E3: Star Wars: Battlefront nie jest idealne. Ale nie musi być, przy tak marnej konkurencji
Battlefield 4 ugiął się pod ciężarem własnych błędów. Medal of Honor powrócił do niebytu. Call of Duty zjada swój ogon. Hardline nie zdało egzaminu. Na tym polu Star Wars: Battlefront wygląda niczym mesjasz sieciowych strzelanin. Chociaż grze DICE daleko do ideału.
Po paskudnym zagraniu, jakim były materiały promocyjne in-engine, Electronic Arts w końcu pokazało nam prawdziwe fragmenty Star Wars: Battlefront. Oczywiście właściwa rozgrywka na pewno nie będzie tak efektowna i filmowa jak wyreżyserowany wcześniej spektakl na 40 graczy. Jednak nareszcie mamy szansę zobaczyć, czego spodziewać się po weteranach Battlefielda.
Ci dotrzymali słowa i Star Wars: Battlefront faktycznie nie jest jedynie rozbudowanym modem do Battlefielda 4.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na pokazie EA, to charakterystyczne dla serii Battlefront efekty świetlne. Jednak z każdą kolejną minutą tworzona na najnowszym Frostbite produkcja coraz bardziej oddalała się od sieciowych strzelanin ze współczesnymi polami bitew. Gdybym miał do czegoś porównać Star Wars: Battlefront, tytułowi jest znacznie bliżej do poprzednich odsłon kosmicznej serii niż na przykład do Battlefielda: Hardline.
Widać to na przykładzie modelu strzelania. Większość broni nie da graczowi możliwości celowania za pomocą przyrządów optycznych. Co więcej, powraca znana z kosmicznej serii możliwość prowadzenia rozgrywki z kamerą zza pleców bohatera. Widać również, że pola bitew nie będą równie wielkie co w przypadku Battlefielda, zwłaszcza tego w wersji na komputery osobiste. DICE postanowiło zmniejszyć limit graczy z 64 do zaledwie 40. Zapewne ze względu na balans rozgrywki, chociaż akurat tutaj kręcę nosem.
Odpowiedni rozmach od zawsze był znakiem rozpoznawczym Star Wars: Battlefront. Podobnie jak i Battlefielda. Niestety, w przypadku nowej gry DICE w ogóle tego nie czuć.
Od dłuższego czasu wiemy, że w nowym Star Wars: Battlefront zabraknie kosmicznych bitew. Liczyłem, że twórcy zrekompensują to właśnie rozbudowanymi starciami piechoty. Widząc bitwę na wirtualnym, skutym lodem Hoth, nie jestem tego taki pewien. Pojedynki wydają się być mocno bezpośrednie, oraz… oskryptowane.
Jeżeli myślicie, że potężną maszyną AT-AT z powyższego materiału steruje gracz, jesteście w błędzie. Metalowa bestia porusza się „na szynach”, natomiast do naszych kompetencji należy jedynie celowanie i ostrzeliwanie pozycji wroga. Słabo. Bardzo słabo. To niesamowite, że mając do dyspozycji konsole nowej generacji oraz silnik Frostbite, twórcy decydują się na taki regres względem poprzedniej odsłony serii. Tego nie można już zrzucić karb odpowiedniego balansu.
Na całe szczęście przynajmniej pilotowanie myśliwców zostało „po staremu”. No, a przynajmniej tak można sądzić po obejrzeniu materiału filmowego. Do gry powrócą również postacie specjalne, co uważam za kapitalny pomysł. To właśnie herosi Gwiezdnych Wojen potrafili na dobre odmienić losy sieciowych bitew i cieszę się, że najskuteczniejsi gracze ponownie będą mieli okazję się w nich wcielić.
Mam wrażenie, że Star Wars: Battlefront jest mniejsze, mniej rozbudowane i nie tak wszechstronne jak poprzednie odsłony kosmicznych FPS-ów. Kiedy jednak patrzę na mizerną konkurencję w obszarze sieciowych strzelanin, jestem kupiony. Po pierwsze, to Gwiezdne Wojny. Po drugie, to DICE. Po trzecie – najzwyczajniej w świecie brakuje tutaj ciekawej alternatywy, o ile nie jest się bezrefleksyjnym miłośnikiem Call of Duty.
Może moc nie jest w Star Wars: Battlefront przesadnie silna, ale wierzę, że dostaniemy pierwszą udaną grę ze świata Gwiezdnych Wojen od wielu, naprawdę wielu lat.