Chińskie recepty i nanowoda, czyli jak się chronić przed bzdurami w Internecie
Jeszcze chyba nigdy w historii ludzkości nie było momentu, w którym dociera do nas tak dużo informacji naraz. Do tego informacje te pochodzą z wielu źródeł i bardzo często są ze sobą sprzeczne. Często zadajemy sobie pytanie, jak odróżnić informacje przydatne i rzetelne od takich, które są błędne, lub stworzone zostały w celu manipulacji.
Wyróżnić można kilka poziomów tego typu umiejętności. Prostsza - ale też nie przez każdego opanowana - polega na odróżnieniu przekazu reklamowego od właściwej treści. Często przeszkadzają w tym celowe zabiegi twórców stron internetowych. Trudniejsze jest natomiast określenie rzetelności przekazywanej informacji. Czy jesteśmy w stanie to samodzielnie stwierdzić, jeśli nie jesteśmy w danej dziedzinie ekspertami? Czy na przykład widząc notkę na popularnym portalu, poświęconą jakiemuś odkryciu naukowemu, jesteśmy w stanie zweryfikować rzetelność tej informacji?
W dyskusjach na ten temat panuje przeświadczenie, że to młodzi ludzie lepiej sobie z tym radzą. Pokolenie ich rodziców to rzekomo internetowi nowicjusze, a najmłodsze pokolenie użytkowników internetu to "cyfrowi tubylcy", którzy traktują świat nowych mediów jak swój dom. Czy tak jest w rzeczywistości?
Orange bada kompetencje cyfrowe
Takie samo pytanie zadała sobie również Fundacja Orange, która we współpracy z TNS Polska przeprowadziła badania kompetencji młodych ludzi w Internecie. Raport z badania, zatytułowanego "Kompetencje cyfrowe młodzieży w Polsce" rzuca nowe światło na to zagadnienie.
Twórcom badania przyświecało założenie, że fakt iż młodzi ludzie na co dzień korzystają z cyfrowych udogodnień i nie wyobrażają sobie życia bez Internetu, wcale nie musi wykluczać faktu, że ich cyfrowe kompetencje jeśli chodzi np. o wyszukiwanie informacji, mogą być ograniczone.
Obszarami badania "Kompetencje cyfrowe młodzieży" były następujące zagadnienia:
- Wyszukiwanie informacji i korzystanie z dostępnych źródeł. Na ten temat składa się m.in. dobór odpowiednich metod wyszukiwania, oraz krytyczne podejście do źródeł informacji. Jest to temat, którym zajmiemy się szerzej w dalszej części tekstu.
- Budowanie relacji w Internecie. Na ten obszar tematyczny składa się na przykład badanie form nawiązywania relacji i komunikowania się w Internecie, zarówno jako nadawca, jak i odbiorca komunikatów w dyskusjach.
- Kreatywne wykorzystanie mediów - czyli tworzenie treści wizualnych, audio, forma ich prezentacji oraz umiejętności współpracy z innymi przy ich tworzeniu, a także tworzenie nowych treści bez bezpośredniego korzystania z istniejących już zasobów.
Badanie przeprowadzono wśród ludzi młodych: pomiędzy 14 a 18 rokiem życia.
Omówienie wyników badania
Wyniki badania nie nastrajają pozytywnie. Mimo, że 71% młodych respondentów stanowczo stwierdziło, że nie wyobraża sobie życia bez internetu, to sposób w jakiś korzystają z globalnej sieci budzi zastanowienie. Na przykład jedynie 8% badanych zadeklarowało częste odwiedzanie stron obcojęzycznych, a aż 36% z nich wręcz stwierdziło, że nigdy na takie strony nie wchodzi. W ogromnym stopniu zmniejsza to możliwość weryfikacji badanych informacji! Wyszukiwanie informacji w bardziej złożonym stopniu również nie jest mocną stroną młodych ludzi. Zaledwie 2% (sic!) badanych użyło spontanicznie operatorów logicznych przy wyszukiwaniu! Równocześnie dla aż 60% młodych ludzi Internet jest głównym źródłem informacji przy odrabianiu lekcji i nauce.
Nasuwa się pytanie, w jaki sposób sprawić, aby umiejętności weryfikowania informacji, szczególnie naukowych lub popularnonaukowych, stało się łatwiejsze? Czy można stworzyć jakiś zestaw zasad i reguł, które w tym pomogą? Postaramy się czegoś takiego dokonać.
Czy łatwo zmanipulować media?
