to raczej nie zaszkodzi mi tutaj, szczególnie że tu mogę NFC po prostu wyłączyć. Nie potrzebuję dziurkacza.
Po kartę!
Do startu brakowało mi jednak trzech elementów - odpowiedniej aplikacji, karty SIM oraz powiązanego z nią konta bankowego w ramach usługi Orange Finanse. Teoretycznie mógłbym podpiąć konto mBankowe, ale skoro testować, to wszystko jednocześnie. Tym bardziej, że konto i karta są bezpłatne - co nie zawsze jest tym rynku tak oczywiste - więc nie ryzykowałem absolutnie niczym.
Zresztą do posmakowania OF skłoniła mnie też inna rzecz - możliwość przelewania gotówki bez konieczności posiadania numeru konta danej osoby, czyli druga usługa po płatnościach smartfonem, na punkcie której szaleje technologiczny świat. Dawno już wprawdzie wyrosłem z czasów szkolnych, kiedy pożyczało się drobne kwoty do oddania „przy okazji”, ale nie zmienia to faktu, że czasem brakuje tych kilku złotych do piwa i chce się je znajomemu oddać jak najszybciej, bez zapamiętywania całego numeru konta.
Na razie opcję tę przetestowałem z czystej ciekawości na osobie, która nie posiada OF i całość zadziała tak, jak opisywano. Zarówno w przypadku płatności „na Facebooka”, jak i na numer telefonu, od drugiej strony wymagane było tylko wypełnienie krótkiego formularza. Ale wróćmy do zasadniczego tematu.
Procedury zakładania konta nie ma większego sensu opisywać, podobnie jak wymiany karty SIM na SIM NFC. Jedyne o czym warto wspomnieć to fakt, że obecnie wymiana karty realizowana jest w salonach za darmo. Nic nie kosztuje też wydanie „debetówki NFC”, ani jej użytkowanie. Miło.
Miło też, że przy zakładaniu konta nie dostajemy w pakiecie powitalnym żadnego zbędnego plastiku. Karta debetowa jest w 100% wirtualna. Można oczywiście zamówić klasyczną kartę (bezpłatnie, np. jeśli nie chcemy ryzykować, że rozładowanym telefonem nie zapłacimy), ale tego absolutnie chciałem uniknąć.
Zbyt wiele do konfiguracji później też nie było. Karta w telefon, aplikacja w ruch, kilka kliknięć i wybranie - a co mi tam! - opcji płatności automatycznych. Oznacza to, że przy płatnościach nie trzeba uruchamiać aplikacji - telefon jest cały czas gotowy. Może to i mniej bezpieczne (choć tak samo przy kartach płatniczych z NFC), ale w trybie manualnym powracamy trochę do zestawu „wyjmij portfel, wyjmij kartę, przyłóż kartę, etc.”.
Dotychczasowy koszt eksperymentu - 0 zł. Jak się nie uda, nie będę specjalnie stratny.
No to na miasto
Portfel w szufladzie, karty w szufladzie, zero gotówki w kieszeni. Jestem tylko ja, mój telefon i zamknięty w nim kawałek plastiku, który ma mi zapewnić dokładnie taki sam komfort płacenia, przy jednocześnie o wiele większym komforcie użytkowania i transportowania. Jeśli coś pójdzie nie tak, wracam do „klasyki”. Mam w końcu korzystać z nowych technologii, a nie się męczyć
Nie stosuję żadnych ułatwień, nie sprawdzam, gdzie można płacić zbliżeniowo, nie wybieram dużych sklepów. Mam kilka rzeczy do załatwienia i zamierzam je załatwić po mojemu.
W kwestii uzupełnienia, jest to moja pierwsza poważna przygoda z płatnościami smartfonowymi. Jeszcze niedawno czułbym się dziwnie, przykładając do terminala telefon, zamiast karty. Ba, jestem przekonany, że jakiś czas temu wszyscy w sklepie potraktowaliby mnie jak wariata, który generalnie wie, że do płacenia używa się „tego prostokątnego”, ale nie jest w stanie rozróżnić którym „prostokątnym” się dzwoni, a którym rozlicza za zakupy.
Teraz jednak tego problemu nie mam. Smartfon w dłoni ma absolutnie każdy, i niemal każdy ma świadomość, że nie jest to już tylko sprzęt do dzwonienia. To sprzęt absolutnie do wszystkiego, więc pewnie płacić nim też można.
Mimo to w pierwszym, niewielkim sklepie czuję się dziwnie, kiedy przychodzi do płacenia. Odruchowo szukam portfela, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że go nie mam i muszę zapłacić telefonem. Wypowiadam więc magiczną formułę „zbliżeniowo” i działam.
