Nowego Macbooka w teorii naładujesz nawet z powerbanku. W praktyce nie ma to jednak większego sensu
Zastosowanie w tegorocznym MacBooku portu USB-C okazało się sporym wyzwaniem. Port ten ma możliwość nie tylko przesyłania danych oraz obrazu, ale również energii. Dzięki temu można go używać do ładowania komputera z gniazdka, innego urządzenia lub powerbanku.
Jeszcze niedawno możliwość ta była dostępna tylko teoretycznie. Wszytko zmieniło wprowadzenie do sklepów pierwszych kabli z końcówkami USB-C 3.1 oraz USB-A 2.0. Co więcej, kable takie nie są wcale bardzo drogie, bo kosztują 10 dol. za sztukę. W porównaniu ze standardowymi portami USB i one mogą wydawać się dosyć kosztowne, jednak w porównaniu z innymi kablami i przejściówkami pasującymi do komputerów Apple są wręcz śmiesznie tanie.
Kabel taki pozwoli na naładowanie komputera z praktycznie każdego urządzenia.
Oczywiście jeśli będzie wyposażone w standardowy port USB-A 2.0., czyli z komputera, ładowarki do urządzenia mobilnego, jak również powerbanku. Jednak to, że taka możliwość istnieje, wcale nie oznacza, że się ona opłaca. Bank energii nie jest w stanie zapewnić odpowiedniej mocy, by umożliwić pracę MacBooka. Nie działa na tyle sprawnie jak 29-watowa ładowarka dołączana do nowego komputera Apple.
Oznacza to, że w praktyce powerbank umożliwia tylko powolne ładowanie wyłączonego MacBooka. Jest to bardzo, ale to bardzo powolne ładowanie. Sprawdził to redaktor serwisu Techcrunch, który próbował w ten sposób naładować używany przez siebie komputer. Gdy ten był wyłączony, udawało mu się zwiększyć poziom naładowania akumulatora zaledwie o 5 proc. w pół godziny. Prosta matematyka pokazuje, że naładowanie akumulatora do pełna zajęłoby aż 10 godzin.
Rozwiązanie to ma swoje wady, ale i tak warto się nim zainteresować.
Mam nadzieję, że coraz więcej pecetów będzie wyposażonych w porty USB zamiast dedykowanych gniazd ładowania. Dzięki temu możliwe będzie ładowanie sprzętów w nietypowych warunkach, na przykład podczas lotu samolotem. Sam miałem możliwość korzystania z 11,6-calowego Chromebooka od HP właśnie w takich warunkach. Zainstalowany w samolocie port USB może nie ładował komputera, ale całkiem skutecznie opóźniał się rozładowanie go. To zawsze coś.
I choć pomysł ten ma sens także w przypadku MacBooka, to ogłaszanie go jako rewolucji (co kilku Czytelników regularnie robi w komentarzach) nie ma sensu. Prawda jest taka, że w noszeniu ze sobą akumulatora nie ma nic komfortowego. Jeśli muszę nosić dwa urządzenia, to może od razu lepiej jest wybrać szybszy, dłużej działający na jednym ładowaniu i tańszy komputer? Na przykład MacBooka Air?
Powerbanki sprawdzają się w przypadku smartfonów.
W takiej sytuacji oferują tylko trochę dłuższy czas ładowania i raz naładowany akumulator pozwala naładować urządzenie mobilne wiele razy. W przypadku komputerów jest zupełnie inaczej. Nawet duży powerbank wystarczy na zaledwie jednokrotne naładowanie go. Z kolei czas ładowania jest na tyle długi, że całe przedsięwzięcie przyda się tylko w kryzysowych sytuacjach i przez najbliższe lata nie zastąpi zainstalowanego w ścianie gniazdka.