Aby uświadomić sobie, jak łatwo o pomyłkę, musimy wpierw przekonać się, jak bezkrytycznie media powtarzają doniesienia naukowe. Bardzo rzadko mamy do czynienia z jakimkolwiek sprawdzaniem faktów czy weryfikacją źródeł.
Przykładem może być niedawna historia, która obiegła wszystkie serwisy w informacjami: czekolada wspomaga chudnięcie. Historia od początku do końca zmanipulowana przez Johna Bohannona, który chciał sprawdzić czy media "kupią" każdą informację, o ile będzie przedstawiona jako naukowe doniesienie. Okazało się że tak: nierzetelnie przeprowadzone badania, naciągnięte wyniki, nieistniejąca instytucja naukowa - Bohannon specjalnie pozostawił wiele śladów, które każdemu dociekliwemu dziennikarzowi zapaliłyby "czerwoną lampkę". Czy tak się stało? Wynik krótkiego wyszukiwania, jak to wyglądało w mediach, zobaczymy poniżej.
Jak widać, nawet całkiem dojrzałe i poważne media dają się "nabrać" na profesjonalnie zrobioną, pseudonaukową ściemę. Jednak w większości przypadków każdemu z nas, przy zastosowaniu kilku prostych zasad, uda się odsiać ziarno od plew. Oczywiście nie ze stuprocentową skutecznością, ale ze skutecznością wystarczającą na co dzień.
Przyjrzyjmy się samej stronie
Czy strona na której przedstawiona jest informacja sprawia wrażenie wiarygodności? Być może wygląda w sposób, jaki John C. Dvorak określił "strona szalonego człowieka". Wszyscy znamy te strony i ich charakterystyczny dobór kolorów i czcionek. Sprawdźmy gdzie ta strona linkuje, skąd pochodzą jej informacje, czy ze stron np. przeznaczonych dla zwolenników teorii spiskowych.
Jako przykład niech nam posłuży przekazywana sobie ostatnio w mediach społecznościowych w Polsce strona sprzedająca urządzenie mające rzekomo oszczędzać prąd. Cała strona udaje blog - czyli coś co przyzwyczailiśmy się uważać za niezależne źródło informacji.
Co zwraca naszą uwagę na pierwszy rzut oka:
1. Strona próbuje nam usilnie coś sprzedać. Każdy (!) link ze strony prowadzi do strony sprzedaży. Dość nietypowe jak na prywatnego bloga.
2. Komentarze, jak i rzekome wpisy z Facebooka są tak naprawdę statycznym tekstem. Pod komentarzami nie ma również opcji pozostawienia własnego komentarza. Niektóre fragmenty, które powinny być dynamiczne (np. liczba komentarzy z Facebooka), to w rzeczywistości... statyczne obrazki.
3. Drobne nieścisłości w całej stronie. Dla przykładu, według nagłówka "wpisu blogowego" jego autorem jest Mateusz Chojnacki, a pierwsze słowa brzmią "Nazywam się Janusz Krzaczkowski". Komentarze pod wpisem miewają zaś... wcześniejszą datę niż data publikacji wpisu
4. No ale przecież jest zdjęcie elektryka, który poleca to urządzenie. Przyjrzyjmy się temu zdjęciu. Skopiujmy jego URL i wklejmy do serwisu umożliwiającego wyszukiwanie takich samych lub podobnych zdjęć w Internecie, nawet jeśli noszą one inne nazwy. Ja używam do tego celu serwisu ImageRaider.
Bingo! Okazuje się, że zdjęcie jest używane na wielu stronach. Przyjrzyjmy się dowolnej z nich.
Porównajmy jeszcze komentarze.
Co ciekawe, autorzy rosyjskiej wersji nie zapomnieli o tym, aby nazwisko rzekomego autora wpisu było spójne.
Oczywiście nikt nie jest w stanie przy każdej okazji przeprowadzać podobnego śledztwa. To właśnie w tym celu powstały proste wytyczne, które umożliwiają w łatwy sposób zadecydować o jakości informacji przekazywanych na danej stronie WWW.
Zestaw do wykrywania głupot
Znany popularyzator nauki i astronom Carl Sagan stworzył prostą listę, którą nazwał "zestawem do wykrywania głupot". Inni popularyzatorzy nauki tworzyli podobne listy, między innymi blogi i podcasty Skeptic's Guide To The Universe oraz Skeptoid. My spróbujemy stworzyć, częściowo w oparciu o ich prace, swoją własną.
1. Czy jesteśmy w stanie potwierdzić przedstawiane fakty w innym, najlepiej niezależnym miejscu.
Niezależnym w tym przypadku oznacza: nie korzystającym z tego samego źródła. Najłatwiej zrobić to, próbując wyszukać w Internecie np. nazwiska wymienionych w artykule naukowców. Jeśli nawet strona którą badamy nie wygląda zbyt wiarygodnie, to może potwierdzimy jej doniesienia w miejscu o większej wiarygodności.
2. Sprawdźmy czy doniesienie wspiera się odwołaniem do starożytności lub do autorytetu, lub czy antagonizuje inne autorytety.
Czy doniesienie opiera się na odwołaniu się do starożytnej wiedzy? Dla przykładu pada tam stwierdzenie, że jakaś terapię "stosowali tysiące lat temu indiańscy szamani"? Czy też może pada tam nazwisko znanej osoby, której możemy zaufać, bo widujemy ją w telewizji. Takich autorytetów jest ogromna liczba.
W USA jest to np. Oprah, Dr. Oz lub "Food babe" czyli Vani Hari. To oni radzą się nie szczepić, kupować witaminowe substytuty (najlepiej za pośrednictwem ich strony), i ostrzegają przed pełnym... azotu powietrzem w samolotach. Przestrzegają również: "Jeśli coś jest trudne to wymówienia to jest szkodliwe". Zasłynęła również stwierdzeniem że nie ma żadnego związku chemicznego który można bezpiecznie spożywać.
Często stwierdzenia takich autorytetów są przeciwstawiane "oficjalnej nauce". Jeśli w artykule, notce czy innym doniesieniu medialnym padają określenia: "oficjalna nauka" czy "tradycyjna medycyna", zwiększmy swoją czujność! Dodatkową czerwoną flagę powinniśmy wznieść, jeśli jest mowa o tym, dlaczego środowisko naukowe lub medyczne nie chce zaakceptować nowatorskiego rozwiązania lub odkrycia. Jeżeli na stronie coś przedstawione jest w słowach "naukowcy zaskoczeni", "naukowcy nie rozumieją" (scientists are baffled) - powinno to dla nas być już dużą czerwoną flagą. Tego typu doniesienia zazwyczaj są pisane z pozycji antynaukowej i często w ogóle nie przejmują się prawdą naukową.
(Naszym odpowiednikiem Food Babe jest Beata Pawlikowska. To ona doradza milionom swoich fanów, aby nie wierzyć nauce, i zawierzyć chińskim, starożytnym receptom. Twierdzi, że nasze organizmy same się wyleczą jeśli będziemy jedli "naturalnie" i że wszelkie choroby są wynikiem nieprawidłowego stylu życia. Jej spojrzenie na genetykę podobne jest tej twórców komiksów Marvela, w szczególności X-Menów. Twierdzi ona na przykład: „Ty i tylko ty masz wpływ na swoje geny. One zmieniają się pod wpływem tego, co jesz, pijesz, robisz, myślisz i czujesz”. Mimo to miliony ludzi codziennie czytają jej książki.)
3. Czy to co właśnie przeczytaliśmy jest... po prostu zbyt piękne aby było prawdziwe?
Jeżeli oferowane jest nam proste, potężne rozwiązanie, które, na zdrowy rozsądek, gdyby działało to zmieniłoby świat, to najprawdopodobniej niestety nie jest prawdziwe. Czy faktycznie Newton i inni wybitni ludzie znali sekret polegający na tym, że myśląc o swoim celu powodujemy, iż cały wszechświat będzie pracował dla jego realizacji? (O, widzicie, mamy tu dodatkowo odwołanie do starożytności.) Czy faktycznie wyprodukowana w podejrzany sposób "nanowoda" powoduje że wyschnięte łąki zielenieją, a pijący ją człowiek "ma więcej energii"? Odpowiedzcie sobie sami.
4. Czy przy okazji wielkiego odkrycia chce się nam coś sprzedać?
Może przy okazji możemy zakupić książkę zdradzającą rzeczony sekret, lub urządzenia do produkcji "nanowody"? A może kosmetyk, który, dzięki zawartości DNA łososia, powoduje że odmłodniejemy? A może zestaw unikalnych witamin? Jest to kolejna, i ostatnia już, czerwona flaga.
Tak uzbrojeni w umiejętności odsiewania ziarna od plew, możemy już ruszać na szerokie wody Internetu.
*Grafika główna pochodzi z serwisu Shutterstock