Wyciągam smartfona z kieszeni, przykładam do terminala, czekam aż zaświecą się wszystkie lampki i… już. Telefon błyskawicznym i praktycznie podświadomie wywołanym ruchem trafia do kieszeni, jeszcze zanim młoda kasjerka podaje mi paragon. Niespecjalnie była zresztą zainteresowana tym, czym płacę, poprawiając w tym czasie batoniki ułożone na wyprzedaży. Zapłaciłem to zapłaciłem. Może tylko ktoś w kolejce patrzył się ze zdziwieniem - nie jestem pewien.
W zasadzie to sam przyglądałbym się z ciekawością - przyznaję, że pomimo pobudzających wyobraźnię wyników pojawiających się co jakiś czas w mediach, jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś płacił w sklepie w taki sposób co ja. Reakcja kasjerki może jednak wskazywać na coś innego - pewnie nie byłem z moim płacącym smartfonem pierwszy.
Zresztą można z łatwością założyć, że takie rzeczy szybko spowszednieją. Tak samo jak początkowo kartami z NFC - niespecjalnie było gdzie płacić, klienci woleli też korzystać z takiego sposobu płatności, jaki znali, a teraz nawet w malutkim sklepiku po środku niczego na hasło „zbliżeniowo”, starszy sprzedawca rzuca, że musi tylko pójść na zaplecze po terminal. Zero zdziwienia.
Spowszednienie płatności zbliżeniowych z pomocą kart przyczynia się zresztą do tego, że mój eksperyment praktycznie eksperymentem nie był. W ciągu kilkunastu następnych dni telefonem zapłaciłem praktycznie za wszystko, co było mi potrzebne (i za kilka niepotrzebnych rzeczy). Książka, zakupy spożywcze i ogólnodomowe, sprzęt sportowy, ulubiony burger, pizza i jeszcze kilka mniejszych i większych zakupów (powyżej 50 zł konieczne jest wprowadzenie PIN-u). Pewnie i lista ta byłaby obszerniejsza, gdyby mój tryb życia był trochę bardziej aktywny, ale cóż - nie mam wątpliwości, że w kinie czy w knajpie też przeważnie mógłbym zapłacić telefonem.
Co najciekawsze, nie wszystkie z tych transakcji realizowane były w centrum czy nawet w okolicy centrum Wrocławia. Smartfonem płaciłem nawet podczas podmiejskich wypadów rowerem (nawet tam, gdzie nie było zasięgu) i chyba wtedy najbardziej doceniłem to, że nie muszę do wszystkich rowerowych manatków doliczać jeszcze portfela. Przy niedawnych warunkach pogodowych możliwość zakupienia zwykłej butelki wody jest bezcenna.
Tylko dwa razy zdarzyło się, że musiałem ze sklepu odejść niepocieszony. Malutki warzywniak w ogóle nie obsługiwał kart płatniczych, natomiast inny, odrobinę większy sklep, nie obsługiwał jeszcze płatności zbliżeniowych.
Da się zostawić portfel w domu?
W ogólnym rozliczeniu miałem więc trochę więcej szczęścia, niż obiecywałyby statystyki, zgodnie z którymi 80% terminali jest gotowych na płatności zbliżeniowe (a więc też płatności smartfonem). Dla mnie sporo ponad 90% z odwiedzanych przeze mnie placówek przyjmowało wszelkie formy takich płatności - jedni zbliżali kartę, ja zbliżałem telefon.
Po kilkunastu dniach stało się to zresztą na tyle naturalne, że w ogóle przestałem o tym myśleć jako o ciekawostce czy eksperymencie. Smartfon zrobił z plastikową kartą to, co zrobił do tej pory z wieloma innymi sprzętami codziennego użytku - wchłonął ją, zachowując wszystkie jej zalety i pozbawiając to rozwiązanie szeregu dotychczasowych wad. Nie tęskniłem za plastikiem w ogóle, tak samo jak nie tęsknię za zegarkiem, kalkulatorem, aparatem, czy odtwarzaczem MP3.
Nie wiem wprawdzie, czy wybrałbym się np. na dwutygodniową wyprawę wyłącznie z telefonem. Nadal istnieje spora liczba miejsc, gdzie wprawdzie nie zapłacimy kartą zbliżeniowo, ale w najgorszym przypadku zapłacimy w sposób bardziej standardowy lub po prostu wybierzemy gotówkę z bankomatu. Mając tylko smartfon takiej opcji się pozbywamy.
Na co dzień jednak, przynajmniej w moim przypadku, skórzany prostokąt z kartami, monetami i banknotami na dobre chyba odjedzie w zapomnienie. I wcale nie musiałem czekać na to, aż mobilni giganci wejdą ze smartfonowymi płatnościami do naszego kraju.
* Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock.